OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

piątek, 6 lutego 2015

Ferenc Molnar - relacja z pobojowiska w okolicach Biecza

Zdjęcie pochodzi z: http://en.wikipedia.org
Ferenc Molnar ( 1878-1952).  prawdziwe nazwisko Ferenc Neumann. Węgierski pisarz, dramaturg, Znany w Polsce i innych krajach przede wszystkim jako autor książki „ Chłopcy z Placu Broni” W latach 1914-15  przebywał na froncie galicyjskim w roli korespondenta wojennego, a jego relacje drukowała ówczesna węgierska prasa, a jego korespondencje pozbawione są propagandy wojennej. Jak określa to sam autor: Wspomnienia- nie dziennik, nie historia wojny, pamiątka z rocznej męki korespondenta wojennego. Podróże, doświadczenia, korespondencje, migawki, usłyszane historyjki, rozmowy z wodzami i szeregowcami, świadectwa uczestników zupełnie błahych i niesłychanie ważnych wydarzeń. Zdania pisane w pośpiechu przez człowieka, który znalazł się na froncie, żeby „robić gazetę”, który nie zawsze mógł pojechać tam, gdzie chciał, który nie zawsze dotarł tam, gdzie zamierzał, który tylko dryfował na froncie tam i z powrotem z innymi, z notesem, który ma wiele niezamierzonych białych kart, wątpliwości, a w jego sercu postarzałym zawarł się bezkres coraz bardziej gorzkich refleksji.






           Tuż przed Bieczem, jeśli patrzymy z szosy w prawo, w świetle zachodzącego słońca widzimy ciągnące się przez zdeptane pola, hen daleko, aż do odległych wzgórz, wąski, czerwony dywan. Gdy człowiek podejdzie bliżej, przekona się,  że ten dywan to nic innego niż zasieki  z kolczastego drutu przeciągnięte przed rosyjskimi okopami w stronę pagórków, a cały pas zasieków pełen jest czerwonych maków. Dalej czernieją głębokie okopy rosyjskie, które widocznie zostały opanowane bez walki. Przed makowym dywanem, jak okiem sięgnąć, szarobrunatne, nie zaorane ubiegłoroczne ściernisko. Nigdy dotychczas nie widziałem maków rosnących tak gęsto. W naszych stronach czerwony mak jest kwiatem samotnym, nie wyrasta jeden obok drugiego. Tutaj rosną jeden na drugim. Tłoczą się, roją między drutami. Ani przed, ani za drutami nie wyrósł ani jeden… Mam dziwne uczucie, że mak posłużył się zwierzęcym instynktem: na tym sądzie Bożym wyszukał sobie bezpieczne miejsce, którego nie depczą ludzkie stopy. Teraz ten jaskrawoczerwony pas ciągnie się w dal, niby chodnik rozwinięty przed wielkim, niewidzialnym królem. Zachodzące słońce rzuca nań złociste promienie, zabarwiając go miejscami krwistą czerwienią. Tam gdzie słońce nie dociera, maki są ciemniejsze, chwilami więc człowiek odnosi wrażenie, że patrzy na czerwony brokat, który z zależności od padających promieni zmienia odcień. Nie można oderwać oczu od tego widoku, bo jest tak sugestywny i w swojej królewskiej wspaniałości tak wiele potrafi powiedzieć o wojnie…
           Za czerwonym chodnikiem rozciąga się smutna ziemia, która w ostatnich promieniach słońca iskrzy się setkami punkcików. To błyszczą rozrzucone puszki po konserwach. Setki tysięcy małych puszek lśnią po całej Galicji, jak nie wysychający potok łez… Widać je na poboczach dróg, wśród kwiatów, w młodym zbożu, na rozległych pastwiskach. Już od dwunastu godzin pędzimy na wschód i bodajże nie było takiej godziny,  by na horyzoncie nie świecił choć jeden taki nędzny brylant. Rosyjskie puszki, pokryte  żółtą emalią, błyszczą jak złoto, a nasze jak srebro. Ale żołnierz rosyjski, tak samo jak nasz, dopiero wówczas wyjął swe puszki, gdy nie miał już nic innego do jedzenia. Tam gdzie pola się iskrzą, tam głodowali ludzie. Dlatego cała Galicja jest obsypana złotem i srebrem. Na większych polach, gdzie biwakowało wojsko, teraz ponurzy chłopi zbierają do worków te błyszczące śmiecie. Jest coś tragikomicznego w tym, jak chciwie pochylają się raz po raz nad tym tandetnym, złotym znaleziskiem.
            Pod Bieczem nikt nie zbiera złomu. Tu między błyszczącymi punkcikami leżą ruiny zburzonych domów. W tej okolicy rozdzieliły się dwa  nierozłączne pojęcia- dom i człowiek. Gdzie stoi dom, tam na ogół nie ma ludzi. Samotne domy za miastem musiały stanowić  znakomity cel dla artylerii, bo nie widać tu ani jednego całego. Artyleria potrafiła mierzyć dokładnie, bo w pobliżu tych domów widać najwyżej jeden lub dwa leje. Trzeci pocisk był celny. Ze wzgórza widać ze trzydzieści, czterdzieści stert gruzów- tam niegdyś stały małe, wiejskie chałupki. Nie potrzebowały dużo, nawet od jednego pocisku zawalały tak grzecznie, tak posłusznie, że teraz ledwie wystają nad powierzchnię ziemi. Te sterty gruzów robią niesamowite wrażenie, ponieważ często mają nietknięte kominy, które jak czarne nagrobki sterczą na mogiłach swych chałupek.

           Zmierzchło już, gdy dotarliśmy do tych gruzów pod Bieczem. Kiedy opuszczaliśmy zburzone miasteczko, w zapadającym zmroku ujrzałem nagle żarzące się wśród ruin ognie. W pierwszej chwili myślałem, że to resztki żaru spalonych domów świecą pośród rozpadającej się gliny i belek. Lecz gdy podjeżdżamy bliżej, widzę, że wokół małych ognisk stoją kobiety i dzieci gotujące kolację. Cztery lub pięć ognisk pali się w pobliżu. Domy zbudowane były z gliny i drzewa, więc jeden cios burzył je na zawsze. Z cegieł nie budowano niczego prócz pieca w kuchni oraz komina. Te trwalsze, ceglane elementy pozostawały wszędzie tam, gdzie pocisk trafił w bok chałupy. I teraz biedni ludzie przychodzą gotować w tych piecach strawę. Wśród gruzów dymi kilka nago sterczących kominów, a pod nimi wolno stojące paleniska, bucha w nich ogień, dookoła bezdomne rodziny. Słowo „ognisko” w wielu językach oznacza dom. Francuzi dom rodzinny nazywają „foyer”. W naszym języku także słowo „tuzhely” (palenisko) kojarzy się ze słowem „osalad” (rodzina). Ta prastara symbolika języka wyraża to samo, co wstrząśnięty do głębi człowiek widzi tutaj, w tej niemal wymarłej okolicy: istotę pojęcia rodziny, domu rodzinnego stanowi punkt na tym wielkim świecie, gdzie rodzina zapala ognisko.  Nie warsztat ojca,  kołyska dziecka, nie łoże małżonków jest duszą, istotą domu. Lecz palenisko. I tu, gdzie ta brudna, niechlujna chałupa  zwaliła się pod uderzeniem  pierwszego pocisku, jak chory pies pod uderzeniem bata, ognisko domowe przetrwało wszystko, co się działo wokół. A rodziny wyszły z lasu i piwnic, gdzie się ukryły, kiedy od strony Gorlic nadciągała burza, jakiej świat jeszcze nie widział- i teraz siedzą skulone wśród ruin i gotują kolację na starym ognisku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Zostań Patronem Z Pogranicza