OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

poniedziałek, 28 września 2015

Nowe szlaki w Karpatach - artykuł prasowy z roku 1933.


Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.




Nowe szlaki w Karpatach
Gorlice, w sierpniu.

Gorlicki Oddział P.T.T. zakończył w tym roku prace nad znakowaniem około 200km ścieżek turystycznych w Beskidzie Środkowym na terenie powiatu gorlickiego, jasielskiego i krośnieńskiego.
Pierwszy z tych szlaków – „główny szlak karpacki” – wyznaczony kolorem biało-czerwono-białym prowadzi z Krynicy w kierunku wschodnim przez Czertem, Lackową (999m), Ostry Wierch (933) do Wysowej, skąd skręca na północ do Banicy, a następnie biegnie znowu na wschód do przełęczy dukielskiej przez szczyty Mareska (794), Kolanin (707), Kamień (712), Dania (696), Hnyrową (694) i koło pustelni Jana z Dukli łączy się ze szlakiem, idącym do Iwonicza Zdroju.
          Drugi szlak, biało-zielono-biały, wychodzi z dworca kolejowego w Stróżach i przez Zieloną dochodzi do Szymbarku, a stąd na Magurę (846).
Trzeci szlak, biało-niebieski-biały, łączy szczyt Magóry z Gorlicami.
         Czwarty szlak, biało-zielony-biały, obejmuje najpiękniejsze partje gór, prowadząc z Gorlic do Żmigrodu, przez Wapienne, przez góry Kornuty na szczyt Wątkowej (847), gdzie na zboczu tej góry styka się z głównym szlakiem, wiodącym do Dukli, by potem przez Swierzową (803) i Kąty dojść do Żmigrodu.

        Piąty szlak, koloru biało-niebiesko-białego, wiedzie z Grybowa przez Chełm (779) do Wysowej Zdroju.

piątek, 25 września 2015

Bitwa pod Gorlicami w ówczesnej fotografii prasowej - część V.

Rynek w Gorlicach.
Zgliszcza i ruiny w Gorlicach.
Zbombardowany dwór w Sękowej.
Zbombardowany dom koło Gorlic.
Uszkodzony most kolejowy na Ropie.
Pożar rafineryi nafty w Gliniku Maryampolskim.
Szczątki zbombardowanego domu w Gorlicach.
Zburzone domy na ulicy Bankowej w Gorlicach.

piątek, 18 września 2015

A. Wójcik, Pogórze - wskrzeszony regjon - artykuł prasowy z roku 1938.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

Pogórze – wskrzeszony regjon.

Gorlice, w marcu.

          Na konferencji powiatowej Związku Ziem Górskich w Gorlicach wysunięto kapitalne zagadnienie regjonu, który dotychczas w żadnej mapie, wykresie czy spisie nie figurował, regjonu polskiego dotąd naukowo nie opracowanego, a noszącego nazwę Pogórza Beskidu Niskiego, obejmującego północne części powiatu gorlickiego, jasielskiego i krośnieńskiego.
          Ludność Pogórza jest wyłącznie polska i posiada własną odrębną kulturę ludową, która na skutek rozwoju w tych stronach przemysłu naftowego zaczęła w szybkiem tempie zanikać.
          Niwelacyjny ten proces prawie w ostatniej chwili zatrzymano ratując od zupełnej zagłady skarby kultury narodowej, jakiemi są ostatnie strzępy i okazy stroju ludowego Pogórza. Na podstawie tych ostatnich okazów odtworzono kilkanaście  kompletów stroju Pogórzan, który już w zeszłym roku na Święcie Gór w Wiśle budził zachwyt i zaciekawienie. Ze strojem tym warto się bliżej zapoznać wszak on w pierwszym rzędzie charakteryzuje odrębność regjonu Pogórza, co dopiero wskrzeszonego.


Grupa Pogórzan w malowniczych strojach.





























           Oryginalność stroju Pogórzan polega przedewszystkiem na prymitywiźmie kroju, zwłaszcza przy płaszczu białym sukiennym, czyli tak zwanej „cuwie”. – Wszystkie cięcia i zszycia biegną tu w linjach prostych.
           Męski strój Pogórzan oprócz wspomnianej ciekawej cuwy, składa się z niebieskiej kamizelki ze srebrnemi guzikami, siwych spodni, szerokiego pasa i wełnianej czapki „magierki” na zimę lub słomianego kapelusz na lato, oraz butów z cholewami.
           Równie piękny i ciekawy jest strój kobiecy. Składa się z białego haftowanego fartucha i koszuli, oraz karmazynowego lub niebieskiego gorsetu i zapaski z sutą koronką bobowską.
           Zainteresowanie się regjonem Pogórza przez Związek Ziem Górskich przyczyni się niewątpliwie do uratowania i zachowania nie tylko stroju miejscowego, ale także i innych przejawów kultury ludowej Pogórza, jakiemi są stare zwyczaje i obrzędy ludowe.


Adam Wójcik 



poniedziałek, 14 września 2015

Mgr W. Fusek, Duchy i strachy na ziemi bieckiej - artykuł prasowy z roku 1938.



Zachowano pisownię oryginalną. Źródła u autorów.



Duchy i strachy na ziemi bieckiej.

Zdjęcie prasowe domu Kromera w Bieczu z roku 1938.
              W Bieczu się urodziłem, tutaj wyrosłem. Od dziecięcych lat ja i garść moich mieszczańskich towarzyszy i kolegów, obracamy się stale wśród ruin i grobów, wśród tajemniczych piwnic, krużganków, bram etc. – wśród opowieści o duchach, djabłach, zbójach i rycerzach. My Bieczanie żyjemy z przeszłością. Rozmawiamy z duchami, od nieboszczyków otrzymujemy polecenia i znaki. Czyż dawne to czasy, jak magistrat Biecza przy pomocy bębna ogłaszał wszem i wobec i każdemu zosobna, żeby się nie kąpali „pod skałą”, bo się pojawił topielec? Albo, gdy magistrat kradzieży w swych depozytach dochodził przy pomocy czarów.
              Biecz i okolica roją się od duchów osób zmarłych. Niema człowieka, któryby  się na nich nie natknął. Żona doktora z Gorlic, pani Jadwiga O. na własne oczy widziała w gmachu zupełnie nie starym starostwa w Gorlicach ducha woźnego, który zmarł nagle w kancelarji  lat temu kilkanaście. Duch ubrany był zupełnie współcześnie: melonik na głowie, palto, cygaro w ustach. Widziały go kilkanaście razy inne osoby, które go znały za życia opowiada pan, mieszkający w tymże budynku. Stryj pani ksiądz Wojciech M. widział późną nocą przesuwającego się ducha czarnej niewiasty. Ducha tego przeraził się piesek, tulący się ze strachu do nóg księdza. Duch się jeszcze dwa razy pokazał i to ostatni raz w białym stroju po nabożeństwie za niego odprawionem.
              Opowieści, krążące o zjawach duchów, dotyczą przedewszystkiem księży, którzy pozostawili niedopełnione zobowiązania i wracają na ziemię  tak długo, aż uda im się skłonić kogoś z żyjących, by za nich tego zobowiązania dopełnił. Chodzi najczęściej o zakupione a nie odprawione msze święte. Następnie wiele opowieści mówi o reakcji obrażonych duchów. Często słyszymy też o nocnych nabożeństwach, procesji duchów. Zjawiają się wreszcie duchy, które nie wyjawiają celu swego pojawienia się.
              Z pierwszej grupy, typową jest opowieść o księdzu Kwintowiczu. Był to Reformat, który gdy na zarazę wymarli księża u fary, z drugim kolegą poszedł ich zastępować.  A że to ludzie marli gromadnie, mszy zaległych było dużo, więc nie zdołał ich odprawić, lecz 175 zostawił nieodprawionych, gdy sam na zarazę pomarł. Żadnej winy z jego strony nie było, a nawet, jak sam duch opowiedział, za pielęgnowanie chorych w niebie w poczet biskupów został policzony. Mimo tego musiał stale przychodzić o północy i starać się Mszę św. odprawić ( w szatach biskupich). Przypadkowo się zdarzyło, że zauważył to organista, stary konfederat barski. Wtedy dopiero sprawa się wyjaśniła. Duch księdza Kwintowicza odprawił Mszę świętą, do której mu służył organista i kazał organiście prosić proboszcza, by ten zaległe Msze święte rozdzielał pomiędzy okolicznych księży. Msze zostały odprawione i wielki trud ks. Kwintowicza się skończył. Legendę tę znają w Bieczu wszyscy starsi ludzie.
              Do tej grupy legend należy zaliczyć i opowiadanie p. Józefa Służewskiego o księdzu, często spotykanym na cmentarzu parafjalnym, modlącym się nad grobami. Miał go kilka razy spotkać ks. Rychel, wikary farny, a przeraził się go bardzo niejaki p. Jerzy Górny, „że aż zemdlał”, opowiada p. Służewski. Ksiądz ten widocznie odprawia zaniedbane przez siebie modlitwy za umarłych.

***    

              Drugi dział legend stanowią duchy obrażone i upominające się o tę obraże. Pani Cetn. – Gał. Opowiada, że gdy ksiądz Jaszczur cmentarz wokół fary przekopał, sprawił wykopanym kościom uroczysty pogrzeb z procesją, w czasie której ludzie wszyscy w rękach kości nieśli. Pewna młoda wówczas dziewczyna pani Wojt. Brzydziła się kości brać do ręki. Wtedy w nocy przyszedł do niej duch i tyle ją molestował i groził, aż wczesnym rankiem pobiegła na cmentarz, wzięła kość pierwszą z brzegu i z nią wokoło kościół obiegła. Ksiądz Dąbrowski, dawny proboszcz w Moszczenicy (opowiada p. Marja K.) bał się letargu. Zobowiązał więc gospodynię, że będzie przez jakiś czas na jego grób chodzić i tam się modląc nasłuchiwać. Gdy zaś ona tego zaniedbała, wtedy przyszedł do niej i za rękę ją na grób poprowadził, zmuszając do modlitwy. Opowiada też p. Przyb. i Jan Pr., że gdy niejaki Figura zamurowal kamień z grobu żydowskiego w swój piec, to gwałtom końca nie było aż kamień musiał wyrzucić. Tak samo się działo w czasie restauracji Nęckówki z analogicznym kamieniem. Duchy zmarłych żydów upominały się o swój obrazę.

***

             A teraz trzecia kategorja legend: gromadne nabożeństwa duchów. Legend tych jest trzy. Jedna odnosi się do fary, druga do kościoła św. Piotra, a trzecia do nocy w dzień Zaduszny w Święcanach. Święcańska jest typową. Dziecko tęskni za zmarłą matką i płacze. Ksiądz radzi jej, by jeżeli chce matkę widzieć w Zaduszki, ukryła się we framudze kościoła,  matkę w nocy zobaczy. Sierota ukryła się pod kożuchem i procesję duchów widziała. Na ostatku szła matka niosąca dwa dzbanki łez sieroty. Gdy dziecko do matki ręce wyciągnęło, wtedy ta rzuciła się na córkę, rozbiła na jej głowie dzbanki, a inne duchy jej pomagały dziecko tarmosić. Stało się to za to, że córka swym płaczem matkę niepokoiła. Sierota ledwie z życiem uszła. Legenda farna opowiadana przez siostrę Paszyńskiego, mówi o obcym chłopie, który idąc nocą koło fary, zobaczył procesję duchów do kościoła wchodzących. Wszedł za nimi, bo myślał, że to są żywi ludzie, jeno że w Bieczu jest zwyczaj biało się ubierać. Był on świadkiem całego nabożeństwa przez duchy księdza, organisty i tłumu odprawianego. O legendzie odnoszącej się do kościoła św. Piotra opowiada p. Zajdlowi, której ojciec stary Lignar przyjaźnił się z pustelnikiem Anastazym Warchołem, mającym przy kościołku swoją pustelnię. Warchoł Lignarowi raz zaproponował: „zostań u mnie do północy, a zobaczysz”. I widzieli z otwartego groby wychodzącą całą procesję, która do kościoła przez zamknięte drzwi przeniknęła.
              Czwarta grupa legend, dotyczy duchów, które zjawiają się, lecz nie mówią poco. Należy się domyśleć, że o pomoc w modlitwie. Taką jest legenda o księdzu u fary, którego modlącego się kilkakrotnie widziano. Zbadano więc w krypcie jego trumnę. Była pusta, a ciało klęczało w kącie. Położono je z powrotem do trumny i odprawiono egzekwie. Gdy duch jednak się pojawił znowu, zaglądnięto do trumny-leżał w niej, ale przewrócony plecami do góry. Położono go jak należy i jeszcze raz się modlono-i to dopiero pomogło. Opowiadał mi cieśla Słowakiewicz, a potwierdził dziedzic dworu Olpińskiego p. Wojnarski, że żona jego spotkała zmarłą matkę swoją p. Rogawską na schodach pomiędzy obecnym dworem a dawnym pałacem. Opowiadała mi p. Służewska, że w klasztorze pokazywał się duch księdza Kędry. Wracającemu z miasta szafarzowi on furtkę otworzył. Braciszek się rozchorował i umarł…
              Ostatnia kategorja legend, to nieosobowe objawy nadprzyrodzone, które do świata duchów odnieść należy. Wszyscy w Bieczu wiedzą, że za dziada Leona Gumińskiego kościół kilkakrotnie gorzał, tak jasno, iż zebrany tłum myślał, że się kościół pali. Po otwarciu kościoła światło nikło. Kościół też sam się  „ z dobradziwu” otwierał. Miało to być za księdza Jaszczura, a później za księdza Rychla. Otwierały się to drzwi od plebanji, to wielkie. Za księdza Jaszczura Gumiński nie mogąc sobie dać rady, zameldował o tem proboszczowi. „ Ten sam drzwi na kłódkę zamknął, a że był małego wzrostu, więc próbując zamknięcia na kłódce tej na rękach zawisł”. Na drugi dzień mimo tego drzwi były otwarte. Pomogło dopiero nabożeństwo i obwiązanie kłódki poświęconym na ołtarzu sznurem. Przypomina mi się owa dziadowska pieśń o kościele, w którym się cuda działy, drzwi się same otwierały. I te jednak słowa drwiące świadczą o powszechności legendy…
              Ilość legend tych mógłbym mnożyć długo. Wyżej jednak już przytoczone są typowymi dla wierzeń ludowych o życiu pozagrobowem.


Mgr. W. Fusek 

piątek, 11 września 2015

Maciej Bajorek, Pierwsza wojna światowa oczami żołnierza polskiego w armii austro-węgierskiej. Część II.

Na podstawie wojennej korespondencji Jana Bajorka z Rzepiennika Suchego.

            Pierwszy list w 1915 roku został zaadresowany dopiero dnia 19 maja. Od ostatniej możliwości korespondencji minęło pół roku.

List Jana Bajorka do matki Wiktorii 19 maja 1915 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
           Większość listów Jana z Wielkiej Wojny było adresowanych do matki, Wiktorii. Również pierwszy list z 1915 roku był wysłany do mamy. Niestety, niewiele można się z niego dowiedzieć. Jest on niedokończony z powodów aktywności cenzury, bądź też z bliżej nieznanych przyczyn. Pisał w nim jedynie, że aktualnie stacjonują w Czechach. Prosił o przysłanie niewielkiej sumy pieniędzy, w kwocie 5 koron. Pisał, że podobno mają stacjonować tam przez krótki okres czasu, ale tak naprawdę to jeszcze tego nie wiadomo. Aktualnie był przydzielony do frontowego szpitala.
            Kolejny list z Czech został wysłany już 28 maja. Z karty pocztowej dowiadujemy się, iż dokładne miejsce jego położenia to Reserwe Spital Lesnicka Skola 4 apt. Pisek w Czechach. Informował w nim, że nadal przebywa w „Piszku”. Prosił ponownie o przysłanie pieniędzy, gdyż nie był pewien, czy otrzymali poprzedni list. Dowiadujemy się z niego, że w szpitalu otrzymywał tylko 30 centów na dziesięciodniowy okres czasu. Jest to suma bardzo niewielka, z której ciężko wyżyć. Jan miał nadzieję, że przeniosą go do pracy w polu, gdzie stawki pieniężne były wyższe. Obiecywał, że w przypadku otrzymania nieco większych sum, odda rodzinie pożyczone pieniądze i  wyśle im w następnym liście.
              W Pisku Jan miał trochę większe możliwości korespondencji, więc kolejny list do mamy odnotowujemy 29 maja.


List Jana Bajorka do matki Wiktorii, 29 maja 1915 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.

































                List jest zdecydowanie dłuższy, treściwszy i dowiadujemy się z niego paru bezcennych faktów. Tak szybko postanowił pisać kolejny list, gdyż właśnie otrzymał pocztową wiadomość z rodzinnego domu i chciał za nią podziękować. Niestety, nie zachowały się żadne listy do Jana. Można tylko domniemywać o ich treści. Szeregowy Jan Bajorek informował o swoim zdrowiu, nie najgorszym. Spodziewał się wyjazdu do regimentu. Z wcześniejszego listu od matki dowiedział się, że szwagier, Jasiek, ten który pomagał w rodzinnym gospodarstwie Jana pod jego nieobecność, został powołany do wojska. Prosił o szczegółowe informacje dotyczące czasu poboru, miejsca i adresu szwagra, w celu nawiązania korespondencji.  Mówił, że chciałby wysłać im swoją fotografię, ale na razie nie
Jan Bajorek ( z lewej),
Ołomuniec 3 sierpnia 1915 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
miał na to wystarczająco pieniędzy. Nareszcie natrafiamy na bardziej szczegółowe informacje o jego kolegach z rodzinnej wsi, którzy również zostali powołani na wojenny front. Prosił o informacje, czy koledzy z którymi stracił kontakt, jeszcze żyją. Słyszał, że niektórzy z „krajanów” mieli dostać przepustki i czasowo wrócić do domów. Chciał wiedzieć, czy im się to udało. Prosił również o nowe frontowe adresy kolegów, Jaśka Hołdy i Ksawera Bryndal, jeśli pisali do jego rodziny. Stracił z nimi 
kontakt, a chciał dowiedzieć się co u nich i gdzie stacjonują.  Cały list jest naznaczony licznymi dowodami ogromnej wiary Jana w Boga, Jezusa Chrystusa i Maryję. Początkową i końcową fazę listu kończy zwrotami pozdrowień istot boskich i Trójcy Świętej. Z samego listu widoczna była nieprzejednana i olbrzymia tęsknota za domem, rodziną i wsią, z której pochodził. W tamtym okresie dla ludzi było naturalnym, iż w codziennych kontaktach czy korespondencji używali „boskich zwrotów”. Pozdrawiał członków swojej bliższej i dalszej rodziny, sąsiadów czy innych członków wiejskiej społeczności. Usilnie prosił o informacje dotyczące życia codziennego we wsi i mówił, że nie należy się o niego martwić. Również dziękował za wysłany mu rozmaryn.
               Następny list do matki został wysłany 22 czerwca 1915 roku, ale niestety nie zachowała się jego treść w rodzinnych zbiorach. Natomiast Jan został przeniesiony ze swoim regimentem do Ołomuńca na Morawach. Dowiadujemy się tego z listu napisanego 8 lipca, adresowanego do matki, który był długi i przynosi nam szczegółowe informacje na temat wojennego powodzenia szeregowego Jana Bajorka. Został przydzielony do pionierów w Ołomuńcu.



List Jana Bajorka do matki Wiktorii, 8 lipca 1915 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
              Aktualnie przechodził szczegółowe, intensywne przeszkolenie wojskowe, i jak informował, za jakiś czas miał ruszyć na front. Mówił, że gdyby był w Frodentalu, to by otrzymał urlop i mógłby przyjechać na krótki czas do rodzinnego domu. Niestety, nie udało się i musiał cały czas być w przydzielonej jednostce. Informował rodzinę, że otrzymał list od kolegi, Mikołajczyka, z którego dowiadujemy się, że rodzina wysłała mu 10 koron, chleb i ser. Przekazać miał mu to „Józef od Mockowy”.  Niestety, już nie zastał Jana w Frodentalu. Obiecał, że przyśle mu te 10 koron. Niestety, ser i chleb dla Jana został mu skradziony i nie może mu go w jakikolwiek sposób dostarczyć. Jan być może otrzyma w okolicach 20 lipca urlop, ale nie jest to takie pewnie. Jak dostanie urlop, to przyjedzie. Mówił, że być może będą stacjonować w Krakowie, jednak mogły to być tylko plotki. W tym liście Jan opisywał trudy aktualnej służby wojskowej. Trzeba było budować ciężkie mosty na wielkich rzekach, co nie było zadaniem łatwym i przyjemnym. Ponadto żołnierze kopali dekunki. Z powodu obawy przed cenzurą nie mógł wyjawić więcej informacji na temat aktualnych zadań wojennych. Adres na karcie pocztowej  z którego dowiadujemy się o dokładnym położeniu Jana brzmi: Jan Bajorek. Inf.Pionier-Aptajlonk Nr  1.1 Regiment Nr 20 Olomonc-Morawa.
List Jana Bajorka do matki Wiktorii, 5 sierpnia 1915 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
           Niestety, Jan nie otrzymał upragnionej przepustki i urlopu. Natomiast napisał list do mamy o swoich planach wojennych, datowany na 5 sierpnia 1915 roku. Dowiadujemy się z niego, że ze zdrowiem Jana wszystko w porządku i powodzenie dobre jak na wojnie. Informował mamę, iż około 30 sierpnia wyjedzie na front. Jan jeszcze nie posiadał informacji gdzie dokładnie. Mówił, żeby już do niego nie pisać na ten adres. Gdy zmieni miejsce stacjonowania, zamierzał sam napisać list i poinformować rodzinę  o swoim powodzeniu.
              Na kolejny list z wiadomościami od Jana rodzina czekała parę miesięcy. Dopiero 15 października 1915 roku Jan miał sposobność  napisania i wysłania odpowiednich informacji rodzinie. Pisał w tym liście o zmianie miejsca stacjonowania i rodzaju służby wojskowej. Przepraszał, że nie mógł tak długo pisać, ale zmienił miejsce zakwaterowania. Podróż była męcząca i kosztowała sporo wysiłku. Trwała aż 5 dni. Praktycznie od razu po przybyciu na miejsce, wziął udział w szturmie. Jan dokładnie opisywał warunki zastane na miejscu, dokładne położenie i charakterystykę krajobrazową. Jest to kraj o bardzo wysokich górach, a jedna góra jest tak wielka, jak w rodzinnym Rzepienniku na drodze do kościoła. W spokojnych i umiarkowanych słowach wspominał o stanie ciała i nóg, które bolały go od nieustannego chodzenia po tych wysokich górach. Jan uważał ten kraj za bardzo dziki i niespokojny. Dominują w nim duże połacie lasów, skał i wszelakich urwisk. Mówił o tym, że są na terenie frontu włoskiego, nieopodal morza. On aktualnie służył w pionierach i podczas dnia było dużo ciężkiej i wyczerpującej pracy. Tylko w nocy mógł nieco odpocząć czy odetchnąć  od jazgotu kul przelatujących nad głowami. Jednocześnie starał się uspokoić rodzinę, że on nie był tak narażony na latające kule nieprzyjaciela, gdyż wraz z innymi towarzyszami broni pozostawał zazwyczaj w tyle. Trochę narzekał na padający śnieg i spore mrozy, które występują w wysokich partiach gór.
Jan Bajorek, Ołomuniec 1915 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
Jednocześnie w pewnym sensie chwalił sobie służbę w tym miejscu. Pod względem aprowizacyjno-żywieniowym sytuacja była o wiele lepsza niż we wcześniejszych miejscach. Nareszcie nie musiał narzekać na brak bielizny, która była wydawana bardzo często i w wystarczającej ilości. Był uradowany faktem, że pod względem żywieniowym sytuacja była zadowalająca. Racje żywieniowe były duże i nareszcie nie chodził głodny. Chleb często dawali w większej ilości, dzięki temu żołnierze byli najedzeni i przygotowani na trudne prace i wyczerpującą zmorę dnia codziennego. Wspominał też, że zdarza się picie rumu w jednostce, który nieczęsto, ale jednak był podawany strudzonym i wycieńczonym żołnierzom. Miał nadzieję, że doczeka Świąt Bożego Narodzenia. Prosił, aby mu wysłać w tym czasie niewielki pakunek z cieniutkich deszczółeczek. Chciał otrzymać od rodziny symboliczny opłatek. Dzięki temu miałby możliwość „korespondencyjnego” podzielenia się nim z tęskniącymi bliskimi. Nic wiele więcej nie potrzebował, nawet symbolicznej chusteczki do nosa. Bez wątpienia tym listem chciał uspokoić krewnych, że tak świetne warunki aprowizacyjne są w tym miejscu. Pomimo trudu służby i niebezpieczeństwa, był w pewnym, małym aspekcie, spokojniejszy o swój byt. Przez dłuższy czas nie miał kontaktu z rodziną i żadnych informacji co się z nimi dzieje. Prosił mamę o szybkie odpisanie na ten list. Chciał się dowiedzieć o aktualnej sytuacji w rodzinnym domu i miejscowości. Usychał z tęsknoty i ze zniecierpliwieniem czekał na upragniony powrót z wojennej tułaczki. Odczuwał duży niepokój, myśląc o sytuacji w domu, gdyż ostatnio miał niepokojący sen, ale nie wyjawił żadnych szczegółów. W końcowej fazie listu pozdrawiał wiele osób. Napominał, aby wyraźnie adresować listy, bo w przypadku niedokładnego adresu czy pisma, mogły one do niego nie trafić. List podpisany: Jan Bajorek Inf. Regiment Nr 20 4 Batalion 15 feld. Komp. Pionier Art .

List Jana Bajorka do matki Wiktorii.
29 października 1915 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
              Ostatnim listem wysłanym w 1915 roku jest ten z 29 października, adresowany do mamy, również z frontu włoskiego. Jan pisał w nim o swoim zdrowiu. Nie narzekał na nie, było dobre, przynajmniej do tego czasu. Wyrażał pewnego rodzaju obawę co z nim dalej będzie, bo dźwięk przelatujących kul nad głowami żołnierzy był coraz wyraźniejszy. Nie chciał martwić rodziny niebezpieczeństwem nad nim czyhającym, ale przecież na wojnie nic nie wiadomo. Informował, że otrzymał list, z którego dowiedział się o aktualnej sytuacji w domu i powodzeniu. Serdecznie za niego podziękował, gdyż już wyrażał, niepozbawione podstaw obawy, że rodzina może już nie żyć bądź straciła dach nad głową i dorobek życia. Mówił, że już  nie ma co pisać (zapewne cenzura nie pozwoliła na więcej).  Pozdrawiał rodzinę do miłego zobaczenia i kończy list słowami: daj Boże. Była tutaj widoczna duża wiara Jana w boską opatrzność, która nad nim czuwa i pilnuje, aby wrócił do domu cały i zdrowy z tej wojennej zawieruchy.  Wyrażał nadzieję, że jeszcze dane mu będzie spotkać rodzinę. List dotarł na pocztę w Rzepienniku Strzyżewskim dopiero 9 grudnia 1915 roku. Przez tak długi okres czasu rodzina nie miała informacji o wojennym powodzeniu Jana. Zapewne przeżywali ciężkie chwile w oczekiwaniu na jakąkolwiek informacje o synu i bracie.


Fragmenty pracy licencjackiej napisanej pod kierunkiem dr. hab. Dariusza Nawrota, obronionej w Instytucie Historii Wydziału Nauk Społecznych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach w roku 2013.







piątek, 4 września 2015

Gimnazyum w Gorlicach - artykuł prasowy z roku 1907 o początkach działalności oświatowej obecnego I LO im. M. Kromera w Gorlicach.


Zachowano pisownie oryginalną. Źródło u autorów.


Gimnazyum w Gorlicach.

Gimnazyum w Gorlicach: grupa uczniów gimnazyum gorlickiego wraz z gronem nauczycielskim: 1. Dyrektor dr W. Szczepański; 2.  Katecheta ks. F. Wolski; 3. Profesor St. Kannenberg; 4. Profesor W. Bazanowski. 
              Założenie nowej szkoły średniej w naszym kraju, czy to gimnazyum, czy szkoły realnej, witać należy radośnie i z zadowoleniem. Galicya bowiem, choć należy do krajów o najliczniejszej ludności w monarchii i choć liczba młodzieży, rwącej się do wyższych studyów stale wzrasta, była zawsze pod względem kreowania szkół średnich przez rząd centralny po macoszemu traktowana i o każde gimnazyum trzeba było długo i zawzięcie z Wiedniem walczyć.
              Z pomiędzy miejscowości, gdzie brak i potrzeba szkoły średniej szczególnie dotkliwie dawały się odczuć, wybrano w poprzednim roku Gorlice i założono w nich gimnazyum, do którego zaraz w pierwszym roku wpisało się 78 uczniów, tak iż okazała się potrzeba utworzenia dwóch oddziałów I klasy. W tym roku była tam tylko pierwsza klasa, dalsze powstawać będą kolejno z każdym rokiem, aż do pełnej liczby ośmiu.
              Nowe gimnazyum pomieszczono na razie w gmachu Sokoła, gz roku 190mina zaś ma obowiązek wznieść do r. 1909 osobny budynek, gdzieżby szkoła mogła się pomieścić. Tam też dopiero założyć będzie można bibliotekę i zbory przyrodnicze, tak dla nauki potrzebne, a nad których zawiązkiem już obecnie dyrekcya gimnazyum gorliwie pracuje.
              Charakterystyczną jest rzeczą, że wśród uczniów nowego gimnazyum ogromną przewagę mają synowie włościan z okolicy. Jest ich wedle statystyki zakładu przeszło 90 %. Objaw to nie tylko charakterystyczny ale i bardzo sympatyczny.
             Grono nauczycielskie nowej tej szkoły składa się z czteru sił. Kierownikiem jest dyrektor dr. W. Szczepański, katechetą miejscowy wikary ks. Fr. Wolski, a nauczycielami pp. St. Kannenberg i W. Bazanowski.
             Przed paru dniami zakończono pierwszy rok pracy, a wyniki jej okazały się zupełnie dodatnimi, tak iż tylko nieznaczny procent uczniów nie uzyskał promocyi do klasy drugiej.

           Grupę uczniów gimnazyum w Gorlicach wraz z gronem nauczycielskiem zamieszczamy w dzisiejszym numerze.

Zostań Patronem Z Pogranicza