OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

poniedziałek, 30 listopada 2015

R. Reinfuss, Odradza się w Karpatach strój ludowy - artykuł prasowy z roku 1938.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

Odradza się w Karpatach strój ludowy

Strój Pogórzan gorlickich, według nieznanej akwareli
Ksawerego Preka, ogłoszonej w Kalendarzu IKC. na r. 1938.
           Co najmniej od pół wieku pojawiają się na łamach czasopism i prac monograficznych biadania etnografów i miłośników ludowej kultury, ubolewających nad postępującą nieubłaganie zatratą strojów ludowych.
           Szła ta fala niwelująca kulturę ludową od zachodu, obejmując nawcześniej Poznańskie, późnie środkową Polskę i Krakowskie, a jedynie w górach i we wschodniej części kraju utrzymywała się stara tradycja. Podczas gdy na równinach już tylko staruszkowie ubierali się na święto w białe płótnianki i podniszczone sukmany, góral wciąż jeszcze ubierał się po staremu, jako że to „niehonor gaździe ceperskie szmaty nosić”.
          Z czasem jednak zachwiały się i te ostatnie bastjony tradycji, nadeszła wojna światowa, a po niej nowa fala kultury miejskiej, która tym razem już gór nie oszczędziła. Zaczęli chłopi zrzucać dawne stroje, zaczęły ginąć dawne obrzędy, pieśni i tańce, a góral ubrany w miejską marynarkę i białe spodnie z parzenicami, tańczący foxtrota przy dźwiękach sapiącego patefonu, był smutnym symbolem tego okresu przesilenia, jaki wówczas ludowa kultura przechodziła.
           Dziś zmieniło się wiele. Pod wpływem intensywnej działalności Związku Ziem Górskich, który od trzech lat dokłada wszelkich starań, mających na celu podtrzymanie w górach starej ludowej kultury, pod wpływem całego szeregu ludzi dobrej woli, udało się napowrót obudzić wśród górali zainteresowanie dla stroju ludowego. Nadszedł okres renesansu strojów ludowych w Karpatach. Starzy krawcy, którzy od lat już igły w ręku nie mieli, dziś szyją dawne gunie, portki, gurmany dla wiejskich chłopaków powracających do stroju swych ojców.
           Zdarzają się wypadki, że zainteresowanie strojem ludowym budzi się nawet tam, gdzie strój ludowy zaginął już oddawna. Pięknym  przykładem tego są np. Pogórzanie gorliccy, którzy nie mając już zupełnie w okolicy starego stroju ludowego, dzięki energji kierownika grupy p. Adama Wójcika, na postawie ostatnich strzępów, znalezionych po chatach, zdołali wiernie odtworzyć dawne swe stroje. Niestey jednak przy szyciu cuwy, t.j. białej sukmany z dużym kwadratowym kołnierzem spadającym na plecy, nie można było wykonać haftowanych ozdób, o których wspominali wprawdzie starzy gospodarze, ale żaden z nich szczegółów już nie pamiętał.
            I oto niespodziewanie przyszedł tu w pomoc Pogórzanom  Kalendarz I.K.C, który opublikował w roku 1938, pochodzący z przed stu lat cykl nieznanych dotąd akwarel Ksawerego Preka, dokumentarnie przedstawiających ówczesne stroje ludowe, a wśród nich grupę Pogórzan z pięknie wyszywaną cuwą na pierwszym planie.
           Mając gotowy wzór w znakomicie wykonanej barwnej planszy, uzupełnili Pogórzanie według niej hafty na swych cuwach i już na tegorocznym Zjeździe Górskim w Nowym Sączu mieliśmy sposobność podziwiać wspaniałą grupę gorlickich Pogórzan ubranych w śnieżnobiałe cuwy, na których zakwitły pracowicie wyszyte hafty wykonane na podstawie akwareli ogłoszonej w Kalendarzu I.K.C.
Kołnierz cuwy Pogórzan, odtworzony na podstawie powyższej akwareli.
           W związku z takim sukcesem Redakcji Kalendarza I.K.C. pozostaje wydanie w nowym Roczniku tegoż Kalendarza na r 1939 reszty akwarel Preka, w barwnych planszach. W wydaniu tem otrzymujemy prócz Pogórza typy strojów włościan z okolic Sędziszowa, Dynowa, Korczyny, Pilzna, Lwowa i Krakowa. Miejmy też nadzieję, że kiedyś w przyszłości nadejdzie kolej na akwaforty Kielisińskiego oraz stare fotografje Krugera, których udostępnienie szerokiemu ogółowi byłoby w obecnym okresie renesansu ludowego stroju bardzo pożądane.
          Dostarczenie odpowiedniej ilości wiernych ilustracyj strojów ludowych jest tem pilniejsze, że zachodzi obawa, aby zaznaczający się obecnie żywiołowy pęd do strojów ludowych, prowadzony często przez ludzi najlepszych chęci, ale nie orjentujących się należycie w materjale etnograficznym, nie zeszedł na manowce.
           A zdarzały się już wypadki sztucznego przenoszenia poszczególnych ozdób z jednej okolicy do drugiej, tworzenia jakichś fantastycznych dodatków, których nigdy w ludowym stroju nie było, i t.p.
          Ażeby zapobiec takiemu wypaczaniu ludowych strojów, została w ostatnich czasach staraniem Związku Ziem Górskich utworzona w Krakowie przy Muzeum Etnograficznem na Wawelu, poradnia w sprawach stroju ludowego, której celem jest bezinteresowne, gdyż jedynie za zwrotem kosztów korespondencji, udzielanie wszelkich informacyj, dotyczących wyglądu strojów regionalnych, ich kroju i ozdób. Na żądanie podaje poradnia również adresy rzemieślników, wykonujących stroje ludowe a nawet źródła zakupu niezbędnych materajłów i dodatków.
           Mimo, że od czasu uruchomienia poradni minął zaledwie miesiąc, udzieliła już ona kilkudziesięciu odpowiedzi na zapytania nadchodzące z całej Polski, co świadczy niewątpliwie o wielkiem zainteresowaniu społeczeństwa sprawami ludowej kultury. Jeżeli zaś nawrót do strojów ludowych jeszcze kilka lat będzie postępował w tem tempie co obecnie, doczekamy się chwili, kiedy całe Karpaty wystąpią w pięknej szacie ludowej.


Mgr. Reinfuss Roman. 

piątek, 27 listopada 2015

S. Leszczycki, O turystyczne zagospodarowanie Łemkowszczyzny - artykuł prasowy z roku 1935.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

O turystyczne zagospodarowanie Łemkowszczyzny.

Gorlice, w maju.
             Część środkowa łuku Karpat, t.zn. Beskid Niski zamieszkały jest przez górali ruskich Łemków, dlatego często dla tego obszaru używa się nazwy Łemkowszczyzna. Beskid Niski, jak już sama nazwa wskazuje jest łańcuchem górskim stosunkowo niskim, szczyty bowiem nie przekraczają 1000m. Jest to najniższa część w całych Karpatach. Z tem związana jest gospodarka człowieka, który znalazł stosunkowo dogodne warunki dla siebie, wyciął więc lasy, a cały prawie obszar zamienił na role i pastwiska. Beskid Niski tworzą krótkie pasma biegnące z północnego-zachodu na południowy-wchód , oraz szereg izolowanych wzgórz. Na ogół grzbiety i stoki są połogie. Odznacza się jednak stosunkowo znacznemi wysokościami względnemi 200-400m n. poziom dolin, skutkiem tego krajobraz jest typowo średniogórski.
            Należy pamiętać, że pod względem walorów turystycznych Beskid Niski ustępuje tak Beskidom Zachodnim, jak i Bieszczadom. Dlatego od przełęczy Tylickiej będącej jego zachodnią granicą aż do przełęczy łupkowskiej – jego wschodniej granicy, główny szlak karpacki, będący podstawą całej gospodarki turystycznej w Karpatach, winien biec po możliwie najkrótszej drodze, aby zachęcić turystów do przejścia tego odcinka. Obecnie, gdy ten szlak zbacza na północ, raidy czy większe wycieczki opuszczają ten odcinek, kończąc lub zaczynając wędrówkę przed Łemkowszczyzną, która nie może stanowić odrębnego centrum turystycznego, dlatego ożywienie ruchu turystycznego można tu wywołać jedynie przez ruch tranzytowy. Dlatego też korekta głównego szlaku karpackiego na ty odcinku jest dla Łemkowszczyzny niesłychanie sprawą ważną i aktualną.
             Szlak ten winien biec: z Jaworzyny do Krynicy, następnie przez Huzary (806m), koło Tylicza, na Dilec (794m) granicą na Lackową Górę (999m), stąd na Ostry Wierch (933m), zejście do Wysowy-Zdroju, podejście na Jaworzynkę (872), Jaworzynę (882), do Koniecznej, przez Beskidek do Radocyny, stąd przez Dubry Wierch (664) do wsi Grab, dalej przez Ciachanię na Skałkę (734), Studeny Werch (706) do Barwinka. Stąd na przełęcz Dukielską (502), granicą do wsi Czeremcha, dalej na szczyt Kamień (863), granicą na Pasikę (849), stąd do Komańczy – letniska. Z Komańczy przez Prełuki na Wysoki Dział (799), Wołosań (1070), zejście do Cisny, następnie przez Wisiel (1153), Dziurkowiec (1190), Rawkę (1303) na Halicz (1335), najwyższy szczyt Bieszczadów Zachodnich. Tak doprowadzony szlak najlepiej wiąże Beskidy Zachodnie z Bieszczadami, pozwalają równocześnie na poznanie ciekawszych partyj Beskidu Niskiego.
             Wzdłuż tego szlaku winny być rozrzucone schroniska i stacje turystyczne. Jest schronisko na Jaworzynie, są dwie stacje turystyczne w Krynicy, stacja nart. Turyst. T. K.N. w Izbach, w Wysokiej, należałoby stację założyć w Koniecznej, istnieje już w Grabiu, Barwinku, Czeremsze, Komańczy, Ciśnie.- Należałoby przystąpić do budowy schroniska górskiego pomiędzy Rawką a Haliczem. Jak z tego widać planową gospodarkę poprowadziło już Towarzystwo Krzewienia Narciarstwa w ubiegłych latach, zakładając łańcuch stacyj, jednak wiele one pozostawiają do życzenia pod względem wyposażenia technicznego. Są to przeważnie gospody lub zajazdy nie nastawione jeszcze na potrzeby ruchu turystycznego.


Cerkiew w Szczawinku na Łemkowszczyźnie.

           Jednakże na terenie Łemkowszczyzny istnieją części turystycznie b. ciekawe i interesujące, te należało by związać specjalnym szlakiem turystycznym, t. zw. Łemkowskim, któryby złączył te najciekawsze zakątki. Biegłby on mniejwięcej równolegle do szlaku głównego w następujący sposób: ze Stróż przez Masłową Górę (747) do Szymbarku, przez Bartnicę (632) na Magórę Małastowską (814). Stąd przez Dziamerę (757), Kornuty (542) na Magórę Wątkowską (847) najpiękniejszą  górę Łemkowszczyzny, przez Świerzową (803), Kotanin (707), Kamień (712), Danię (696), Hyrową (694) do Puszczy św. Jana. Dalej na Cergową (718), Osiecznik (733), Zadowczykową (761), Zruban (778), Bukowicę (757), Tokarnię (777), Kamień (698) do Komańczy. Ewentualnem jego przedłużeniem byłby szlak, biegnący granicą od Pasiki (849) przez Łupków, Solinkę do Cisny.
          Zagospodarowanie szlaku łemkowskiego winno wyglądać podobnie jak szlaku głównego. Dotąd nie zostały założone żadne stacje wzdłuż tego szlaku. Należałoby założyć stacje: w Stróżach, Szymbarku, w Hałkowie pod Kamieniem, w Puszczy św, Jana, w Dukli, Iwoniczu, Rymanowie, Tokarni. Byłby to szlak, któryby pozwalał na najlepsze zapoznanie się z osobliwościami i krajobrazem Łemkowszczyzny.
          Prócz tego potrzebne są szlaki łącznikowe, łączące stacje kolejowe linji podkarpackiej z poprzednio wymienionemi szlakami, oraz ważniejszemi szczytami czy też miejscowościami. Pierwszy z nich jest wyznaczony w terenie,  biegnie z Grybowa przez Chełm (779), Wawrzkę, Hmolę (707), Jaworzynkę (777) nad Stawiszą do Wysowej. Drugi łączyłby Gorlice z Magórą Małastowską i Wysową. Z Gorlic biegłby przez Sękową, Siary, na Magórę Małastowską, dalej koło Przygłupia na Hańczową Górę (821) i do Wysowej. Szlak ten również jest częściowo wyznaczkowany w terenie.
           Trzeci szlak łączyłby Gorlice ze zdrojowiskiem Wapiennem, a następnie z Magórą Wątkowską jest w terenie wyznakowany barwą zieloną.- Czwarty z Kamienia schodziłby do Krempnej (letniska), a następnie przez Cyrlę (699) dochodziłby w Grabiu do głównego szlaku Karpackiego.
Piąty prowadziłby z Iwonicza na Cergową Górę, następnie do puszczy św. Jana, stąd przez Mszankę, Banne, na przełęcz Dukielską. Ostatni wreszcie łączyłby Rymanów- Zdrój z Zadowczykową, a temsamem ze szlakiem łemkowskim.
         Ponadto z Folusza winien biec krótki szlak na Magórę Wątkowską.
         Zagospodarowanie szlaków łącznikowych polegałoby jedynie na zorganizowaniu stacyj turystycznych w Grybowie, Wapiennem, Krempnie i Foluszu.
         Ponadto należy przeprowadzić rewizję już istniejących szlaków turystycznych, których znakowanie na ogół pozostawia bardzo wiele do życzenia (znaki umieszczono za nisko).
         Projektowana sieć szlaków łącznie ze stacjami i schroniskami turystycznemi da całkowite zagospodarowanie turystyczne na Łemkowszczyźnie, realizacja nie wymaga większych wkładów pieniężnych, udostępni zaś szerszym rzeszom poznanie tego ciekawego odcinka Karpat.


Dr. Stanisław Leszczycki.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Jadam z Zatora, Zamek Libusza. Powieść z czasów Leszka Czarnego - część III.

Część pierwszą można znaleźć TUTAJ
Część drugą można znaleźć TUTAJ

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.


Zygwult milczał długo, w końcu, jakby z letargu zbudzony, zawołał” „Nie Rozalko! Nie opuszczę zamku, którego zdobycie tyle kosztowało pracy; opuściła mnie słabość, która serce moje w swoje pochwyciła sieci; gniotła mnie i miętosiła. Ha! Póki ta ręka jeszcze ciała się trzyma, a żelazo ręki, przysięgam na brodę ojca! Do ostatniego zdobycz moję bronić będę. Minęła słabość, Rozalko, bądź dobrej myśli; trudniejsza zdobywać, jak zdobyte dotrzymać, dotrzymam! Tak mi dopomóż… Zawiło! Idźmy rozbudzić wszystko, i wysłać na zwiady kilku, a co pochwycą o Siestrzemile niech donoszą, ażebym wcześnie wiedział, co robić mam.” W progu izby zatrzymał się jeszcze Zygwult, i po namyśle rzekł do Zawiły: „Macamy po ciemku, mój bracie, w nocy strach czarniejszy; wsiadaj sam na konia i przypatrz się zblizka temu, co nas przestrasz, a wracaj co rychło i donieś, co to za pożary, i kto je rozniecił?”
Stało się, jak pan rozkazał. Zawiła odjechał w tę stronę, gdzie gorzało; każdemu rychły nakazał powrót. Wrócili też rychło, nic nie widziawszy, nie słyszawszy. Jeden Zawiła nie wracał; kury po raz wtóry zapiały, gdy posłyszano tętęt konia po lesie: „Wraca, wraca Zawiła!” wołali, i biegli domownicy na podwórze do bramy, wracającemu naprzeciw. Koń pędził szybko, poznać było po mocnych i częstych uderzeniach kopyt w krzemienistą drogę. Już był blizko, ale ciemność nocna nie dozwalała dojrzeć jadącego Zawiłę: „Cóż tam Zawiło!” wołali na wjeżdżającego już do bramy. Nikt nie odpowiedział; albowiem koń powrócił, ale bez jezdca.
Trwoga przejęła wszystkich. Zygwult zadumał się, i zasmucił. Jeden ze służebnych zawołał: „Rozkażcie, ja polecę, do miejsca dotrę, i jaką pochwycę wiadomość, taką wam przyniosę.”
Zygwult skinął czołem; a sługa rad z polecenia, rzucił się na konia, i popędził w tę stronę, w którą pojechał był Zawiła i nie wrócił.
Godzina upłynęła czasu – wysłany przybieżał z powrotem. Czwałem gonił, i spiesznie, bo koń skoro przyniósł posłańca nazad do zamku, padł na wszystkie nogi, zadrgał cielskiem, i nie wstał więcej. Sługa, przez chwilę długą słowa do ust wynieść nie mógł; szamotał się daremnie rękoma pomagając sobie; zaledwie to jedno wyjąkał: „ Tatarzy!”
Przerażająca ta wiadomość wkrótce potwierdzoną została; albowiem rozległ się po cichości nocnej odgłos dzwonów dalekich, do wycia ranionego zwierzęcia podobny, i wkrótce potem okropna rozszerzała się wrzawa ludu, uciekającego przed Tatarami, którzyto najezdcy po raz drugi w polskie wpadając kraje, jej mieszkańcom znani, straszni byli. Przed 20 laty albowiem dzicz ta wschodnia poraziwszy wojsko polskie pod Chmielnikiem, rozlała się po całej krainie. Bolesław Wstydliwy, książę, berło krakowskie na on czas dzierżący, przymuszonym był w sąsiednim Węgier kraju szukać schronienia, a opuszczone miasta i zamki bez obrony poszły na zniszczenie i łupież – mieszkańce w łyka tatarskie. Powtórna ta Tatarów tłuszcza, prowadzona przez Jeleboga i Nogaja; wpadła z Rusi Czerwonej, i dzieląc się na kilka szlaków, rozsypała się po kraju całym, pamiętane jeszcze w kraju okrucieństwa i rabunki powtarzając. – Pochód Tatarów był tak szybki i nagły, iż uciekającymi równo pędzili ścigający, i często nie pierwej dowiedziano się o ich napadzie, aż wtenczas, kiedy do ucieczki już nie było czasu, ani sposobu.
Noc ta okropna była, scena przerażająca. Te tłumy rozpaczającego ludu, te krzyki, wołanie jednych, jęki i płacze drugich, budziły głośną, okropną wrzawę. Cała tłuszcza doszedłszy do zamku, zatrzymała się w pochodzie, i otoczywszy go, przeraźliwym wołała głosem: „Tatarzy, Tatarzy! Uciekajcie!”   
Zygwult, którego dusza na widok niebezpieczeństwa w całej swojej rozwijała się mocy, nie stracił przytomnośći, ni odwagi; owszem dodawał jej rozpaczającym, i gotowy na najeźdźcom silny dać odpór, obiegał po zamku, rozstawiał strażników, baczność, przezorność zalecając wszystkim… Nadaremne były prośny Rozalki, jej zaklinanie i rada, aby zamek Libuszy opuścić, i we własnym domku, w gęstym nieprzebytym lesie ukrytym, szukać schronienia. I daremnie usiłowała ona przekonać męża, że licznej Tatarów hordzie sam niepodoła, że w gruzach zamku czeka ich śmierć, albo gorsza od śmierci, czeka ich niewola. – Zygwult w przedsięwzięciu stały i niezachwiany, od zamiaru bronienia zamku nie odstąpił.
Nie długa upłynęła chwila, kiedy uderzyły z dołu krzyki okropne – i cała tłuszcza, zalegająca pole przedzamkowe, zrywała się, i uciekała bezwładnie, do rozburzonego mrowiska podobna. Tatarzy już pod zamkiem byli, już wdzierali się wraz z uciekającymi w podwórzec zamkowy – kłując i mordując ostatnich, i na włócznie swoje chwytając, wydzierali z objęcia matek drobne niemowlęta, i wyrzucali w powietrze, okrutnie mordując.
Rozalka w izbie swojej z dziecięciem u łona, klęczała, modliła się, kiedy Zygwult z mieczem skrwawionym wpadając, zawołał: „Zginęliśmy!… Rozalko! Nie ma ratunku. Nie żal mi żywota; ale ciebie biedną żałuję, i boleję patrząc ba to dziecię niemowlę. Jam to niemądry, na wasze głowy sprowadził to nieszczęście, a zaradzić temuż nie mogę. Nie,” dodał, „oczy moje widzieć nie będą, co się dalej stanie; moje oczy widzieć tego nie chcą, nie mogą!”
Rozalka, piastując dziecię swoje, po odbytej modlitwie powstała, i spokojnym głosem przemówiła do męża: „ Zygwulcie! Skończyłam moję modlitwę, teraz niech żywot mój zakończę. Mężu! Dozwoliszże Tatarom, żeby żonę twoję powiedli w jasyr… na hańbę i sromotę; więc odbierz mi życie, które obronić nie możesz.”
Słysząc te słowa Zygwult, podniósł miecz swój do góry, i nadludzką uniesiony wściekłością zamierzył raz jeszcze stanąć w obronie, już nie zamku, ale w obronie żony i dziecięcia; lecz w progu izby miecz wypuścił z bezwładnej ręki; stanął i westchnął boleśnie: „ Daremne chęci – ja ranny jestem; tatarska strzała rozdarła i skrwawiła prawicę moję. Nie obronię ciebie… Rozalko! Poleć się Bogu!…”
Po zamku, przez Tatarów opanowanym, coraz większa rozlegała się wrzawa; dzikie poganów krzyki i piski – a jęki , wyrzekania mordowanych, w okropną, zgrozę obudzającą składały się muzykę, której głuche echo dobiegało do izby, gdzie Zygwult, i żona jego Rozalka,z całem poświęceniem się okropnemu losowi, wyglądali co chwila – ostatniej chwili życia.
Nagle rozpadły się podwoje, i wbiegł do izby uzbrojony mieczem starzec nieznany:
„Ze mną idźcie, ze mną!” wołał, „wyprowadzę was z zamku. Spieszmy się; czas krótki.”
Zygwult, wpatrzywszy się w nieznajomego oblicze, rzekł: „ Zdrajco! Ja znam ciebie; tyś Siestrzemiły sługa, ty mię prowadzić chcesz? chyba na ostrze Tatarów, na śmierć – ja nie pójdę z tobą!”
„Więc ty przynajmniej niewiasto biedna, zaufaj mię poczciwemu, i spiesz się, ratuj siebie, ratuj dziecię, póki czas po temu; Tatarzy rabunkiem zajęci w tej chwili; spieszmy , wkrótce za późno będzie.” Rozalka spojrzała w oko starca; po krótkim namyśle, skinęła głową; pochwyciła za rękę męża, na drugim trzymając niemowlę, biegła za przewodnikiem, i opierającego się ciągnęła za sobą Zygwulta. Kilka przebywszy komnat, tajnemi drzwiczki wstąpili po schodach do ciemnego sklepu; z tamtąd podziemnym idąc krużgankiem, wyszli na miejsce otwarte; ujrzeli się w miejscu dokoła gęstemi krzakami osłoniętem; już w lesie byli. Przewodnik nie wstrzymywał kroku, owszem naglił do pochodu. Za nim szła Rozalka z dziecięciem, Zygwult za niemi postępował zadumany; ale przebytemi trwogi, a więcej upływem krwi z rany nieopatrzonej wycieńczony i osłabły, na własnych nie mogąc się utrzymać nogach, zachwiał się – padł na ziemię. Przybiegła Rozalka; już Zygwult leżał bez zmysłów, a pierś jego biła słabo – i coraz słabiej i ciszej. Przelękła żona załamała ręce; omdlałego jęła trzeźwić łzami swojemu; Zygwult nie przychodził do siebie, i znaku życia nie dawał żadnego.

***    

Doba jedna upłynęła od tej chwili. Zygwult budząc się ze snu omdlenia, i otwierając powieki ciężkim snem ciśnięte tak długo, ujrzał się w miejscu obcem, Innem.
Była to pieczara jakaś podziemna, w skale wykuta. Księżyca światło, otworem szerokim rozlewając się po pieczarze tej ciemnej i głębokiej, oświecało twarz człowieka, siedzącego obok Zygwulta. Twarz tę poznał Zygwult – i zadrzał na całem ciele; zadrgała prawica jego, jakby zwierzęcim instynktem wiedziona, poczęła szukać wedle siebie orężą; ale oręż nieużytecznem już był narzędziem dla ręki, strzałą tatarską rozdartej, pozbawionej władzy. Więc trwoga ogarnęła go, i groza, podniósł głos słaby, przemówił:
„Czy to szatanów igraszka? Czyli marzę jeszcze? Siestrzemiła, wroga mojego, widzą moje oczy?”
„Jam Siestrzemił, „ odpowiedział tamten. „Tyś napadł na mój zamek, wydarł go zdradziecko; pomordował czeladę, i wyrzucił z kolebki dziecię moje?”
„To się stało, tom uczynił!” rzekł Zygwult; „jestem teraz w twojej mocy. Mściej się do woli, zabij mię! Ale powiedź wprzódy, gdzie Rozalka, gdzie dziecko moje? A jeżeliś zamordował je, powiedź, gdzie leżą zabite, pokaż je pierwej, a potem mnie dobij!”
Nato przemówił Siestrzemił: „Podnieś się z posłania i rzuć okiem po tej pieczarze; ciemna jest i okropna, a przecież lepsza od zamku Libuszy, bo ubezpiecza od Tatarów zgrai. Zamek Libusza, którego zdobycie tyle cię kosztowało pracy, dzisiaj w ręku poganów. Pytasz się o żonę? Czyliż nie widzisz tam Rozalki? Spoczywa nieboga po długich czuwaniach, trudach i niespokojnościach o ciebie; błąkającą się po lesie przyjąłem; słabą posiliłem chlebem i mlekiem, - i ciebie omdlałego na barkach moich do tego schronienia naszego przywlókłem. Chceszli swoję obaczyć dziecinę? Wstań, zbliż się; obaczysz tam w koszu, spi dziecię twoje razem z mojem dzieckiem… robaczki niewinne, ściskają się rączkami, usteczkami całują.”
Zygwult milczał długo. Promień księżyca zaiskrzył się w kroplach z oka mu płynących; do Siestrzemiła wyciągnął rękę; ten mu nawzajem podał swoję, i uściskali się dwaj wrogi.
Milczenie długo trwało; poczem Siestrzemił tak mówił: „Zygwulcie! Braćmi jesteśmy, bośmy syny jednego kraju – dzisiaj nieszczęście…” nie skończył Siestrzemił, bo obudzona w tej chwili Rozalka, zerwała się i biegłą do męża. Wielka tam radość była i długa, a przyjaźń dwóch wrogów wieczna.


Jadam z Zatora.  

niedziela, 22 listopada 2015

Hans von Seeckt

Hans von Seeckt,
Źródło: https://www.deutsche-digitale-bibliothek.de
Landesarchiv Baden-Württemberg,
 Abt. Hauptstaatsarchiv Stuttgart, M 703 R958N47 
Szefem sztabu 11. Armii był płk. Hans von Seeckt (1866-1936). Urodził się 22 kwietnia 1866 r. w Szlezwiku w rodzinie oficera, wywodzącej się z pomorskiej szlachty. Wstąpił do armii w 1885 r. jako podchorąży w Pułku Gwardii Cara Aleksandra, otrzymawszy promocję w 1887 r. W 1893 r. przyjęto go do Akademii Wojskowej, a w czasie między jej ukończeniem w 1896 r., a wybuchem I wojny światowej pełnił różne funkcje dowódcze i sztabowe. W kwietniu 1913 r. w stopniu majora obejmuje szefostwo sztabu III Korpusu, z którym rozpoczyna swój udział w I wojnie światowej. 30 października 1914 r. bierze czynny udział w przygotowaniu ataku na Francuzów pod Vailly, gdzie powodzenie przedsięwzięcia zależało od umiejętnego przygotowania artyleryjskiego. W styczniu 1915 r. przygotowuje udaną operację III Korpusu pod Soisons na froncie francuskim. Odwołany na wiosnę 1915 r. obejmuje szefostwo sztabu 11. Armii Mackensena, z którym współpracuje także podczas kampanii bałkańskiej. Od czerwca 1916 r. służy jako szef sztabu 7. Armii austro-węgierskiej, w lipcu obejmuje szefostwo sztabu Grupy Armii Arcyksięcia Karola, a nieco później stanowisko szefa sztabu frontu, by w grudniu 1917 r. objąć funkcję szefa sztabu armii tureckiej. Po zakończeniu wojny i rozwiązaniu wojska cesarskiego von Seeckt zaczął organizować nową Reichswerę i sztab generalny (który został przemianowany na Truppenamt – Biuro Wojsk). Podczas Puczu Kappa-Lüttwitza z 1920 r. von Seeckt zachował się wyczekująco – odmówił stłumienia buntu lub współpracy z nim. Kontynuował budowę apolitycznej zawodowej armii nie bacząc na ograniczenia traktatu wersalskiego. Hans von Seeckt pozostał zwolennikiem pojmowania wojska jako państwa w państwie. Ostatecznie został zwolniony z Reichswery w 1926 r. po wydaniu pozwolenia na uczestnictwo syna Wilhelma II w wojskowych manewrach przy dezaprobacie rządu. W latach 1930-1932 był deputowanym do Reichstagu z ramienia Niemieckiej Partii Ludowej (DVP). Od roku 1934 do 1935 służył jako doradca Czang Kaj-szeka w Chinach.


Hans von Seeckt, artykuł prasowy z roku 1937.



piątek, 20 listopada 2015

Maciej Bajorek, Pierwsza wojna światowa oczami żołnierza polskiego w armii austro-węgierskiej. Część IV.



List Jana Bajorka do matki Wiktorii 6 czerwca 1916 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.

Na podstawie wojennej korespondencji Jana Bajorka z Rzepiennika Suchego.

          Kolejny list z 1916 r. został zaadresowany 6 czerwca do matki. Dowiadujemy się z niego, że Jan szczęśliwie otrzymał obiecany pakunek. Szedł on aż 18 dni, ale znalazł się w rękach adresata w nienaruszonym stanie. Jan pisał o tym, że teraz poczta zdecydowanie lepiej działa i coraz więcej niemałych pakunków trafia do żołnierzy. On z otrzymanej przesyłki był bardzo zadowolony i w pełni mu ona wystarczy na pewien okres czasu. Najprawdopodobniej Jan znalazł się teraz ponownie na froncie włoskim Wielkiej Wojny. Mówił o tym, że w miejscu gdzie aktualnie przebywa,  jest już wiosna, ale w większych dolinach i górach nadal jest duży śnieg. Wspominał również o tym, że niepotrzebny mu kolejny pakunek, o którym mama wspominała w swoim liście. Jan mówił o szczęśliwym nawiązaniu kontaktu z przyjacielem, Jaśkiem Hołdą, z którymi wymienili się informacjami dotyczącymi warunków życia w swoich oddziałach. Zwracał się również z prośbą modlitwy do Boga o lepszą dolę dla niego. Najpewniej był zaniepokojony sytuacją na froncie i obawiał się o swoje życie coraz bardziej .
List Jana Bajorka do matki Wiktorii 22 czerwca 1916 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
             22 czerwca 1916 roku napisał do mamy dłuższy list, w którym dzielił się z rodziną wieloma ważnymi faktami. Streszczał w nim kilka spraw, które były dla niego i rodziny wręcz niecierpiące zwłoki. Jan, jako przykładny rolnik i gospodarz, był osobiście zainteresowany sprawami rolniczego rzemiosła, które w miesiącach letnich wchodzi w decydującą fazę. Prosił mamę o udzielenie informacji o terminie żniw, kondycji żyta i pszenicy. Niemniej ważnym faktem była ilość posiadanego gruntu przez rodzinę Bajorków. Mianowicie Jan informował mamę, iż istniała możliwość otrzymania czasowej przepustki z wojska dla niego. W tym celu należy się udać do miejscowego wójta. W przypadku dużej ilości pola ornego i niewystarczającej ilości osób do pracy, Jan mógł otrzymać takową przepustkę. Nie ukrywał, że bardzo na to liczył. Nie myślał o tym z pobudek osobistych, mam tu na myśli uniknięcie dalszego aktywnego udziału w działaniach zbrojnych. Jan martwił się o swoją rodzinę. Chciał pomóc im w tym najważniejszym etapie w gospodarstwie, w żniwach. Był on świadomym obowiązku rolnikiem, który poczuwał się do odpowiedzialności za swoją rodzinę. Jan również informował, że w przypadku nie otrzymania takowej przepustki, zostanie skierowany do 4. batalionu, który w ostatnim czasie stacjonował w Bośni. Nie ukrywał, że wolał tego uniknąć i powrócić w rodzinne strony na czas ciężkich robót polowych, których się nie bał. Ponadto w tym liście Jan informował rodzinę, iż spotkał się „ze swoimi ludźmi”, Karasiem, Brędalem i „wszystkimi innymi”. Wyżej wymienieni koledzy zostali skierowani w najbliższych dniach na wojenny front. Natomiast inny kolega, Tomek z Golanki odniósł pewne rany i musiał iść do szpitala.  Jan również mówił o listownym kontakcie ze wspomnianą już koleżanką, Stefką. Przysłała mu medalik, z którego był niezwykle uradowany. Jan był osobą bardzo religijną, dla której Bóg był wartością największą. Miał nadzieję, że ów medalik przyniesie mu szczęście w wojennej tułaczce. Prosił o prędki odpis, gdyż sprawy gruntu, żniw i tymczasowej przepustki należą do tych najbardziej pilnych. 


List Jana Bajorka do matki Wiktorii 22 czerwca 1916 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.






















              Następny ważny list od Jana Bajorka do rodziny był adresowany ze wschodniego frontu działań wojennych. 22 lipca pisał z nawet niedalekiego Wołynia. Jan trochę narzekał, że przeszło 2 miesiące nie miał informacji od rodziny. Był tym bardzo zaniepokojony. Prosił o rychłe odpisanie na list z najważniejszymi informacjami z rodzinnego domu. Informował mamę, że od dłuższego czasu był na wschodzie. Z obawy przed możliwością ingerencji cenzury zdawkowo pisał o tym, iż walki były nieprzerwanie bardzo ciężkie. Między wierszami obawiał się coraz bardziej o własny los. W części pożegnalnej pisał do „miłego zobaczenia, do którego bardzo ciężko”. Z tego fragmentu można wywnioskować, że naprawdę walki nabrały charakteru niezwykle niebezpiecznego, gdzie życie żołnierza każdego dnia jest narażone na spore zagrożenie. Jan pisał o tym niewiele, gdyż nie chciał obarczać rodziny dodatkowymi zmartwieniami .
List Jana Bajorka do brata Wojciecha
30 lipca 1916 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
             Adresatem listu z 30 lipca 1916  r. nie była mama, do której Jan najczęściej pisał, tylko brat Wojtuś. Informował go, że otrzymał adresowany wcześniej pakunek. Najważniejszym aspektem poruszanym w liście była oczywiście sprawa otrzymania czasowego urlopu na okres żniw. Niestety, Jan nie przesyłał dobrych wiadomości. Otrzymał decyzję odmowną. Była motywowana tym, że on już wykorzystał swój urlop we wcześniejszym czasie. Jan mówił o tym, że ponowi starania o otrzymanie urlopu, ale szanse na to są zgoła niewielkie. Usiłował spróbować reklamacji, ale nie według niego nie miało to większego sensu. Krótko pisał o wojennych starciach. Mówił o tym, że teraz jego wojenne powodzenie nie było najgorsze. Najprawdopodobniej pełnił służbę we frontowym szpitalu .
             Jan po kilku krótszych, mało znaczących listach, zaadresował o wiele dłuższy, do mamy, Wiktorii. Przede wszystkim dziękował za otrzymany list, 14 sierpnia. Od dłuższego czasu nie otrzymywał żadnych listów. Sytuacja ta zaczęła go poważnie niepokoić. Nie ukrywał, że otrzymane informacje o zdrowiu i powodzeniu najbliższej rodziny, które były zadowalające, uspokoiły go i uradowały. O powodzeniu wojennym pisał w sposób lakoniczny, nieco dwuznaczny i bez wątpienia bardzo pesymistyczny. Owszem żył, był jeszcze zdrowy, ale wyrażał trudną do opisania wdzięczność Bogu za każdą chwilę życia. Można z tego wywnioskować, że walki były faktycznie ciężkie, a śmiertelność w jego jednostce wojskowej była naprawdę ogromna. Jan utrzymywał korespondencyjny kontakt z przyjacielem, Jaśkiem Hołdą, którego aktualnym miejscem stacjonowania był Tyrol. Jan prosił brata, aby ten dowiedział się o wojennym przydziale i możliwym czasowym powrocie do domu innego kolegi, Wojtka Hołdy. Z dalszej treści listu wynika, iż Jan otrzymał wcześniej od rodziny list, w którym została opisana sprawa rolniczego handlu jego rodziny. Jan wyrażał olbrzymie zaskoczenie, że rodzinie udało się sprzedać jałówkę (małego cielaka) po niezwykle wysokiej cenie. Porównywał tę cenę do kwoty za jeden mórg gruntu. Był tym niesamowicie uradowany, że rodzinie udało się wytargować tak godną cenę.  Suma ta bez wątpienia wspomogła wojenny trud rodziny, która żyła wtedy w sporej biedzie. Na okres kilku miesięcy Jan zaprzestał korespondencji z najbliższą rodziną i kolegami z wojennej doli i niedoli. 
List Jana Bajorka do matki Wiktorii 26 października 1916 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
            Dopiero 26 października 1916 roku udało mu się( nie bez problemów oczywiście) zaadresować list do osoby mu najbliższej, rodzonej matki.  Jan pisał, iż otrzymał wcześniejsze kartki i pakunki. Niestety, nie mógł na nie odpowiedzieć z  powodu problemów z wojskową pocztą. Korespondencja żołnierzy do rodzin została na pewien czas wstrzymana. Jan informował rodzinę, iż w tym ostatnim czasie miał inne priorytety i niezwykle poważne zadania. Stacjonował w miejscu trudnym, gdzie w każdej chwili był narażony na niebezpieczeństwa. Jego służba wymagała sporego poświęcenia i była bez wątpienia nieprzewidywalna. Niestety, z powodów cenzuralnych nie mógł przybliżyć jej szczegółów. Mówił o tym, że tylko cudowi i Bogu zawdzięcza, że jeszcze chodzi po tym boskim świecie. We wcześniejszym liście rodzina pytała go o możliwość otrzymania urlopu. Niestety, nie miał dla nich dobrych wiadomości. Na urlop nie miał żadnych szans. W aktualnym miejscu stacjonowania nie dawali żadnych przepustek dla żołnierzy. Jan obawiał się, że wróci do rodzinnego domu dopiero po całkowitym zakończeniu działań wojennych. Niestety, na froncie  mówiło się, że wojna potrwa jeszcze bardzo długo. Jan pozostawiał swoje życie w rękach Boga, gdyż tylko jego boska siła i zbawienie mogły go uchronić przed śmiercią z rąk nieprzyjaciela. Jedynie w kwestiach aprowizacyjnych nie narzekał. Jedzenie było nawet dobre. Ciepłej bielizny mu nie brakowało. Nawet żołnierze otrzymywali spore ilości tabaki, z której Jan był bardzo zadowolony. Mówił o tym, że chciał wysłać wujkowi ulubioną przez niego tabakę, ale nie miał możliwości w tej chwili nadania jakiejkolwiek paczki. Jednostka wojskowa, w której aktualnie Jan służył, znajdowała się na rumuńskim froncie. Jeszcze przez miesiąc mieli tam stacjonować. Jan wspominał o ciężkich warunkach pogodowych. Do niedawna panowały tu spore śniegi i mrozy, które dawały się w dużym stopniu we znaki żołnierzom. Teraz pogoda nieco się poprawiła i temperatury były wyższe. Jednakże nadal było bardzo ciężko pod względem pogodowym i czysto wojennym. Walki były w dalszym ciągu niezwykle niebezpieczne. Jan dowiedział się z listu od mamy, że aktualnie rodzina była bardzo zaangażowana w spór o charakterze rolniczo-ekonomicznym z krewną, pieszczotliwie nazwaną „Ulanką”. Najprawdopodobniej sprawa tyczyła się rodzinnego gruntu, o który walczyły zwaśnione części rodziny. Jan napominał mamę, iż powinna odpuścić w tym sporze. Wojna to nie był dobry czas na rodzinne konflikty. Syn mówił o tym, że być może sprawa zostanie załatwiona polubownie. Osoba pozornie poszkodowana otrzyma inną część ziemi na górze bądź pod lasem. Jan prosił mamę, aby pogodziła się ze zwaśnioną krewną. Widać po tym, że cały czas żył sprawami domowymi i też nieobca mu była zdolność kompromisu w imię wyższych, rodzinnych wartości. Nie patrzył tylko na swoje dobro i powodzenie. Chciał, aby w bliższej i dalszej rodzinie panowała harmonia, ład i serdeczność. Przecież wartości rodzinne są najważniejsze. To na więzach krwi można zbudować najsolidniejsze fundamenty dla wyższych celów.


Jan Bajorek z towarzyszami broni na froncie włoskim, 1916 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.

             Ostatni list w 1916 roku adresował do brata, Wojciecha, 2 listopada. Dziękował w nim za wcześniej otrzymane kartki. Przepraszał, że nie miał sposobności odpisania na nie. Stacjonował na włoskim froncie. Dzięki Bogu nadal żył i był zdrowy. Jednakże warunki były bardzo ciężkie. Pogoda były ciężka, ciągłe deszcze i niskie temperatury. Wspominał o tym, że chętnie wysłałby mu tabakę, ale nie miał teraz możliwości nadania paczki, a tym bardziej otrzymania urlopu. Szybko kończył list i prosił o częstą korespondencję z rodzinnego domu .


Fragmenty pracy licencjackiej napisanej pod kierunkiem dr. hab. Dariusza Nawrota, obronionej w Instytucie Historii Wydziału Nauk Społecznych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach w roku 2013.




piątek, 13 listopada 2015

Władysław Długosz - szejk z Galicji.

Władysław Długosz w roku 1911.
                Władysław Długosz przyszedł na świat 24 lipca 1864 r. w Krakowie, jako syn Franciszka, będącego sędzią i Szwajcarki, Marii z Hoennich. Edukację odebrał w Szkole Realnej w Krakowie, a następnie odbył studia techniczne w Pradze. Po ich ukończeniu zainteresował się rozwijającym się przemysłem naftowym. Dlatego też w roku 1887 osiadł na stałe w małej podgorlickiej miejscowości Siary, gdzie przez pewien czas pracował na pobliskich kopalniach w Siarach, Sękowej i Ropicy Ruskiej. Podczas swojej praktyki przeszedł wszystkie szczeble zawodowe: od pomocnika kowala, pomocnika szybowego, aż do wiertacza zmianowego. Odbył także praktykę na kopalni barona Brunickiego w Klęczanach koło Nowego Sącza, gdzie uzyskał dyplom kierownika kopalni. Z kolei na kopalniach w Krygu i Kobylance zapoznał się z nowym, kanadyjskim systemem wierceń. Po tych doświadczeniach postanowił sam spróbować szczęścia i  w roku 1890 w Siarach rozpoczął samodzielne wiercenia na których stracił cały posiadany majątek. W roku 1893 zatrudnił się w firmie Bergheim i MacGarvey i wyruszył jako kierownik kopalni do Borysławia. Tam prowadził wiercenie otworu „ na Potoku”, gdzie na głębokości 500m napotkał ściskające pokłady woskowe. Wtedy też właściciel, MacGarvey, stracił nadzieję na odnalezienie ropy i zlecił przerwanie prac. Długosz jednak wbrew woli swojego pracodawcy, wiercił dalej i dzięki zastosowaniu nowinek technicznych odnalazł w roku 1896 pokłady nafty na głębokości 900m, z produkcją 40t ropy na dobę. W ten sposób Władysław Długosz stał się odkrywcą głębokich złóż ropy w Borysławiu, jednocześnie awansując na dyrektora wielu kopalń w przedsiębiorstwie MacGarveya.
                   W tym samym też roku, stając się bogatym człowiekiem, ożenił się w końcu z Kamilą Dembowską, córką właściciela Siar, o której względy zabiegał już od kilku lat, natrafiając jednak na przeszkody ze strony przyszłego teścia. Niedługo potem wykupił wieś Siary wraz z pałacem Dembowskich, który był zadłużony na skutek nieudanych inwestycji Dembowskiego.



Pałac Długoszów w Siarach, lipiec 2014 r.
Fot. Anna Kusiak


                   Później Władysław Długosz ponownie próbuje działać w przemyśle naftowym jako samodzielny przedsiębiorca. W 1908 r. wraz z baronem Popperem i Dembowskim zakłada Galicyjską Spółkę Naftową, a potem spółkę Długosz-Łaszcz. W 1909 r., nabywając prawa naftowe na terenach rządowych, zawiązuje spółkę Dąbrowa dla wierceń tamże. Jego błyskotliwie rozwijającej się karierze potentata naftowego nie zaszkodził nawet wielki pożar, który wybuchł w lipcu 1908 r. w Borysławiu, a który ugaszono dopiero po 44 dniach.



Pożar w Borysławiu:
Palący się szyb "Oil City", otoczony płomieniami i kłębami dymu, 1908.



Pomnik Władysław Długosza w Sękowej.
Październik 2015 r., fot. Anna Kusiak
                  W tym też czasie w wyższych sferach przemysłu naftowego uznano iż ten dział gospodarki, który zyskał już światową sławę, powinien mieć także swoją reprezentację w Sejmie Krajowym, dlatego zachęcano wybitniejszych naftowców do kandydowania w wyborach w 1908 r. Władysław Długosz postanowił kandydować i został wybrany jako jeden z trzech posłów reprezentujących sfery naftowe, a w niedługim czasie później związał się z ruchem ludowym. W 1909 r. został marszałkiem Rady Powiatowej w Gorlicach i pełnił ten urząd do 1923 r. Jako poseł i marszałek bardzo angażował się w rozwój powiatu gorlickiego, to z jego inicjatywy powstało m.in.: Okręgowe Towarzystwo Rolnicze, spółka handlowa „Sierp”, związki mleczarskie, domy ludowe. Wiele energii poświęcił także na budowę szkół powszechnych, a w Gorlicach ponadto wybudował bursę polską przy ul. Węgierskiej i bursę ruską dla młodzieży łemkowskiej przy ul. Sienkiewicza. Wspierał finansowo ruch sokolski i harcerski, a także sportowy i krajoznawczy. Sponsorował budowę „Domu Sokoła” z pierwszym kinem w Gorlicach, odbudował również zabytkowy, drewniany kościółek w Sękowej  zniszczony podczas I Wojny Światowej w latach 1914-1915, wspomagał również budowę boiska sportowego „Karpatia” w Gliniku Mariampolskim oraz zakupił teren pod budowę boiska sportowego w Gorlicach.
Rycina W. Długosza z roku 1911.
                    W 1911 r. został wybrany posłem do austriackiej Rady Państwa , a już kilka miesięcy później, pomimo obaw ze swojej strony, a za namową prezesa Koła Polskiego – Bilińskiego przyjmuje stanowisko ministra do spraw Galicji, z którego składa dymisję w roku 1914 na skutek rozłamu w Polskim Stronnictwie Ludowym. Nie zaprzestał jednak swojej działalności politycznej i wraz z wybuchem I wojny światowej został przewodniczącym komisji gospodarczej Koła Polskiego. W czasie intensywnych działań wojennych w gorlickim w końcówce 1914 i początkiem 1915 r. Długosz przebywa czasowo w Krakowie. Jeszcze w trakcie trwania wojny prężnie działa jako poseł w sprawie odbudowy zniszczonego kraju, próbuje także ulżyć losowi ludności ewakuowanej z Galicji, odwiedzając często baraki obozowe w których ci przebywają. Długosz był też współtwórcą rezolucji Tetmajera z 28 maja 1917 r., o niepodległej i zjednoczonej Polsce z dostępem do morza. W tym samym roku, w grudniu, wygłasza słynną mowę w Komisji Wojskowej Delegacji Austriackiej, w której to wymienia wszystkie krzywdy jakich doznała ludność polska podczas tej wojny, konsekwencją owej mowy był fakt iż Długosz został poddany pod tajny dozór władz austriackich.
                    Od 1917 r. aż do śmierci Władysław Długosz pełni funkcję prezesa Krajowego Towarzystwa Naftowego. W 1918 r. nabywa folwark w Bieczu – Załawiu wraz z przyległymi polami naftowymi i z dużym rozmachem przystępuje do rozwoju kopalnictwa naftowego w rejonie Biecza.
                   W 1921 r. Długosz otrzymał od rządu polskiego prezesurę Państwowej Rady Naftowej, a rok później zostaje wybrany do Senatu RP. W 1931 r. za zasługi dla przemysłu naftowego otrzymuje Krzyż Komandorski Orderu Polonia Restituta.

                 Wszystkie kopalnie rodziny Długoszów były w ich posiadaniu do roku 1939, kiedy to wraz z rozpoczęciem okupacji przejęli je Niemcy, a w 1946 r. zostały upaństwowione. Władysław Długosz nie doczekał tych przykrych wydarzeń, gdyż zmarł 24 czerwca 1937 r. i został pochowany w rodzinnym mauzoleum w Siarach.


poniedziałek, 9 listopada 2015

Snycerstwo - wersja rozszerzona.

              Łatwość zdobycia materiału, jak i jego obróbka nie wymagająca skomplikowanych narzędzi powodowały, że zdobnictwo w drzewie należało do najbardziej rozpowszechnionych dziedzin twórczości ludowej i sięga swymi korzeniami w zamierzchłą przeszłość. Sztuka snycerska nieobca była ludowi polskiemu już we wczesnym średniowieczu, trwała w swym rozwoju i wczasach późniejszych. W II połowie XIX w. była na terenie wsi zjawiskiem powszechnym. Większość przedmiotów drewnianych sporządzanych przez chłopów w ramach gospodarstwa domowego była bowiem starannie wykonana i pięknie zdobiona. Rzeźbą najczęściej zajmowali się młodzi mężczyźni, przy czym niektóre przedmioty przeznaczone były specjalnie dla adorowanych dziewcząt np. „łyżniki” czyli półeczki na łyżki, ozdobne czółenka tkackie, maglownice, „pralnyky” (kijanki) do prania, a przede wszystkim „priasłycie”, tj.  przęślice. Drążek przęślicy o przekroju kolistym, idealnie wygładzony, pokryty był prawie na całej długości drobniutkim rytem geometrycznym, wykonanym szpicem ostrego noża. W cieniutkie karby wcierano pastę z łoju zmieszanego z sadzą.  Przęślice używane były do zakładania na nie tzw. kądzieli lnianych lub z wełny, z których przędło się na kołowrotkach. Przedmiotami domowego użytku zajmowali się zaś stolarze i cieśle.
             Pierwsze konkretne wiadomości o snycerzu bieckim mamy od 1625 r., w tym bowiem roku przyjmuje prawo miejskie Mikołaj Dębowski „de Strzyżów lignifabreator”. W następnym roku figurował on jako płatnik podatku od domu i rzemiosła, określany był jako „pictor”.  W latach 1632-1638 w księdze cechu wielkiego określony został jako Mikołaj Snycerz i przyjmował chłopców do nauki rzemiosła. Dalsza działalność Mikołaja Dąbrowskiego na terenie miasta Biecza jest niestety nieznana. Nie mniej w okresie jego działalności zostaje ufundowany cały szereg sprzętów do kościoła farnego w Bieczu, zachowanych zresztą do dzisiaj. Nasuwa się więc przypuszczenie, że przedmioty te zostały wykonane w pracowni Mikołaja Dąbrowskiego.
            Na wsiach rzemiosło to koncentrowało się w dużej mierze w ośrodkach gdzie była mocno zakorzeniona tradycja wyrobu przedmiotów drewnianych.
            Jako surowiec, w zależności głównie od przeznaczenia zdobionych przedmiotów spożytkowane były różne rodzaje drewna. Jawor ceniony był za twardość i jasną żółtą barwę, buk i grab- za wytrzymałość, czereśnię i gruszę ceniono przede wszystkim ze względu na złocisty kolor. Miękkie drewno, lipowe czy świerkowe używano często do wyrobu form dłubanych. Niektórym gatunkom drewna, jak np. na Podhalu cisowi, przypisywano wręcz magiczne właściwości.
            Do zdobienia wykorzystywano narzędzia takie jak: dłuta, rylce, strużki, cyrkiel stolarski. Wśród technik snycerskich wyróżniamy: ryt swobodny (płytkie nacinanie powierzchni drewna, stosowane przy przedstawianiu postaci ludzkich i zwierzęcych) oraz ryt cyrklowy (stosowany przy komponowaniu kół, rozet, gwiazd), a także technikę wiórkową, wrąbkową, ażurową, stempelkową, wypalania, nakładania, kołkowania. Duże stosunkowo zastosowanie znajdowała w rzeźbie dekoracyjnej technika ażurowania. Spotkać ją można było np. na łyżnikach. W niektórych okolicach do zdobienia przedmiotów drewnianych stosowano technikę stempelkową, polegającą na wytłaczaniu w drewnie ornamentu przy pomocy żelaznych stempli o wzorach posiadających na przykład kształt gwiazdki czy wielopromiennej rozety. W pewnym związku zarówno z rytem, jak i stempelkowaniem pozostawało zdobienie przedmiotów drewnianych przez wypalanie. Dekorator posługiwał się tu żelaznym rylcem względnie stempelkiem rozpalonym w ogniu, dzięki czemu prócz rytu czy odcisku powstaje jeszcze na powierzchni zdobionej efekt barwny w postaci ciemnego wypalonego znamienia. Technikę wypalania w  XIX w., dość często stosowano do dekoracji wyrobów bednarskich lub zabawkarskich. Obok dekoracji rzeźbiarskiej spotyka się czasem intarsję tj. wykładanie powierzchni drewnem o różnych odcieniach naturalnych. Intarsją zdobione bywały na Podhalu i w okolicy Babiej Góry powierzchnie płyt stołowych. Sporadycznie ludowe meble intarsjowane zdarzały się też w krakowskim i rzeszowskim. Tematyka dekoracji snycerskiej czerpana była zazwyczaj ze świata roślinnego, obok której poważną rolę grały również motywy geometryczne. Innymi drogami przebiegały koleje rzeźby wgłębnej. Spotykało się je na pasterskich terenach karpackich, gdzie znajdowały zastosowanie przy wycinaniu form do wytłaczania owczych serków (Podhale, Żywiecczyzna, Gorce). Natomiast w Polsce zachodniej w podobny sposób wyrabiało się dekoracyjne formy do wyciskania masła, występowały one również w Małopolsce i Polsce centralnej. Prawdopodobnie wzorów do tego rodzaju form dostarczało pieczywo odpustowe.
                 W kulturze ludowej zdobnictwu snycerskiemu podlegały oprócz wyżej wymienionych przedmiotów, także narzędzia tkackie, narzędzia i sprzęty pasterskie, solniczki, siodła, uprzęże oraz wyróżniające się bogactwem zdobienia: łyżki oraz formy piernikarskie. Do najczęściej stosowanych elementów zdobniczych należą: motywy geometryczne (gwiazda – rozeta, półkule, serca, linie esowate, krata, krzyż, jodełka), motywy roślinne (kwiaty kielichowate – leluje, gałązki z igłami, liśćmi), motywy zoomorficzne (ptaki, koniki, ryby, baranki, jelenie, węże), inne motywy (postacie ludzkie, herby miast, sceny rodzajowe, emblematy zawodów). W dekoracji snycerskiej występującej na tych terenach spotykamy przede wszystkim ornamenty geometryczne o urozmaiconych układach rytmicznych np. skrzynka z Rożnowic. Zdobnictwo o motywach roślinnych występowało tu jedynie na kózkach do osełek. Jedyne przykłady zastosowania w dekoracji snycerskiej motywów o tematyce antropomorficznej stanowiła kobylica do strugania gontów pochodząca z Gródka, której głowica rzeźbiona była w kształcie ludzkiej twarzy.
                Bardzo interesująco przedstawia się na łemkowszczyźnie (głównie środkowej i zachodniej) rzeźba figuralna, wykonywana w drewnie. W okresie międzywojennym przy drogach spotykało  się  krzyże z rzeźbą Chrystusa, samotną lub w towarzystwie stojących obok postaci Matki Boskiej i św. Jana. Na ścianach chałup zawieszano płaskie kapliczki szafkowe z Chrystusem na krzyżu. We wnękach kamiennych kapliczek blokowych lub murowanych znajdowały się figurki Chrystusa frasobliwego, Matki Boskiej z dzieciątkiem, czasami też Piety. Autorami tych rzeźb byli miejscowi Łemkowie, których nazwiska już dawno uległy zapomnieniu. Do wyjątków należy kapliczka szafkowa znajdująca się w Nowicy, z rzeźbą Chrystusa ukrzyżowanego. Miejscowi informatorzy pamiętali, że rzeźbił ją tamtejszy łyżkarz Stefan Biszko. Rzeźby w drewnie utrzymane były przeważnie w duchu szczerego, ludowego prymitywu. Przykładem jest figura Matki Boskiej z dzieciątkiem na ręku, znajdująca się w Krempnej, w kamiennej kapliczce z 1874 r. Jest to rzeźba polichromowana, wysokości 93cm, wykonana w płaskim bloku wymodelowana tylko od frontu i to w górnej części postaci, podczas gdy dolna potraktowana została bardzo schematycznie.
                Bardzo ciekawie przedstawiała się również rzeźba drewniana w innych miejscowościach. Wyróżnić tu możemy dwie grupy: do jednej należały prace prymitywne, wykonane w sposób bardziej samodzielny, niezależny od bezpośrednich wzorów czerpanych np. z dewocjonalnych figurek gipsowych i dlatego niejednokrotnie pod względem formy bardzo interesujące. Do drugiej zaś poprawne, ale zarazem mało indywidualne prace rzeźbiarzy silących się na realizm lub na naśladownictwo figurek odpustowych. Do pierwszej grupy można zaliczyć m.in. figurki do szopki wykonane przez Pawła Czochera z Klęczan, o charakterystycznie wydłużonych sylwetkach, co postaciom ludzkim nadawało wyraz hieratycznej powagi. Bryła rzeźby była starannie wykończona i wygładzona, rysy twarzy czy zarost zaznaczone z drobiazgową dokładnością, natomiast zagadnienie proporcji traktowane było przez autora z dużą swobodą. Rzeźby te były polichromowane, w kolorach pastelowych.  Innym wyrazem swobodnego wyrazu artystycznego była szopka wykonana przez M. Górskiego i J. Kulkę z Ropy. Zaopatrzona ona była w liczny zespół figurek rzeźbionych w korze świerkowej. Figurki te, o prostych, z grubsza obrabianych formach blokowych, czasem kanciastych, spłaszczonych z przodu i z tyłu, o schematycznie ciętych twarzach i fałdach odzienia, były doskonałym przykładem zupełnie prymitywnej, dziecięco naiwnej twórczości ludowej. Prace Mariana Szury z Szalowej, o tematyce świeckiej (np. żniwiarz, kobieta w chuście), oraz prace Marcina Szury z Wyskitnej ( drwal, szklarz, dziegciarz) –należą już do drugiej grupy rzeźb o wyraźnie zarysowanych tendencjach do realistycznego traktowania formy. Do rodzaju twórczości znajdującej się na pograniczu drobnej rzeźby i zabawkarstwa należą kolorowe ptaszki wykonywane przez A. Więcka z Łużnej. Artysta w przyjemny sposób pokazał ptaszki, rozmieszczając je na gałązkach małego drzewka.

               Snycerka ludowa, dostarczająca obok haftu najwięcej przykładów biegłości technicznej oraz walorów artystycznych, była jedną z dziedzin ludowej plastyki, która od dawna zwróciła uwagę sfer inteligenckich na umiejętności i uzdolnienia mieszkańców wsi. Uznano więc, że należy je rozwijać, w wyniku czego zaczęto organizować liczne szkoły przemysłu drzewnego. W dzisiejszej rzeczywistości umiejętności snycerskie w większości przypadków kultywowane są przez nielicznych specjalistów, często równocześnie stolarzy.

piątek, 6 listopada 2015

Turystyka w Beskidzie Niskim - artykuł prasowy z roku 1938.


Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.


Turystyka w Beskidzie Niskim.


Przed kilkunastu miesiącami zakupił Zarząd Główny P.T.T. część terenów na Kornutach i utworzył z nich rezerwat turystyczny i przyrodniczy. Obecnie teren rezerwatu będzie ogrodzony celem ochrony tamtejszej ciekawej flory przed zniszczeniem przez wypas bydła.
Kornuty, leżące w grzbiecie Magóry Wątkowskiej w Beskidzie Niskim, czyli Środkowym, stanowią wielką osobliwość ze względu na grupę skał o fantastycznej rzeźbie oraz z uwagi na występujące tam okazy kosodrzewiny i flory wysokogórskiej.
Przy tej sposobności warto podać, iż niebawem ma być rozpoczęta budowa schroniska na grzbiecie Magóry Wątkowskiej. W znacznej mierze uprzystępni ono turystom tę ciekawą partję Beskidu Niskiego, której walory stanowią nie tylko skały na Kornutach, ale piękne okoliczne lasy, folklor łemkowski, oraz liczne obiekty przemysłu naftowego. Schronisko to wzniesie oddział P.T.T. w Gorlicach.

          Na razie Beskid Niski zwiedzać można dzięki zorganizowaniu w tych stronach szeregu stacyj turystycznych: w Gorlicach,  Wysowej, w Ługu koło Zdynii w Wapiennem i Bertnem. Większość z nich otwarta jest cały rok, służy zatem nie tylko turystyce letniej, ale także i zimowej.   

poniedziałek, 2 listopada 2015


Zostań Patronem Z Pogranicza