OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

niedziela, 15 stycznia 2017

Eugeniusz Szymczak, kowal ze Święcan - wywiad prasowy z roku 1973.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło i autorów.



– Wierzy pan, że znaleziona na drodze podkowa przynosi szczęście?

– Oczywiście. Nie jestem w tym osamotniony. Widziałem wiele domów, których progi opatrzone są przybitą podkową. Rolnicy  wieszają je również na wozach, drzwiach stajni. Nigdy nie zostawiają na drodze. Dla nowożeńców buduje się bramy powitalne o kształcie podkowy.

– Słowo kowal, kojarzy się od dawien dawna, z kuciem koni, czy faktycznie ta właśnie czynność przeważa?

– Kucie koni należy do codziennych zajęć. Każdy koń powinien być przynajmniej raz na 6 tygodni przekuty, trzeba oczyścić, wyrównać kopyto. W przeciwnym razie grozi mu kalectwo, zaczyna kuleć. Mimo że każdego dnia przekuwam 4–5 koni, to znacznie więcej pracy miałem i mam z naprawą sprzętu rolniczego, z wyklepywaniem lemieszy do pługów, żelaznych części do wozów chłopskich, obręczy do kół. Roboty mam pełne ręce.

– Czym więc należy tłumaczyć fakt, że kowali na wsi stale ubywa.

– Tak jest rzeczywiście. Wbrew zapotrzebowaniu na usługi kowalskie – kowali ubywa. Jest nas w Święcanach czterech kowali, a bodaj u żadnego nikt nie „terminuje”. U mnie przynajmniej synowie stale się kręcą po kuźni.

– Czy do wykonywania kowalstwa wystarczy ojcowska rada i nauka?

– Nie, chociaż terminowanie u ojca ma swoje dobre strony. Kto inny, jak nie ojciec odkryje wszystkie tajniki zawodowe? Trzeba jednak złożyć egzamin czeladniczy, a potem mistrzowski na kursie organizowanym przez Zakład Doskonalenia Zawodowego. Mam to za sobą.

Wspomniał pan o tajnikach zawodowych. Są bardzo starannie strzeżone?

– Raczej nie. Kowale chętnie dzielą się swym doświadczeniem. Nie mamy nawet stałych klientów. Rolnik zawsze się śpieszy. Bywa więc, że kolega ma mniej roboty. Bywa i odwrotnie. Teraz praca w kuźni jest lżejsza. Mam kilka urządzeń napędzanych energią elektryczną. Nie ma kłopotów z węglem. Łatwiej o surowiec żelazny. Każdy kowal wie jednak, że dobrze jest rozgrzewane na ogniu żelazo posypać suchym piaskiem, że lepszą wytrzymałość uzyskuje się przez hartowanie w mieszance błotnej, że zanurzenie musi być bardzo równe, dobrze wymierzone, a przy obróbce żelaza nie może być przerwy, trzeba kuć aż do skutku.

W ten sposób dotykamy sprawy dość interesującej. Kowalstwo, jak mało który inny zawód dało początek wielu przysłowiom ludowym. Czy zna pan choć jedno z nich?

– Jakże by nie! Najpopularniejsze jest chyba: „Kuj żelazo póki gorące”. Wzięte z naszej pracy, a przecież używane do określenia postępowania ludzi. Dalej: „Kowal kuje, żaba nogę podstawia”. Nieraz się zastanawiałem, skąd się wzięło, co oznacza? Po mojemu nic innego, jak brak właściwej oceny własnej sytuacji i miejsca w świecie. Nie wystarczy mieć cztery nogi, żeby stanąć na miejscu konia, nawet przed kuźnią. Jest jeszcze inne, pewnie związane z jakimś wydarzeniem: „Cygan zawinił – kowala powiesili”. Nadal aktualne. Czy dziś nie zdarzają się takie sytuacje?

– Które z „kowalskich” porzekadeł ludowych uważa pan za najaktualniejsze?

- Nie wymieniłem go jeszcze. Często przychodzi mi na myśl, gdy zapędzam swoje dzieci do nauki, pracy koło domu, w polu; a mianowicie: „Każdy jest kowalem swojego losu”…

Rozmawiała: E. Ciastoniowa

Fot. M. Kopeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Zostań Patronem Z Pogranicza