Oryginały w zbiorach M. Ślazyk |
.
- Strona Główna
- Z dawnej Galicji
- I wojna światowa
- II Rzeczpospolita
- II wojna światowa
- Okres powojenny
- Kronika kryminalna
- Klęski żywiołowe i wypadki
- Łemkowszczyzna
- Biecz
- Gorlicko- jasielskie zagłębie naftowe
- Szlak architektury drewnianej
- Turystyka
- Region w starej fotografii
- Region we współczesnej fotografii
- Stare reklamy prasowe
- Rozmaitości regionalne
- Zanikające zawody regionalne
- Zwyczaje i obrzędy
- Kuchnia
- Krajobraz z wiatrakami
- Świat zwierząt
- Świat roślin
- O nas
- Współpraca
- Polecane strony
- Zostań Patronem
piątek, 30 stycznia 2015
poniedziałek, 26 stycznia 2015
Bednarstwo - wersja rozszerzona
Beczka na dziedzińcu Muzeum w Bieczu. |
Na terenie Biecza pierwsze wzmianki
o bednarzach posiadamy z 1518 r. Nie zorganizowali oni swojego cechu, lecz
należeli do cechu wielkiego. W rejestrach poborowych począwszy od 1581 r. do
1653 r. wymieniono ich po czterech. W latach 1550 – 1600 uczyło się w mieście
rzemiosła bednarskiego ponad 35 chłopców. Na wsiach bednarstwo również było
stosunkowo popularnym zawodem, a każda wieś posiadała po kilku rzemieślników. Często
bednarstwo było zlokalizowane w tych samych miejscowościach, w których
wytwarzano inne produkty drewniane. Na terenie pogórza gorlickiego były to
m.in. Nowica, Przysłup, Leszczyny gdzie produkcja wyrobów drewnianych była
bardzo silnie zakorzeniona w miejscowej tradycji. Dość poważnym ośrodkiem
produkcji bednarskiej do wybuchu II wojny światowej był Gródek. Mieszkało tu
ośmiu bednarzy, którzy wyrabiali beczki, cebrzyki, faski na mąkę, trójnożne
balie do prania, konewki itp. Bednarzami byli m.in. Józef i Wojciech Krokowie
„spod lasu”, wyroby swe wykonywali z drewna jodłowego, zdobili ornamentem
wypalanym przy pomocy żelaznych stempli w postaci gwiazdek, łuków itp.
Produkty bednarskie zastępowały
naczynia kadłubowe: drążone i wypalane w kawałkach pni drzew. Początkowo
składały się z dwóch, co najwyżej kilku części łączonych w całość. Łączono tu
naturalne kształty jakie wytworzyła przyroda, lub reperowano rozłupane naczynia
drążone. Z czasem zyskały uznanie pojemniki z klepek, elementów
znormalizowanych, wyrabianych w dogodnym dla rzemieślnika czasie i miejscu.
Były one tańsze, mniej pracochłonne, wymagające mniejszej ilości surowca.
Wykonanie naczyń drążonych wymagało bowiem dużego nakładu pracy, doboru
odpowiedniego materiału, zwłaszcza przy
dużych naczyniach. Wykorzystanie surowca było nieekonomiczne, bo
większość była spalana. Bednarze w swojej pracy stosowali różne gatunki drewna.
Zależało to od przeznaczenia, jakie wyprodukowane naczynie miało spełniać w
gospodarstwie. Drewno twarde, sprężyste nadawało się do produkcji beczek,
drewno miękkie do maselnic, wiader. Jedno musiało się nadawać do konserwowania
żywności, inne być odporne na działalność płynów, soli, kwasów, nie przeciekać.
Najbardziej popularna była dębina, wykorzystywana do produkcji beczek w
przetwórstwie żywności, a także buczyna szczególnie nadająca się do
przechowywania produktów mleczarskich oraz browarniczych. Popularne były
również sośnina przeznaczona na maselnice, wanny i wiadra oraz świerk na beczki
do solenia ryb. Wykorzystywano też osikę i olchę na naczynia na spirytus i do
przechowywania masła, a modrzew na ocet. W okolicach Nowicy ze względu na duży
koszt materiału, stosunkowo rzadko używano drzewa dębowego lub jaworowego, a
przeważnie stosowano drzewo świerkowe i jodłowe, którego było pod dostatkiem w
okolicy.
Bednarz rozpoczynał pracę od
podzielenia kloców drewna na odpowiednie odcinki. Następnie rozłupywał na
ćwiartki, dalej na deszczułki, z których powstawały klepki, zanim z klepek
mogło powstać naczynie, musiały być sezonowane. Surowiec potrzebny do produkcji
gromadzono w zimie. Najchętniej kupowano drzewo „na pniu” w lesie. W tartaku kupowano drewno w formie kloców,
liczących około 100cm długości. Zwieziony surowiec składano w obrębie
warsztatu. Odmiany twarde, jak dębina, można było pozostawić przez dłuższy czas
w pniach, natomiast drzewo miękkie należało szybko okorować i obrobić. Obróbkę
drewna rozpoczynano od podzielenia – pocięcia zakupionych klocków na odcinki
odpowiadające planowanej wysokości naczyń lub średnicy ich dna. Następnie
rozłupywano kloce na ćwiartki. Te z kolei w poprzek słoi na deszczułki.
Czynność tę wykonywały dwie osoby, używając do niskich kloców toporów, do długich
– siekier, klinów i drewnianych tłuków. Tak przygotowane deszczułki poddawano
„wyprawianiu” na klepki. Na kobylicy
ośnikiem prostym wyrównywano obie powierzchnie i profilowano boki desek.
Przygotowane w ten sposób klepki gotowe były do leżakowania. Posortowane według
długości, układano w dobrze wentylowanych miejscach na strychu, w komórce, w
przewiewne stosy zwane „klatkami”. Zmagazynowane klepki z drewna twardego schły
(sezonowały się) około trzech lat, a z drewna miękkiego około dwóch lat. Czas
sezonowania surowca, choć nieprzestrzegany, był bardzo ważny. Zależała od niego
trwałość produkowanych naczyń. Im szybciej dokonano wstępnej obróbki surowca,
tym prędzej ono wyschło i nadawało się do produkcji. Klepki wyrabiano po
zakupie drewna zimą w tzw. Martwym sezonie, kiedy nie przeprowadzano prac
polowych. Wysuszony materiał wracał do pracowni bednarskiej na kobylicę, gdzie
był poddawany dokładnej obróbce. Zewnętrzną powierzchnię klepki wyrównywano
ośnikiem, natomiast jej część wewnętrzną ośnikiem prostym lub krzywym w
zależności od tego, czy robiono naczynia o klepkach prostych czy beczkowate.
Najwięcej uwagi poświęcano dokładnemu wygładzeniu oraz nadaniu odpowiedniego
skosu bokom klepki. Od tego zależała bowiem szczelność przyszłego naczynia. Czynność
tę wykonywano za pomocą długiego hebla zwanego fugownikiem, czasami z polska
zwanego spustem. Dlatego też tę fazę obróbki nazywano fugowaniem lub
spuszczaniem klepek. Do kontrolowania dokładności obróbki służyły drewniane
półkoliste szablony. Skomplikowana była obróbka klepek na naczynia w kształcie
beczkowatym. Oprócz pożądanego skosu należało nadać klepkom taki kształt, aby
zwężała się ona ku obu swym końcom. Technika składania naczyń o klepkach
prostych nie była skomplikowana. Wymagała jednak dokładności zwłaszcza w
przypadku naczyń służących do przechowywania płynów. Na początku tworzyło się
szkielet konstrukcyjny naczynia. Składał się on z obręczy pomocniczej tzw.
Stawnika i z klepek ustawianych ściśle wewnątrz obręczy. Aby nie dopuścić do
obsuwania się stawnika i klepek, należało spiąć kilka klepek ze stawnikiem za
pomocą spinaczy- klupek. Ostatnią wkładaną w stawnik klepkę wbijało się już
młotkiem. Następnie na szkielet nabijało się , w zależności od potrzeby, jedną
lub więcej dodatkowych obręczy pomocniczych. Zabieg ten stabilizował naczynie i
pozwalał na przygotowanie obręczy stałych. Kiedyś obręcze były robione z drewna
z przepołowionych prętów leszczyny, świerka, z zestruganych taśm osiczyny czy
wierzby. Wiązano je stosując różnego rodzaju klamry i zacięcia. Obecnie w
wyrobach bednarskich stosowane są prawie wyłącznie obręcze żelazne –
dostępniejsze, łatwiejsze w łączeniu i trwalsze. Długość obręczy wymierzało się
za pomocą sznurka, cięło się taśmę żelazną na odcinki, a ich końce łączyło
nitami. Po przygotowaniu odpowiedniej liczby obręczy, nabijało się je na
naczynie, posługując się dłutem o specjalnie wyprofilowanym ostrzu lub młotkiem
czyli cangą i tryblem. Po założeniu obręczy właściwych zdejmowało się obręcze
pomocnicze i przystępowano do wyrównywania „czyszczenia” ścian naczynia. Dolne
i górne krawędzie równało się i wygładzało strugiem prostym, natomiast
wewnętrzną powierzchnię heblem półokrągłym lub strugiem krzywym czy jego
odmianą tzw. Szabą. Następnie montowano dno, w ściance naczynia wycinany był
rowek denny tzw. Wątor, który jest żłobionym narzędziem zwanym wątorniokiem.
Samo dno kiedyś wykonane było z klepek, teraz zakupionych deseczek, które po
obrobieniu bloków na heblu fugownika łączyło
się ze sobą za pomocą drewnianych lub metalowych tybli w blat. Czynność łączenia
desek dna nazywana była tyblowaniem. Na
zmontowanym blacie cyrklem wymierzano obwód dna naczynia. W przypadku
naczyń, których dno miało kształt koła, cyrkiel ustawiano tak, żeby rozpiętość
jego ramion można było sześciokrotnie odłożyć w obwodzie rowka wyżłobionego w
ściance naczynia. Jeden odcinek był przy tym równy promieniowi dna. Dno w
naczyniu owalnym wyznaczano w sposób jeszcze bardziej zawiły cyrklem lub po
prostu odrysowywano kształt złożonego naczynia na blacie. Zarysowywane na desce
dno wycinano piłką ramową, a następnie poddawano dalszej obróbce. Polegała ona
na wyrównaniu krawędzi strugiem. Powierzchnię wokół zewnętrznej krawędzi dna
strużyło się skośnie na szerokość mniej więcej 1cm. Powstawała w ten sposób
tzw. Duża faza. Wokół wewnętrznej krawędzi dna „robiono” małą fazę (mały skos).
Tak przygotowane dno należało jeszcze osadzić w wątorze, przygotowanym
wcześniej w ściance naczynia. Zdejmowało się w tym celu dolną obręcz. Ostro zestrugane
krawędzie dna wchodziły w rowek, a powtórne nabicie obręczy ostatecznie
zwierało klepki i uszczelniało naczynie. Na koniec wiercono świdrem łyżkowym –
inkerem uchwyty i otwory niezbędne w pewnych typach naczyń np. faskach,
cebrzykach. Klepki w naczyniach giętych,
tak jak w przypadku beczek, początkowo układano podobnie jak klepki proste,
zestawiano je w obręczy tymczasowej – stawniku. Ze względu na swój kształt
klepki łączyło się jednak tylko w partii środkowej „brzuchu”, nie stykały się
natomiast w „głowach”, tzn. partii górnej i dolnej. Ściągnięcie klepek w
„głowach” dokonywał bednarz za pomocą specjalnych imadeł: śruby lub kołowrotu.
W miarę ściągania na końce klepek zakładano obręcze tymczasowe, które
stabilizowały ściany naczynia. Ażeby proces ściągania beczki przebiegał
skutecznie poddawano ją zabiegowi uplastycznienia drewna, czyli wyprażaniu. W
tym celu moczono wnętrze beczki a następnie nasadzano na palenisko z
roznieconym ogniem. Prażenie beczki trwało dopóty, aż rozgrzały się zewnętrzne
ściany naczynia. Dopiero po tym zabiegu, kiedy klepki beczki były odpowiednio
elastyczne, bednarz przystępował do gięcia- ściągania ścian naczynia na
kołowrocie lub śrubie. Dalszy etap produkcji naczyń beczkowych, a więc
nakładanie obręczy właściwych, wprawianie dna i wyrównywanie powierzchni,
odbywał się w taki sam sposób jak przy produkcji naczyń prostych. Należy
jeszcze zaznaczyć że im bardziej zestrugane są końce płaszczyzn bocznych
klepek, tym bardziej gotowe naczynie gięte jest wypukłe w partii środkowej.
Spośród wyrobów bednarza najliczniej prezentowane są naczynia o klepkach
prostych, takie jak: dzieże do chleba, stągwie do kapusty, maselnice do
robienia masła, cebry, konewki, wiadra do noszenia wody, faski do
przechowywania produktów sypkich i mięsa, okrągłe szafliki, trójnożne kadzie,
balie, wanny do prania oraz miary do odmierzania zboża. Skromniejszy
asortyment, ale bardziej kojarzący się z bednarstwem miały naczynia z giętych
klepek, były to przede wszystkim beczki i ich mniejsze formy płaskie, beczułki
do transportu mleka z hal górskich, baryłeczki na wódkę lub miód itp. Oznaką
dobrej pracy bednarza była umiejętność złożenia szczelnej beczki. Dobra beczka,
według powszechnej opinii, toczona po ziemi bez obręczy nie powinna gubić
klepek. Niesumiennych fachowców wyśmiewano, mówiąc o ich wyrobach: „Niezdatne
są do wody, lecz do grochu”. Umiejętność składania naczyń z małych kawałków
drewna w taki sposób, że nie rozpadały się, sprawiała, że zawód bednarza był na
wsi wysoko ceniony. Świadczą o tym liczne porzekadła i przysłowia
przedstawiające go jako dobrego, solidnie wykonującego swoją pracę fachowca:
„Im bednarz grosz wyłudzi, to stu ludzi obudzi” lub „Bednarze beczki kulają”.
Wyroby wiejskich bednarzy
znajdowały zastosowanie w wielu dziedzinach gospodarstwa wiejskiego. Służyły
zarówno do przechowywania i przygotowania pokarmów jak i do pracy w
gospodarstwie rolnym. Miały różne kształty i formy. Od końca XIX w. bednarstwo
wiejskie zaczęło powoli upadać, następowało systematyczne ograniczanie
produkcji. Złożyło się na to kilka przyczyn. Jedną z nich był napływ na rynek
wiejski produkowanych przez przemysł naczyń żelaznych, kamionkowych i
szklanych. Zmniejszało to w sposób zasadniczy zapotrzebowanie chłopów na wyroby
klepkowe. Inną przyczyną był brak odpowiedniego surowca, przede wszystkim
drewna dębowego i sosnowego. Na terenach obfitujących w drewno produkowano
pełen asortyment wyrobów jeszcze do lat 30. XX w. Na innych ograniczono się do
podstawowych, trudnych do zastąpienia przez przemysł, takich jak dębowe beczki
na kapustę czy ogórki. Znaczną konkurencję dla bednarstwa wiejskiego stanowiła
produkcja warsztatów miejskich i małomiasteczkowych. Lepsze możliwości zbytu
np. w zakładach przetwórstwa owocowego czy browarach pozwalały na
unowocześnienie technik produkcyjnych, zakładanie małych zmechanizowanych
wytwórni, których produkty były masowe i tanie.
poniedziałek, 19 stycznia 2015
August von Mackensen
Źródło: Ilustrowany Kuryer Codzienny, 1915 r. |
Dowódcą 11. Armii
niemieckiej, mającej wykonać uderzenie pod Gorlicami-Tarnowem był gen. August
von Mackensen (1849-1945). Urodził się w majątku Leipnitz koło Wittenbergii w Saksonii. Był synem agronoma i zarządcy
ziemskiego, Ludwiga von Mackensena i Marii Rink. Rodzina jego ojca pochodziła z
westfalskiego Hanoweru. Zgodnie z wolą ojca uczył się w gimnazjum rolnym w
Torgau. Następnie podjął studia rolnicze w Halle, które przerwał wbrew
woli ojca. Jego marzeniem była służba w armii, a konkretnie chciał zostać
oficerem huzarów. W 1869 r. wstąpił jako jednoroczny ochotnik w szeregi
słynnego 2 Regimentu Huzarów Śmierci (2. przyboczny pułk huzarów im. Królowej
Prus Wiktorii). Służąc w jego szeregach wziął udział w wojnie między Francją a
Prusami (1870-71), gdzie odznaczył się męstwem i odwagą, za co został
odznaczony Krzyżem Żelaznym II klasy i awansowany do stopnia podporucznika. Po
pokonaniu Francji zostaje przeniesiony do rezerwy i podejmuje przerwane studia
na uniwersytecie w Halle, które ukończył w 1873 r. Po otrzymaniu dyplomu, wstępuje
ostatecznie i na stałe do armii, gdzie ponownie otrzymał przydział do 2. pułku
huzarów, w którym pełnił służbę do 1876 r.
Przez kolejne 4 lata pełni na przemian obowiązki adiutanta dowódcy 1. i 3. Brygady Kawalerii
stacjonujących w Królewcu i Szczecinie, w międzyczasie awansując na porucznika.
W 1879 r. żeni się z Dorotą von Horn, z którą doczekał się pięciorga dzieci (2
córki i 3 synów). Nie będąc absolwentem Akademii Wojskowej, Mackensen został
przeniesiony w 1880 r. do Sztabu Generalnego w Berlinie, w którym służył
kolejne 4 lata. W Sztabie Generalnym służył w sekcji zajmującej się Rosją,
Bałkanami i Austro-Węgrami. W 1882 r. został awansowany do stopnia kapitana. Na
przełomie 1884-85 r. służy w sztabie VII Korpusu w Münster, a następnie w
latach 1885-87 w sztabie 14. Dywizji Piechoty w Düsseldorfie. Później w
okresie 1887-1889 służył w 9 pułku dragonów stacjonującym w Metzu i w 4.
Dywizji Piechoty w Bydgoszczy (Bromberg) awansując w 1888 r. do stopnia majora.
Ponownie w Sztabie Generalnym, gdzie w okresie 1891-1893 pełnił obowiązki I
Adiutanta Szefa Sztabu generała Alfreda von Schlieffena. W okresie
1893-1898 pełni funkcję dowódcy 1. przybocznego pułku huzarów stacjonującego w
Gdańsku, pełniąc te obowiązki awansował do stopnia podpułkownika w 1894 r. i na
pułkownika w 1897 r. W 1898 r. zostaje mianowany na stanowisko osobistego adiutanta cesarza
Wilhelma II. W rok później za wybitną służbę i zasługi na rzecz armii zostaje
uhonorowany przez cesarza nobilitacją szlachecką, a w 1900 r. awansował do
stopnia generała majora. Od 1901 r. przez kolejne 13 lat, aż do wybuchu wojny,
przebywa w Gdańsku. Pełnił tam kolejno obowiązki - dowódcy Brygady Huzarów
(1901-1903) - której honorowym dowódcą był cesarz Wilhelm II- dowódcy 36.
Dywizji Piechoty (1903-1908) i dowódcy XVII Korpusu Armijnego,
jednocześnie awansował kolejno na generała porucznika (1903) i generała
kawalerii (1908). Służąc w Gdańsku w 1902 r. opublikował książkę "Czarni
Huzarzy" przedstawiającą historię jego słynnego 2 pułku huzarów; w 1905 r.
- owdowiał; w 1908 r. ponownie ożenił się z Leonią von der Osten. Z chwilą
wybuchu I Wojny Światowej wraz z XVII Korpusem podlegał dowództwu 8. Armii
broniącej Prus Wschodnich. Doświadczył haniebnej porażki z rąk rosyjskiego
generała Rennenkampfa podczas bitwy pod Gąbinem, aczkolwiek oddziały Mackensena
zostały szybko przetransportowane koleją w celu otoczenia armii gen. Samsonowa
i w rezultacie przyczyniły się do wielkiej wygranej Niemiec pod Tannenbergiem. Na przełomie września i października 1914 r.
dowodził wydzieloną z 9. Armii Grupą Operacyjną, uczestniczącą w nieudanej niemieckiej
ofensywie na Warszawę. 1 listopada 1914 r. otrzymał po Hindenburgu dowództwo
nad 9. Armią i stojąc na jej czele uczestniczył w dalszych i krwawych
zmaganiach na terenie Królestwa Polskiego. Jednostki 9. Armii brały udział w
bitwach pod Kutnem i w zaciętych i krwawych zmaganiach w bitwie pod Łodzią
(listopad-grudzień 1914 r.). Za umiejętne i sprawne dowodzenie podczas tej
bitwy został odznaczony orderem "Pour le Merite" i awansowany do
stopnia generała pułkownika. W kwietniu 1915 r. zostaje dowódcą 11. Armii na
froncie galicyjskim i był głównym koordynatorem
przygotowań do wspólnego z armią austro-węgierską wielkiego natarcia, które
miało przełamać front rosyjski. 11 czerwca 1915 r. Mackensenowi
powierzono honorowe dowództwo nad k.u.k. Husaren-Regiment nr 10 (Pułk Huzarów
Śmierci). Za odzyskanie Lwowa (22. czerwca) został awansowany na feldmarszałka
i otrzymał "Liście Dębu" do orderu "Pour Le Merite". Po
sukcesach w Galicji, pod koniec września 1915 r., powierzono Mackensenowi
zadanie poprowadzenia kampanii przeciwko Serbii, która rozpoczęła się w
październiku. Tutaj dowodził GA "Mackensen" (11. i 3. Armia
austro-węgierska), którą wspomagały wojska bułgarskie. Kampania serbska
przeprowadzona była w wielkim stylu i zakończona została pokonaniem armii serbskiej i okupacją kraju. Następnie dowodzi GA podczas
ofensywy przeciw Rumunii, a później pełni funkcje gubernatora tegoż kraju aż do
zakończenia wojny. W listopadzie 1918 r. kieruje ewakuacją wojsk niemieckich z
Bałkanów, która odbywała się przez Węgry, gdzie został internowany i przekazany
władzom alianckim, które oskarżyły go o zbrodnie wojenne. Został przetransportowany
do Salonik, gdzie przebywał przez kolejny rok. W listopadzie 1919 r. został
zwolniony i powrócił do Niemiec, gdzie został zdemobilizowany, a w rok później
przeniesiony w stan spoczynku. Wśród podwładnych dał się zapamiętać jako
zapalony i utalentowany jeździec, który lubił spędzać wiele czasu w siodle
zarówno na ćwiczeniach, jak i polowaniach. Po 1920 r. mieszkał w swoich
majątkach na Pomorzu. W lutym 1945 r. w wyniku zbliżania się wojsk
bolszewickich, zmuszony zostaje do opuszczenia swego majątku Janowice koło
Lęborka i ucieczki na zachód. Umiera w wieku 96 lat w Schmiedeberg i
pochowany zostaje na cmentarzu w Burghorn nieopodal Celle.
piątek, 16 stycznia 2015
Cmentarz wojskowy nr 102 Wójtowa
Cmentarz wojskowy nr 102 Wójtowa
Pochowanych: brak szczegółowych danych
Fot. Stanisław Niemiec, maj 2017 r.
Fot. Anna Kusiak, 2008 r.
poniedziałek, 12 stycznia 2015
Łyżkarstwo - wersja rozszerzona
Każdy z miejscowych rzemieślników
wycinał raz na rok buk, wystarczało to na całoroczną produkcję. Następnie
drzewo poddawano obróbce. W Nowicy w owych czasach nie było tartaku i tylko
nieliczni pozwalali sobie na transport materiału do Uścia, gdzie znajdował się
państwowy tartak. Najczęściej chłopi stawiali drzewo na kozły i dużą piłą cięli
je na deski.
Najbardziej rozpowszechniony był
pierwotnie wyrób łyżek. Przed pierwszą wojną światową robiono tam tzw. łyżki
węgierskie, sprzedawane masowo po węgierskiej stronie. Łyżki te posiadały
kolistą czarkę („jidało”) i prosty trzonek („derżak”). Obróbkę drewna
rozpoczynano w ten sposób, iż najpierw odpowiedniej długości klocek łupano
siekierą na klinowate części zwane „packami”, którym następnie nadawano kształt
zbliżony do łyżki. W dalszej kolejności długim nożem obrabiano zewnętrzną część
czarki i rękojeść, zaś wewnętrzną
żłobiono sierpowato wygiętym narzędziem. W ten sposób przygotowana łyżka
nadawała się do dalszej obróbki. W tym celu używano prymitywnych tokarek,
sporządzonych we własnym zakresie przez samych producentów. W urządzeniach tych
siłę napędową stanowiła sprężysta giętka gałąź, do której przymocowywano
sznurek, owinięty wokół trzonka obtaczanej łyżki. Łyżkę umieszczano poziomo w
drewnianym uchwycie tokarki, tak, że mogła ona obracać się wokół własnej osi.
Pociągając za koniec sznurka lewą ręką, pracujący wprawiał obrabiany kawałek
drzewa w ruch obrotowy, w czasie którego prawą ręką przy pomocy szerokiego
dłuta nadawał odpowiedni kształt trzonkowi łyżki. Po obtoczeniu wyrównywano
krawędzie i całość wygładzano kawałkiem szkła lub papierem szklistym. W okresie
międzywojennym w Nowicy obok łyżek węgierskich zaczęto produkować również łyżki
„warszawskie” (długości około 40cm) i „półwarszawskie” ( długości 30cm) o
płaskich, struganych trzonkach i wydłużonych owalnych czarkach. Oprócz łyżek, w
Nowicy wyrabiano też toczone wrzeciona i różnego rodzaju drobne artykuły użytku
kuchennego, jak wałki do ciasta, tłuczki do ziemniaków, kopystki, montewki do
mieszania mleka, ozdobne foremki do masła, grzybki do cerowania pończoch,
fujarki, szczypce do bielizny, szufle do mąki i do cukru, a w czasach nowszych
również wieszaki na ubrania. Niektórzy rzemieślnicy wyrabiali także zdobione
podstawki pod donice z kwiatami. Zasadniczą częścią podstawki był krążek
złożony z dwóch warstw wycinków, podobnie jak dawne koła młyńskie. Wewnątrz
krążka wbudowany był krzyżyk, pełniący dwie funkcje – usztywnienia krążka i
oparcia dla doniczki. W krążek – od spodniej strony – wmontowanych było
przeważnie osiem nóżek, lekko wygiętych. Na wierzchniej stronie krążka
zbudowana była jakby balustrada, aby wazonik nie zsunął się z podstawki.
Balustradka składała się z rytmicznie powtarzanych drobnych elementów wiązanych
z sobą w różny sposób: przy pomocy klinów, czopów, zaciosów itp., a osadzonych
na profilowanych słupkach. Każda balustradka była inaczej zdobiona (rozety,
promieniście ułożone listki). Krzyżyk był czasem prosty, gładki, często
zdobiony lub różnorodnie profilowany, np. w kształt korali, jakby nanizanych na niewidoczną nić.
Precyzja wykonawstwa była ogromna, wszystkie części podstawek były dokładnie
wymierzone i wykonane z dokładnością co do milimetra. Każdy, najmniejszy nawet
element trzeba było podczas obróbki trzymać w palcach, co wymagało wielkiej sprawności
ręki.
Przedmioty użytkowe wyrabiane w
Nowicy i wsiach sąsiednich, oprócz podstawek, rzadko bywały zdobione. Tylko
czasami na toczonych trzonkach węgierskich łyżek ryto dłutkiem „karbiki” –
najczęściej po trzy – przy końcu trzonka i tuż przy czarce. Zdobiono też
niekiedy przedmioty toczone, rzeźbiąc na nich specjalnymi dłutkami proste
motywy roślinne lub geometryczne. Te same lub bardziej złożone motywy wypalano
rozżarzonym drutem na fujarkach lub grzechotkach. Przedmioty te często malowano
bezbarwnym pokostem lub politurowano.
Wyrobem łyżek przed wojną zajmowała
się cała wieś. Dobry łyżkarz był w stanie wykonać około trzech tuzinów łyżek
dziennie. Pośrednictwem w handlu początkowo zajmowali się głównie miejscowi
Żydzi, którzy skupowali produkty, a następnie odsprzedawali. Również sami chłopi zajmowali się handlem i
sprzedażą wyrobów. Jeździli z nimi nawet do Warszawy. Najczęściej jednak chodzono
na piechotę, głównie do Gorlic, ale także do Rzeszowa, Jasła, Krosna i Tarnowa.
Za 12 łyżek można było dostać około 60 groszy. Dochód ze sprzedaży był
umiarkowany, ale można było się utrzymać w czasie podróży.
Z Nowicy produkcja wyżej wymienionych
przedmiotów drewnianych przeniosła się w okresie międzywojennym do Leszczyn,
które pierwotnie zajmowały się raczej pośrednictwem w sprzedaży wyrobów nowickich.
Zarówno w Przysłupie jak i w Leszczynach rodzaj i sposób wykonywania
przedmiotów drewnianych był początkowo podobny jak w Nowicy. Jedynie mieszkańcy
Kunkowej zaczęli wyrabiać zabawki dziecinne np. fujarki, skrzypki, kołatki, a
wreszcie i drewniane malowane wózki, taczki, ptaszki kłapiące skrzydłami itp. wzorowane
na spotykanych przez siebie na targach wyrobach z Brzózy Stadnickiej w powiecie
łańcuckim. W tym też okresie bardziej przedsiębiorczy wytwórcy z Leszczyn i
Nowicy zaczęli sprawiać sobie miejscowej roboty tokarki nożne, które jako
bardziej sprawne przyczyniły się do poszerzenia asortymentu miejscowych
wyrobów. Również w innych wsiach rozwijała się galanteria drewniana, przykładem
może być Bielanka koło Gorlic, gdzie produkowane były ozdobne, wyrzynane
talerze z odpowiednimi napisami, sprzedawane następnie jako pamiątki. Podobna
pracownia znajdowała się również w Pstrążnem i kilku wsiach koło Iwonicza. W tym okresie produkty sprzedawano głównie na
odbywających się raz w tygodniu we wtorek targach w Gorlicach lub w Uściu,
gdzie jarmarki odbywały się tylko raz na miesiąc.
W czasie drugiej wojny światowej
sytuacja materialna mieszkańców Nowicy i okolicznych wsi uległa znacznemu
pogorszeniu. Miejscową ludność zmuszano do oddawania kontyngentów na rzecz
stacjonujących wojsk okupanta, a wraz ze zbliżaniem się wojsk radzieckich do
wykonywania różnego rodzaju prac fortyfikacyjnych. Równie powszechna, zwłaszcza
pod koniec działań wojennych, była konfiskata inwentarza żywego, co dodatkowo
utrudniało życie mieszkańców wsi. Wraz z przejściem frontu część ludzi pod
wpływem propagandy radzieckiej postanowiła wyjechać do ZSRR, z 40 mieszkających
tam przed wojną rodzin pozostało około 15. Do kolejnego zmniejszenia populacji
wsi przyczyniła się tzw. „akcja Wisła” w skutek której na zachód wyjechało
kolejne 7 rodzin. Po wysiedleniach
Łemkowie z Nowicy i Przysłopia kontynuowali tradycje rzemieślnicze na
zachodzie (w zielonogórskim i pilskim) oraz prawdopodobnie na Ukrainie.
Po drugiej wojnie światowej
Leszczyny zostały zelektryfikowane, co pozwoliło niektórym wytwórcom zastosować
nowoczesne maszyny, a w szczególności cyrkularki i tokarki o napędzie
elektrycznym. Warto jednak zaznaczyć, że park maszynowy producentów z Leszczyn
wzbogacił się nie tylko dzięki wprowadzeniu wspomnianych wyżej nowoczesnych
urządzeń. Stosowano również własnego pomysłu maszyny, czasem bardzo proste,
które jednak w znacznym stopniu usprawniały pracę. Do nich na przykład należały
powszechnie używane drewniane bębny do wygładzania i czyszczenia wieszaków na
ubrania. Odbywało się to przez szybki ruch obrotowy bębna, podczas którego wieszadła
tarły nawzajem o siebie. Mechanizacja usprawniła znacznie i przyśpieszyła
produkcję, dając tym samym wyższe dochody, zawęził się jednak asortyment
wyrobów, który w zmechanizowanych pracowniach ograniczył się głównie do wyrobu
wałków do ciasta, tłuczków do ziemniaków i wieszaków na ubrania. Jedynie
mieszkańcy Nowicy nie posiadający dłużej jeszcze prądu elektrycznego
kontynuowali z konieczności swe dawne, prymitywne sposoby produkcji, jednak po
elektryfikacji wsi w 1972 r. również i tutaj zaczęto stosować nowoczesne środki
produkcji, stopniowo odchodząc od tradycyjnych metod wyrobu. W czasach
współczesnych zawód łyżkarza niemal całkiem zanikł. Archaiczne sposoby
produkcji zostały już praktycznie zapomniane – obecnie potrafią to jedynie
Stefan Romanyk z Nowicy i Wasyl Michalak z Przysłopia, którzy jak na razie nie
posiadają następców tej pięknej tradycji rzemieślniczej.
piątek, 9 stycznia 2015
Pechowy porucznik
Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.
Żołnierze 59 p.p. z Salzburga pułku brali udział w walkach z Rosjanami w Galicji, w czasie letniej ofensywy w składzie 3 Armii. Między innymi 27 sierpnia 1914 roku brali udział w bitwie pod Poturzynem, podczas operacji Wisła - San walczyli w okolicach Leżajska i Woliny. W listopadzie walczyli nad Szreniawą wydatnie przyczyniając się do zatrzymania rosyjskiego "walca parowego". W grudniu 1914 roku brali czynny udział w operacji limanowsko-łapanowskiej tocząc ciężkie walki pod Sobolowem. W pierwszej połowie 1915 roku w okolicach Tarnowa, Brzeska, Żmigrodu.
Za: Wikipedia.pl
Pewnej nocy źle
się powodziło – na jednym punkcie – salzburskiemu pułkowi. Rosyanie zdobyli
jeden rów 59 p.p. Rowy jednak na prawo i lewo pozostały w rękach tego pułku. W
zdobytym rowie wzięli Rosyanie do niewoli porucznika Sussa i natychmiast
poczęli go oficerowie indagować w języku francuskim. Porucznik wiedział, że na
lewo i prawo od niego zaledwie o kilka kroków znajdują się jego żołnierze.
Rosyanie jednak wskutek zamieszania podczas walki i ciemności o tem nie
wiedzieli.
Porucznik Suss
rozmawiał więc z Rosyanami po francusku. Wśród zdań francuskich półgłosem
zwracał się w języku ojczystym do swych żołnierzy.
„Malheuresetnent
nous etions seulement quelques soldato de mon regiment et moi, messieurs 59-ty chodźcie tutaj, złapali mnie!
Parfaitement,
mon capitain, nos positions sont tres faibles par ici. – Salcburgczycy! Jesteście
wszyscy razem? Ja jestem w pobliżu.
Qui, monsieur,
nons n’awions meme pas, de guoi vivre. – Ludzie! Zbierajcie się!
I ludzie zebrali
się, Salcburgczycy przyszli z pomocą i odbili swego porucznika – tak gruntownie,
iż zabrali także tych Rosyan, którzy byli w rowie.
Ale - zdaje się
- bogini ostrożności nie stała przy kołysce porucznika Sussa. Kilka dni później
zdarzyło się mu, iż znowu wpadł do rowu rosyjskiego. Tym razem – gdyby ta
historya nie była prawdziwa, wydawałaby się bardzo nieprawdopodobną –
wyratowała go flaszka wódki, którą miał w kieszeni. Pokazał ją Rosyanowi, który
chciał go wziąć do niewoli. Zobaczywszy jednak wódkę, chwycił za flaszkę. Wódka
w zimnym rowie jest poniekąd boskim trunkiem. Między Rosyanami powstała
regularna bitwa o wódkę. W międzyczasie porucznik szczęśliwie uciekł do swoich
Salcburgczyków.
Żołnierze 59 p.p. z Salzburga pułku brali udział w walkach z Rosjanami w Galicji, w czasie letniej ofensywy w składzie 3 Armii. Między innymi 27 sierpnia 1914 roku brali udział w bitwie pod Poturzynem, podczas operacji Wisła - San walczyli w okolicach Leżajska i Woliny. W listopadzie walczyli nad Szreniawą wydatnie przyczyniając się do zatrzymania rosyjskiego "walca parowego". W grudniu 1914 roku brali czynny udział w operacji limanowsko-łapanowskiej tocząc ciężkie walki pod Sobolowem. W pierwszej połowie 1915 roku w okolicach Tarnowa, Brzeska, Żmigrodu.
Za: Wikipedia.pl
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Przebieg działań dnia 4. maja
Rankiem 4 maja
obie dywizje Korpusu Kombinowanego poruszały się bez styczności z
nieprzyjacielem. Z rozpoznania lotniczego wynikało, że silne oddziały rosyjskie
odchodzą z Karpat szosą przez Kąty na Żmigród. W tej sytuacji gen. Emmich
postanowił uchwycić wzgórza między Samoklęskami a Desznicą, aby uzyskać wgląd w
szosę i odciąć te siły, których nieprzyjaciel nie zdążył jeszcze wycofać.
Natarcie 11. Dywizji Piechoty trafiło na słaby opór i posuwało się dość szybko
naprzód. Około godziny 16-tej rozbiła ona słabą obronę i opanowała Folusz.
Następnie
wyparła rosyjską piechotę z pozycji na Woli Cieklińskiej.
Artyleria wyjechała na wzgórze 369 w południowej Dobryni i raziła ogniem
uciekającego w nieładzie na Żmigród nieprzyjaciela. Dywizja nie przeszła jednak
do pościgu gdyż dowódca zatrzymał oddziały na linii wzgórza 288 we wschodniej
Dobryni i wzgórza 324 Kłopotnica. Decyzja ta została podjęta wskutek położenia
sąsiedniej dywizji, która posuwała się znacznie wolniej co powodowało
zagrożenie lewego skrzydła własnych oddziałów. Front natarcia 119. Dywizji
Piechoty był nadmiernie rozciągnięty i musiała ona pokonać silniejszy opór
przeciwnika. O godzinie 16.30 po ześrodkowaniu ognia całej rozporządzalnej
artylerii opanowano Cieklin. W tym samym czasie oddziały rosyjskie z 9. Dywizji
Piechoty z X korpusu i z 21. Dywizji Piechoty z III korpusu kontratakują,
uderzając na lewe skrzydło 119. Dywizji Piechoty. Rosjanie szybko opanowali Las
Dębina i wyszli pod Cieklinkę na stanowiska lekkiej i ciężkiej artylerii. Na
niektórych stanowiskach baterii doszło już do walki wręcz, ale przy pomocy
nadbiegającej piechoty Niemcy zdołali się obronić, po czym sami zagrozili
skrzydłom nieprzyjacielskiego natarcia. Ostatecznie Rosjanie ponieśli ciężkie
straty i wycofali się przez Lasy Dulębskie, ale zażarte walki w Lesie
Cieklińskim trwały do późnych godzin nocnych. W samej tylko, tak zwanej, bitwie
o Cieklin po obu stronach padło ponad 1 tyś. zabitych żołnierzy i kilku
okolicznych mieszkańców, było także bardzo wielu rannych, a w kościele w
Cieklinie przez cztery dni funkcjonował szpital polowy. Jeszcze tej samej nocy
silny oddział wydzielony osiągnął Samoklęski i wzgórze 519, co pozwoliło
niemieckiej piechocie mieć pod ostrzałem ważną szosę Kąty-Żmigród. Pomimo
dużych strat własnych atakujący odnieśli spory sukces przełamując linię obrony
rosyjskiej w 10 kilometrowym pasie.
Dowódca XLI Korpusu dopiero około
godziny 9-tej uświadomił sobie, że nieprzyjaciel oderwał się w ciągu nocy. W
tej sytuacji trzeba było jeszcze przegrupować siły i ustawić je w
kolumnach marszowych do ataku, dodatkowo dużo czasu stracono na budowę mostów
pontonowych na Ropie. To wszystko sprawiło, że żołnierze do ataku
poderwali się bardzo późno. Około godziny 14.30 piechota rosyjska zatrzymała
swoim ogniem w rejonie na zachód od Głębokiej i w rejonie Wójtowej maszerujący
tam w dwóch kolumnach XLI Korpus. Wojska te okopały się w dobrze widocznym
miejscu z rosyjskich pozycji, w odkrytym terenie na linii wzgórz 303,331, 350,
w miejscowości Wójtowa i na pagórkach na południe od tej miejscowości. Półtorej
godziny później przy wsparciu lekkiej artylerii Niemcy uderzyli na odcinek od
Głębokiej na południe. Rozpoczął się też napór gęstych tyralier niemieckich na
pozostałą część odcinka aż po Las Tatarówka. Dopiero około godziny 21-wszej
opanowano pozycje rosyjskie, zmuszając przeciwnika do odwrotu na trzecią linię
umocnień. Ciężej szło Niemcom na północy, na lewym skrzydle korpusu. Aż do
godziny 18.30 rosyjska obsada wzgórza 332 koło Kunowej skutecznie
powstrzymywała celnym, flankowym ogniem ataki w tym kierunku. Mimo, że o
tej godzinie wzgórze ostrzelała ciężka artyleria przeciwnika, Rosjanie
kontynuowali opór. Po zapadnięciu zmroku przeciwnik zaległ na południowy-zachód
od Harklowej i Kunowej.
Oddziały VI Korpusu o świcie wkroczyły
do Biecza, a następnie batalion z 100. pułku ruszył w kierunku Przedmieścia,
gdzie około godziny 9-tej rozpoczęły się zażarte boje. Częstymi kontratakami
żołnierze rosyjskiej 61. Dywizji Piechoty odbierali zdobyte przez pułk
Austriaków pozycje, które kilkakrotnie przechodziły z rąk do rąk. O godzinie
11-tej Rosjanie podjęli szturm na flankę nieprzyjaciela, ale atak załamał się w
ogniu karabinów maszynowych, a 300 żołnierzy dostało się do niewoli. O 12-tej w
szturmie na bagnety Austriacy zdobyli całe wzgórze na północ od Przedmieścia.
Do 15-tej rosyjska 61. Dywizja Piechoty wsparta przez przedni pułk z
nadchodzącej 52. Kaukaskiej Dywizji Piechoty dwukrotnie próbowała je odebrać,
ale bezskutecznie ponosząc przy tym wielkie straty. Zdziesiątkowani Rosjanie wycofali
się na wzgórze 342. Pozostawiona silna tylna straż na wzgórzu 332, które
górowało nad szosą Biecz-Jasło, skapitulowała o godzinie 18-tej gdy 57 pułk z
12. Dywizji obszedł tę pozycję i zaatakował z południowej flanki biorąc 110
obrońców do niewoli. Ostatecznie wzgórze 342 zajęli Austriacy o godzinie
23-ciej i następnie w nocnym marszu wśród potyczek z ostrzeliwującymi się
tylnymi strażami rosyjskimi, oparli się o rzeczkę Olszynkę. Na północnym
skrzydle VI Korpusu już około 10-tej rano Rosjanie odparli pierwszy szturm
węgierskiej 39. Dywizji Piechoty Honwed na odcinek wzgórz 385, 307. Dopiero po
siedmiu szturmach i kilku nawałach ogniowych ciężkiej artylerii na te pozycje,
około 17-tej załamała się zacięta obrona. Około 18.45 na gromadzących się na stacji
Lisówek Rosjan z 52. Dywizji Piechoty z III Korpusu Kaukaskiego spadła nawała
ogniowa z austriackich dział. Już po zmroku kilka przeciwnatarć tej
dywizji z rejonu Lisówka zostało odrzuconych, a 39. Dywizja opanowała wzgórze
325 Lisów.
Natarcie gwardii posuwało się tego
dnia łatwo. Już we wczesnych godzinach popołudniowych 1. Dywizja opanowała
wzgórze Kielec. Artyleria 2. Dywizji skupiła ogień na wzgórzu 363 na południe
od Ołpin, po czym piechota ruszyła do natarcia zdobywając pozycje wroga. Około
godziny 16.30 cały korpus posuwał się naprzód za wycofującym się
nieprzyjacielem i do zmierzchu osiągnięto lewy brzeg Olszynki.
Na lewym skrzydle 11. Armii,
austriacka 4. Armia zdobyła po zaciętej i prowadzonej początkowo ze zmiennym
szczęściem walce górę Obszar. Zmusiła przeciwnika do wycofania się z Tuchowa i
sforsowała Białą. Rosyjskie dywizje IX Korpusu odchodziły na północny-wschód.
Walki prowadzone dnia 4 maja
pozwoliły przełamać rosyjską drugą linię obrony, a przed 11. Armią i jej
sąsiadami: IX Korpusem z 4. Armii oraz X Korpusem z 3. Armii rozciągała się
ostatnia, najsłabsza linia obrony przeciwnika. Natomiast w sztabie rosyjskiej
3. Armii panowało przygnębienie. Posiłki rzucone do walki tego dnia, użyte na
kilku odcinkach nie odmieniły pogarszającej się sytuacji. Nie myślano już o
działaniach zaczepnych i odrzuceniu wojsk niemieckich oraz
austro-węgierskich na pozycje z drugiego maja, a jedynie o zatrzymaniu
natarcia wroga. Radko Dmitriew zamierzał za wszelką cenę utrzymać ostatnią
linię obrony, a korpusy XXIV i XII wycofać z Karpat za górną Wisłokę.
piątek, 2 stycznia 2015
Subskrybuj:
Posty (Atom)