OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

piątek, 26 czerwca 2015

Okruchy Wielkiej Wojny


Maciej Bajorek - Pierwsza wojna światowa oczami żołnierza polskiego

 w armii austro-węgierskiej. 


Część I.

Część VII.
Część VIII.

Maciej Bajorek, Pierwsza wojna światowa oczami żołnierza polskiego w armii austro-węgierskiej. Część I.

Na podstawie wojennej korespondencji Jana Bajorka z Rzepiennika Suchego.

                Jan Bajorek przyszedł na świat 26 maja 1893 roku w małej, spokojnej miejscowości,  w Rzepienniku Suchym. Bardzo szybko, bo już dwa dni po narodzinach, dnia 28 maja zostaje ochrzczony w Kościele Parafialnym w Rzepienniku Biskupim, pod którego jurysdykcją kościelną znajdowała się oddalona o parę kilometrów rodzinna miejscowość Jana. 
                Jego ojcem był niepiśmienny rolnik, Klemens Bajorek, matką zaś  chłopka, umiejąca pisać i czytać w niewielkim stopniu, Wiktoria z domu Roman,  którzy prócz najstarszego Jana mieli jeszcze dwoje dzieci córkę Katarzynę i syna Wojciecha, z którym, tak jak i z matką, Jan utrzymywał przez cały okres wojny stałą korespondencję.

Paszport Klemensa Bajorka.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
             Analfabetyzm rodziców nie może dziwić, gdyż w okresie schyłkowym XIX stulecia duży odsetek polskich chłopów Galicji zachodniej miał wyraźne problemy z posługiwaniem się sztuką czytania i pisania. Brak było odpowiednich szkół i jakiegokolwiek przystosowania edukacyjnego. Nauka nie była wtedy dla tych ludzi priorytetem. Nikt nie przejmował się  brakiem jakiegokolwiek wykształcenia, bo podstawą było wtedy przeżyć i wyżywić rodzinę. Nie było to zadanie  łatwe, gdyż zacofanie Galicji Zachodniej pod względem ekonomicznym, społecznym czy przemysłowym było duże. Ludność podobnie, jak rodzina Jana utrzymywała się głównie z prymitywnego rolnictwa, które było szalenie nierentowne i mało efektywne, ale innego wyjścia i alternatywy nie było. Dlatego też spora część mężczyzn decydowała się na emigrację zarobkową do Stanów Zjednoczonych, co również uczynił Klemens na początku XX w. Pozostał na obczyźnie  do lat dwudziestych XX wieku. Wrócił już do wolnej Polski  odrodzonej po 123 latach niewoli i zaborów.  O jego dokładnym terminie powrotu dowiadujemy się z paszportu i dokumentu zezwalającego na przekroczenie granicy polskiej.
Klemens Bajorek przez cały okres emigracji wspomagał rodzinę materialnie w znaczny sposób. Można powiedzieć, że bez jego pomocy ciężko byłoby przetrwać wojenny czas. Wszystkie pieniądze, które wysyłał pomogły przeżyć Wielką Wojnę rodzinie, jak i samemu Janowi, który w listach z frontu do rodziny prosił o niewielkie sumy. 
             W chwili wybuchu wojny Jan liczył 21 lat, a do wojska powoływano osoby mające ukończone właśnie 21 lat życia, które nie pobierały nauki na uniwersytetach . Jan spełniał te warunki i zgodnie z dyrektywami poszedł do wojska.
              Trafił do 20. Galicyjskiego Pułku Piechoty „Księcia Pruskiego Henryka”. Nazwa wzięła się od pierwszego honorowego szefa jednostki w 1889 roku, którym był książę Prus, Henryk. Stan liczebny jednostki świadczył o przewadze osób narodowości polskiej, które stanowiły aż 80 procent całego stanu. Potocznie Polaków nazywano Dwudziestakami i Cwancygierami. Nazwa wzięła się od nomenklatury pułku.
             Jan początkowo trafił na Górny Śląsk, gdzie spędził jesień 1914 roku. W tym okresie miał możliwość częstego, cyklicznego wysyłania rodzinie listów z informacjami o swoim zdrowiu i powodzeniu czy też prośby o skromne kwoty pieniężne, które były mu niezbędne do wojennej egzystencji. Nie został jeszcze wysłany na front i oczekiwał na podanie terminu o przystąpieniu jego jednostki do działań wojennych.
            O jego dokładnym położeniu dowiadujemy się z pierwszych listów do matki, Wiktorii i brata, Wojciecha, adresowanych odpowiednio 9 i 10 października 1914 roku. W pierwszym pisał, że będąc na aesterunku, prosił  o pozwolenie na czasową przepustkę z jednostki, w celu wzięcia udziału w żniwach. Niestety, bez rezultatu. Z bólem serca i żalu prosił o pomoc szwagra, również Jaśka o „wymłócenie” żyta i o wykonanie paru innych typowo gospodarskich zadań. Napominał brata, żeby wszystko było na swoim miejscu, bo on chciał mieć do czego wracać.  W drugim liście do brata pisał również w sprawie wykonania rolniczych czynności. Uprzejmie prosił  o udzielenie pomocy szwagrowi i o przypilnowanie porządku w jego rzeczach . Ponadto informował rodzinę, iż niebawem ze swoją jednostką przeniesie się w inne miejsce i poinformuje, gdy to nastąpi. Prosił również o rychłą odpowiedź na jego list, w celu ewentualnego sprawdzenia powierzonych zadań .
Z kart pocztowych wiadomo że stacjonował w Karnowie. Jest to miasto w okręgu śląsko-morawskim, położone ok. 20 kilometrów od Głubczyc. Już w pierwszym liście widać, że miał ogromną nadzieję na szczęśliwy powrót do domu. Myślał o sprawach domowych. Martwiły go sprawy gospodarskie i chciał, aby wszystko było na swoim miejscu w gospodarstwie. Tęsknota za domem była trudna do opisania .
            18 października 1914 roku wysłał krótki list z podziękowaniem za otrzymane pieniądze, osiemnaście koron .
            22 października napisał dłuższy list adresowany do matki, w którym poruszał parę ważkich dla niego i rodziny spraw. Dziękował za kolejne wysłane pieniądze, w kwocie sześciu koron. Otrzymał już kilka listów i kartek od poszczególnych członków bliższej i dalszej rodziny( m.in. od „cioci i ujka”). Przede wszystkim prosił o to, aby rodzina o niego się nie martwiła( używał słowa z wiejskiej, rzepiennickiej gwary- trapić się). Pisał o tym, iż nie trzeba już mu wysyłać dodatkowych kwot pieniężnych. W tej chwili nie miał wielkich potrzeb, a same „przedfrontowe” warunki nie były takie złe. To w domu rodzina cierpiała olbrzymią biedę, a on na wojnie dawał sobie jakoś radę.  Tutaj żyło się oszczędnie jak „pierwyj” w domu” Mówił o rychłym powołaniu na front. Wspominał o spotkaniu kolegi z rodzinnej miejscowości, Jaśka Hołdy. Dowiadujemy się również o jego niezadowoleniu z postępowania brata, Wojciecha. „Debulok” nie dopilnował koni. O dokładnym przebiegu sytuacji nie wiadomo, gdyż nie zachowały się listy rodziny do Jana. Starał się w jakiś sposób doradzić w zaistniałej sytuacji, której przebiegu dokładnego nie znamy. Przedstawiał warunki pogodowe w aktualnym miejscu, gdzie przebywa. Piękna, w miarę ciepła jesień, bez opadów śniegu.  Po raz wtóry wspominał o niższych kosztach utrzymania na wojnie. Świnia była może i droższa, ale chleb tańszy. To głównie chlebem żył człowiek na wojnie .
Jan Bajorek w mundurze armii austro-węgierskiej.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
            Jan jeszcze nie trafił na front i miał możliwość wysłania kolejnych dłuższych listów do rodziny, z których mówił o swoim aktualnym wojennym powodzeniu i prosił o szybkie, listowne wyjaśnienie nurtujących go spraw. Już 27 października wysłał list do matki Wiktorii, który wyjaśniał nam wiele wcześniej nieznanych spraw. Informował o otrzymaniu paru listów, z których był niezwykle szczęśliwy. Pieniędzy wysłanych mu kilka dni wcześniej, jeszcze nie otrzymał. Ubolewał nieco nad faktem, że nie przebywał z nikim ze znajomych, ale przecież w wojsku wszyscy jeden brat.  Aktualnie wykonywał zadanie- „kosarnie w sukienny fabryce”. Buty dostał nowe, więc wysłanie mu kolejnych niepotrzebnych, zdecydowanie odradził. Pomimo świadomości niedostatku w rodzinnym domu poprosił o wysłanie mu drobnych pieniężnych kwot, które w tym okresie bez wątpienia bardzo mu się przydadzą. Wspominał o „boskiej woli”, która nad nim czuwa i że nie muszą się o niego martwić .
29 października wysłał list do rodziny, ale nie tej najbliższej.  Napisał list do wujostwa ze strony swojej mamy, jak to pieszczotliwe nazywa -kochana ciotko i ujku. Z powodu możliwości ocenzurowania listu używał skrótu myślowego: jestem zdrowy, ale nie bardzo. Najprawdopodobniej zamierzał przekazać informację o swym pogarszającym się zdrowiu. Z drugiej strony nie chciał martwić rodziny szczegółami złej kondycji. Wcześniej otrzymał od tej części rodziny kilka listów, za które serdecznie podziękował. Również ciocia i wujek wspomagali go finansowo, wysyłanymi, drobnymi sumami, w kwocie sześciu i ośmiu koron. Jednak kategorycznie prosił o zaprzestanie dalszego wysyłania pieniędzy, gdyż on nie miał dużych potrzeb, a tutaj żyje się zupełnie inaczej. Wujek z żoną również cierpieli spory niedostatek  w wojennych, ciężkich warunkach. Być może jeszcze większy, aniżeli Jan .
             Nazajutrz po dniu zadusznym, 3 listopada zaadresował list do mamy Wiktorii, z którego dowiadujemy się paru dokładniejszych informacji o jego potrzebach, problemach i ewentualnych perspektywach. Pytał, czy otrzymali poprzedni list, w którym prosił o skromny pakunek, z kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami. Najprawdopodobniej list nie doszedł do rodzinnego domu, gdyż nie odnalazłem go w rodzinnych wojennych zbiorach, podobnie jak listów adresowanych do Jana na wojnie.  Na razie nie narzekał na brak bielizny i ogólnego odzienia. Cierpiał jedynie na niedostatek masła i prosił o rychłe jego wysłanie. Również wspominał o wysłaniu mu jednej koszuli.  Niestety, już nie służył w jednej jednostce z kolegą, Jaśkiem Hołdą. Trochę ubolewał nad tym faktem, bo przecież zawsze raźniej być w takim trudnym okresie z kimś znajomym i lubianym. Było mu smutno z tego powodu. Niestety, decyzją dowództwa kolega, Jasiek otrzymał przydział do innej kompanii. W tamtym momencie już powoli tworzyły się dokładne składy oddziałów, które niebawem zostały skierowane na wojenny front. Jan mówił z ogromnym bólem serca o tym, że teraz będzie pisał coraz rzadziej.  Było to spowodowane intensywniejszymi ćwiczeniami koszarowymi, które poprzedzały rychlejsze wysłanie do aktywnej walki wojennej.
              Jan był świadomy, że już niedługo będzie mu dane stoczyć boje z wojskami wroga. Teraz już każdego dnia będzie obawiał się o swoje życie, ale w wojennej korespondencji nie będzie o tym mówił, żeby nie martwić rodziny .
              10 listopada napisał do sporo młodszego brata, niespełna czternastoletniego Wojciecha. Wtedy był  już w posiadaniu własnej, wojennej fotografii. Obiecał wysłanie jej bratu. Podziękował za wcześniejszy list, który otrzymał. Na szczęście czasami się widział z bliskim kolegą, Jaśkiem, który został ostatecznie przydzielony do 4 kompanii. Podawał informacje, że będą wnet jechać. Najprawdopodobniej za niespełna 2 tygodnie zmienią miejsce stacjonowania. Dokładna informacja na temat daty i miejsca kolejnego pobytu nie były jeszcze znane. Z perspektywy czasu list nie był ważny, ani nie przyniósł żadnych informacji rodzinie o powodzeniu brata i syna, gdyż wskutek wojennej zawieruchy i problemów komunikacyjnych nie został dostarczony w odpowiednim czasie. List dotarł na pocztę w Rzepienniku Strzyżewskim dopiero 11 VII 1915 r., niecały rok po zaadresowaniu .
            Takie sytuacje również się zdarzały, ale bez wątpienia wpływały negatywnie na domy rodzinne walczących żołnierzy. Rodziny ze zniecierpliwieniem i utęsknieniem oczekiwały na otrzymanie informacji o powodzeniu swoich krewnych na wojnie. Każde zbyt długie oczekiwanie na list z wojennego frontu mogło oznaczać, iż dany żołnierz poniósł śmierć wskutek działań wojennych i do rodzinnego domu nie wróci już nigdy.
List Jana Bajorka do matki Wiktorii
 11 listopada 1914 r.
Zbiory prywatne Macieja Bajorka.
             Ostatnim listem jaki udało się Janowi wysłać do rodziny w roku 1914, był ten z 11 listopada, adresowany do matki, Wiktorii. Osobiście urzekł mnie pochwalny i pełen szacunku ton Jana w listach do mamy (zazwyczaj używa stwierdzenia kochana mamo), brata czy członków dalszej rodziny, z którymi również utrzymywał kontakt, oczekiwał na ich listy, informacje i ewentualne środki pieniężne czy też pakunki z najpotrzebniejszymi rzeczami. W tym ostatnim liście w 1914 roku informował kochaną mamę o tym, iż jego zdrowie uległo znacznej poprawie i nie muszą się o niego już martwić z tego powodu, gdyż już był w zadowalającej, wojennej formie. Troszkę z uczuciem niedosytu wspominał o tym, że przez okres dwóch tygodni otrzymał zaledwie tylko kilka listów, w tym kartkę od brata Wojtusia i list od „ujka” Janka.  Napominał o tym, że prosił we wcześniejszym liście o wysłanie mu pakunku, który jeszcze nie doszedł.  W tym momencie priorytety nieco się zmieniły i rzeczy, które miały znaleźć się w pakunku, powinny ulec zmianie. Mianowicie bielizny już nie potrzebował. Teraz była możliwość zakupu bielizny od żołnierzy po przystępnych, niższych cenach. Również perspektywa szybkiego wyjazdu na wojenny front  powodowała, że każdy żołnierz otrzyma nową partię bielizny. Wbrew pozorom nie tak łatwo było w rodzinnym domu o kolejne zakupy bielizny, więc fakt, że jest już niepotrzebna, nie jest bez znaczenia. To wszystko wymagało dodatkowych kosztów, a jak wiemy w trakcie wojny w rodzinnym domu Jana też cierpieli biedę, większą niż na froncie. Jan po raz ostatni informuje, że wnet będą odjeżdżać. Z tego powodu prosił o wysłanie mu niewielkiej kwoty pieniężnej, dosłownie kilku centów na bieżące, wojenne potrzeby. Niebawem zmienią miejsce stacjonowania, więc prowadzenie korespondencji  i  wysłanie ewentualnej materialnej pomocy dla Jana będzie bardzo utrudnione, a na pewno odłożone w czasie. To ostatni moment, żeby w jakikolwiek sposób wspomóc brata i syna zarazem, gdyż potem nie wiadomo co się będzie działo po wysłaniu na wojenny front. Jan mówił o tym, że w najbliższym czasie nie będzie potrzebował materialnej pomocy, bo przecież też nie wie co z nim będzie i w jakim miejscu będzie mu dane stacjonować .

            To był ostatni list wysłany w 1914 roku. Jan zgodnie z rozkazami dowództwa musiał przenieść się ze swoją macierzystą jednostką w inne miejsce, gdzie rozpoczynała aktywne działania wojenne.


Fragmenty pracy licencjackiej napisanej pod kierunkiem dr. hab. Dariusza Nawrota, obronionej w Instytucie Historii Wydziału Nauk Społecznych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach w roku 2013.




poniedziałek, 22 czerwca 2015

Cerkiew parafialna greckokatolicka Opieki Bogarodzicy w Owczarach.


Cerkiew parafialna greckokatolicka Opieki Bogarodzicy w Owczarach. Zbudowana w 1653 r., później wielokrotnie odnawiana, w tym w latach 80. XX w., kiedy miał miejsce gruntowny remont. Wnętrze pokrywa polichromia z 1938 r., a w środku znajduje się barokowy ikonostas z XVIII w., a także dwa barokowe ołtarze boczne.

Fot. Anna Kusiak






piątek, 19 czerwca 2015

A. Wójcik, Owczarstwo na Łemkowszczyźnie - artykuł prasowy z roku 1934.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.


Gorlice, w lipcu

           Na kursach rolniczo-oświatowych zorganizowanych w ubiegłym roku przez Krakowską Izbę Rolniczą na terenie Łemkowszczyzny, które cieszyły się dużą frekwencją i zainteresowaniem, miejscowa ludność górska zwróciła wykładowcom uwagę na hodowlę owiec, która niegdyś tu stała wysoko, a obecnie podupadła. Po wysłuchaniu dezyderatów sfer rolniczych  w tej sprawie i omówieniu ich na zjeździe delegatów w Krakowie, Krakowska Izba Rolnicza opracowała plan prac nad podniesieniem owczarstwa na Łemkowszczyźnie i zwróciła się do Ministerstwa Rolnictwa o kredyty na ten cel, po uzyskaniu których przystąpiła natychmiast do akcji zakreślonej na szeroką skalę o wielkiej doniosłości gospodarczej dla naszego Państwa.

Owce w zagrodzie strzyżone przez bacę.
Przedewszystkiem założono gniazda hodowlane owiec uszlachetnionej rasy półkarakuł i karakuł w Uściu Ruskiem, Klimkówce, Krempnej, Hałkowie, Żydowskiem, Świerkowej Ruskiej, Świątkowej, Świątkówce i Dusznicy na Łemkowszczyźnie. Również ubiegłej jesieni otwarto stacje kopulacyjne tryków wysokiej krwi, w tem dwa pepiniery pełnej krwi karakuł, w Klimkówce pow. Gorlice i Krasnem Potockiem pow. Nowy Sącz.
             Zorganizowane konkursy hodowli jagniąt pod opieką fachowych instruktorów wydały dobre rezultaty. Jagnięta otrzymane z konkursów stanowią materjał zarodowy do gniazd hodowlanych i są źródłem dochodu dla konkursistów, albowiem już pierwszym roku racjonalnej hodowli jagniąt za sztukę otrzymywali 35 zł. Zamiast ceny rynkowej 10 zł.
             Selekcję materjału hodowlanego przeprowadzano na wiosennych przeglądach jagniąt połączonych z licencją męskiego materjału. Około 1200 sztuk baranów nie nadających się na reproduktory, poddano bezpłatnej kastracji przez powiatowych lekarzy weterynaryji. Dzięki pozostałym do chowu skopom będzie się miało możność uzyskać w jesieni dobry materjał rzeźny o smacznem mięsie. Skoro lepiej się tuczy, a ponadto sama hodowla dużo zyskuje, bo sztuki nie nadające się do chowu są eliminowane, zaś wybitne sztuki pozostają jako reproduktory. (tryki). Konkursy mleczności przeprowadzone na halach mają na celu wyłowienie elity materjału żeńskiego celem poprawienia wydajności mleka miejscowej owcy. Celem zaś wiosennych i jesiennych konkursów strzyży jest zbadanie wartości i sortymentu okrywy u owcy górskiej ciemnej oraz jej wydajności. Próbki wełny po zbadaniu w Instytucie Wełnoznawczym w Warszawie według oceny są premjowane.  
             W związku ze zbytem skór Krakowska Izba Rolnicza urządziła w ciągu ubiegłej zimy kursy białoskórnictwa w Rychwałdzie pow. Gorlice i Piwnicznej pow. Nowy Sącz, które prowadził instruktor Bolesław Wroński. Projektowane też są kursy kroju i szycia kożuchów oraz kursy trykotarskie oparte na przemyśle chałupniczym celem zmniejszenia bezrobocia zimowego wśród Łemków.
            Bardzo ważnym dla rozwoju owczarstwa jest obecnie prowadzony na Podhalu kurs dla baców, na którym kandydaci na baców zapoznają się z racjonalną hodowlą owiec, uczą się przerabiać mleka owcze na bryndzę i serki oraz nabywają praktyczne wiadomości, jak budować bacówki i nawozić łąki i pastwiska górskie, aby uzyskać więcej paszy dla owiec. Nadmienić tu należy, że do nowowybudowanych bacówek Krak. Izba Rol. Daje bezpłatnie wewnętrzne urządzenie.
             Ostatnio w połowie lipca b.r. odbyło się w Rychwałdzie pow. Gorlice, gdzie znajduje się uprzywilijowana rzeźnia, zebranie delegatów Kół Hodowców Owiec Siokały w obecności delegatów Krak. Izby Rol. Inż. Stanisława Gruszczyńskiego, inż. Romana Leonharta, instruktora kursów białoskórniczych Bolesława Wrońskiego, pow. inst. rol. Inż. Klemensa Zdrazilka, T. Jodłowskiego i wielu innych, na którem po wygłoszeniu przez przybyłych referatów i dyskusji wybrano Komitet organizacyjny Spółdzielni zbytu mięsa i wyprawy skór w Rychwałdzie. Zbyt mięsa, kożuchów i wełny z całej Łemkowszczyzny jest zapewniony, a to dzięki zainteresowaniu się tą sprawą przez Ministerstwo Spraw Wojskowych oraz Ministerstwo Sprawiedliwości.
           Prace nad dalszem podniesieniem hodowli owiec i zwiększeniem stanu ilościowego pogłowia owczego nie ustają. W programie prac na najbliższą przyszłość znajdujemy: kurs przetwórstwa mleka owczego, przegląd i premjowanie owiec poszczególnych Kołach Hodowców, przeglądy propagandowe owiec w nowoobjętych gminach i przeznaczenie odpowiednich tryków reproduktorów do gniazd hodowlanych oraz założenie spółdzielni przeróbki mleka owczego i zbytu serków i bryndzy.
         

Adam Wójcik

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Jadam z Zatora, Zamek Libusza. Powieść z czasów Leszka Czarnego - część I.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.


Jadam z Zatora
Zamek Libusza.
Powieść z czasów Leszka Czarnego.

U stóp wysokiego wzgórza, gdzie dzisiajszemi czasy schludne domki składają się w małe, ale handlem ożywione miasteczko Ciężkowice; nie daleko rzeki Białej stało w trzynastym wieku nizkie, słomą poszyte domostwo. W tem miejscu samotnem, nieprzebytym lasem i niedostępnemi góry od świata przydzielonem, mieszkał onego czasu Zygwult, panek dzierżący łano wyrębu, na orne pole obróconego.
Zwierz wykradziony z lasu, od ziemi, źle odpłacającej rolnika prace, wyżebrane ziarno, i małe, kilku poddanych daniny, składały cały szczupły dochód dziedzica; którego ojciec był panem zamożnym, wysokie piastował urzędy i obszerne posiadał imiona. Atoli burzliwy z natury, stał się winnym ciężkiego przestępstwa; wyświecony z kraju za popełnione zbrodnie, dokonał żywota w tułactwie i nędzy; synowi swojemu zostawując imię tylko i pamięć dawnej imienia tego świetności.
Młody Zygwult, służąc królowi wojskowo, i w kilki potrzebach potykając się męznie; wyżebrał u tegoż ojcowskich posiadłości cząstkę jednę, wojtostwo Słoboda zwane; ale zamek Libusza, Zygwultowego imienia gniazdo, z komory królewskiej  przeszedł w dziedziczne Siestrzemiła, herbu Dołęga, skarbnika sandomierskiego.
Byłato noc jesienna i pochmurna roku 12…,w nizkiej i czarnej komorze, domu wyzej wspomnianego, spoczywała młoda Zygwulta małżonka, imieniem Rozalka. Przy jej łożu w kolebce leżało snem ujęte dziecię, i dwie służebne na ziemi, na słomie. Kury zaledwie po raz pierwszy się ozwały; z ciężkiego snu przebudzona, zerwała się Rozalka i głębokie z serca wydając westchnienie, smutny, poddała się myślom. Uspiona na chwilę tęsknota i niespokojność o męża od kilku tygodni nieobecnego, obudziła się na nowo, i jęła trapić czułe i troskliwe serce niewiasty.
Cisza była w izbie; o czujne ucho Rozalki obił się jakiś szelst głuchy, i posłyszała szeptanie rozmawiających na podwórzu osób coraz głośniejsze. Dręczona niepokojem powstała z łoża, i do okna zaledwie  jednym zbliżyła się krokiem; poznała głos Zawiły, włodarza pańskiego, i drugi głos, milszy, głos męża.
„Zygwult! mój Zygwult powrócił!” zawołała i ku drzwiom biegła. Odchyliły się drzwiczki, i cichym, wolnym krokiem wstąpił do izby Zygwult. Księżyca światło przez okna szczelinę wciskając się do izby, oświecało rycerza postać, i twarz jego bladą, pomieszaną.
„O witaj, witaj mój miły!” wołała biegnąc naprzeciw męża. „Tak długoś bawił, tak późno wracasz; jam tęskniła za tobą. Ale powiedź, co tobie? Czemu tak niespokojnym  ciebie widzę? Drzę z obawy, rozdzierającej me serce. Powiedz, mój miły!”
„Bądź dobrej myśli, i nie miej trwogi, a miej cierpliwość do jutra; jutro dowiesz się o wszystkiem. Z wschodzącem słońcem zejdzie tobie szczęście, na które w nocy jeszcze popracować mi trzeba. I temu to jam rad był zachować wszystko w tajemnicy, dopóki przedsięwzięcia mego nie przywiodę do skutku, i nie mówić, dopokąd nie będę mógł powiedzieć tobie: Żono moja! Jesteś panią bogatą, jesteś zamku dziedziczką.” Rozalka zwróciła na męża spojrzenie, w którem zadziwienie się malowało, niepokój i trwoga.
Gdy mówić przestał, płaczliwym głosem jęła go prosić, by ją zostawił w ubostwie, w lepiance ubogiej, dodając: „Do szczęścia nie potrzeba zamku; najwyższe, jakie ziemia dać może szczęście, zakwitnęło mi przy boku twoim, w tej naszej nizkiej chacie. Zostańmy, czem jesteśmy; z odmianą pomieszkania, może się nasze odmienią losy; może odmienią na gorsze…”
„Niewieściato gadka,” odrzekł Zygwult, „tobie miła Rozalko, wzdrygać się… drzy słabiuchna myśl twoja, kieby liść osiki za lada pociągiem wiaterka. Ale mnie, burza, mnie wojna nie widziała drzącego, ani wahającego się; temu spij, spij kochanie, nie pytaj, nie badaj, co dzisiejszej przedsiębiorę nocy; noć to będzie burzliwia, ale następna wynagrodzi mi to hojnie, i miło mi będzie zasypiać, gdy się upoję miodem ze sklepów Siestrzemiła, tego nieprawego dziedzica zamku Libuszy; zamku przodków moich!”
„Wielki Boże!” zawołała Rozalka. „Zgaduję twoje zamiary.”
„Być może, iż odgadłaś to, com wypowiedzieć przed tobą nie miał chęci. Tak, dziś w nocy jeszcze napadnę i zdobędę zamek ojca mojego.”
„O Zygwulcie! Upamiętaj się, jakażto myśl szalona wstąpiła do głowy twojej? Zginiesz marnie; zostawisz Rozalkę i dziecko sierotą; porzuć te myśli burzliwe, te zamiary grzeszne. Na Boga cię zaklinam, nie narażaj twego życia, twojej sławy…”
„Słów tych nadto,” odpowiedział spokojnie Zygwult; „znasz Zygwulta? To, co przedsiębierze, to wykonywa. Pomszczę się krzywdy dawnej i nowej, i prędzej zamek Libuszy z swojego spadnie pagórka, i w Ropę się potoczy; niźli włos jeden z głowy mojej spadnie, i ty jednego z twoich lnianych stracisz włosków; a jutro rankiem czesać i trefić je będziesz w komnacie Siestrzemiłowej, przed blaszką źwierciadlaną, w której swoje własne obaczysz oblicze… O mnie bądź spokojną; Siestrzemiła nie ma w domu; wyjechał z całym dworem na gody weselne na dwór Radzisława -. I ja tam byłem, lecz przeklinam tę stopę, która mnie tam poniosła; doznałem krzywdy, niesłychanej krzywdy… pomścić się słuszna! Słuchaj mię, powiem ci w krótkości wszystko, nim wysłany do wioski Zawiła powróci z gromadą… tę uzbrojem, na konia wsadzim i polecim; bo spieszyć mi się trzeba. Siestrzemił rankiem wróci do domu. Otóż słuchaj:
„Przejeżdżając przez Moderówkę, Radzisława dziedzinę, stanąłem tam popasem; alić przybieżął do mnie posełek Radzisław, wzywając, bym był gościem u niego na godach; boćto zrękowiny córy z młodym Garnyszem. Więc szedłem na zamek. Siła tam szlachty już było i wielu dobrych moich przyjaciół. Półśnie wybiło, zasiedliśmy do obiadowego stoła, wedle starszeństwa i godości. Lecz zaledwie zabraliśmy się do misy, drzwi się otwarły i wszedł Siestrzemił z żoną. Zrobiono dla Siestrzemiłowej miejsce na ławce, obok Radzisława córy, Siestrzemiła w końcu stołu usadowić chciano. Ale Siestrzemił miejsca tego zająć nie chciał, i odezwał się z tem, iż woli nie siedzieć przy stole, jak na miejscu pośledniejszem od tego, które ja zająłem, i jął się użalać na Radzisław, iż taką wyrządza krzywdę dziedzicowi zamku Libuszy, sadowiąc go niżej od Zygwulta, panka na jednej grzędzić. Powstał gwar; jedni stawali za mną, drudzy przeciw mnie; a Siestrzemił, podszedłszy mię zdradziecko, chwycił za szatę moję i zciągnął mię  z ławy. Z gniewu straciłem przytomność, a wróg, korzystając z pory, przysiadł moje miejsce, i obiema rękami chwycił i trzymał się stołu. Podnosząc się z upadku, dobyłem miecza i łeb przeciwnika mego byłby poszedł pod ławę; ale kilku z sług jego przyskoczyło, miecz mi wydarło.
- Wściekły w gniewie wyszedłem z izby; za mną kilku dziarskiej szlachty. Tam w gospodzie odbyliśmy radę. Poprzysiągłem się pomścić, przyjaciele poprzysięgli mi pomódz, i oto czekają tam nad Ropą z ludźmi swemi.”

„ Z ich pomocą dokonam swego, dokonam!” dodał zgrzytając zębami. „Jak mi żywot, jak mi żona  moja i to dziecko miłe, zemszczę się mej krzywdy, i zamek, który był siedzibą przodków moich, moją kolebką, odzyskam, zdobędę… Bądź zdrowa Rozalko! Bądź zdrowa do ranka. W chatce dzisiaj jeszcze żegnam ciebie; jutro powitam w zamku!” To mówiąc wybiegł z izby; bo posłyszał na podwórzu tętent pędzących konnych. 



piątek, 12 czerwca 2015

Pierwszowojenne wspomnienia z Biecza - 1916 oraz fragmenty Kroniki Szkolnej dawnej Szkoły żeńskiej w Bieczu.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródła u autorów. Fragmenty wspomnień Anny Brudziszówny, jak i wiele innych mało znanych wspomnień pierwszowojennych z okolicy, można znaleźć także w publikacji K. Kusiaka, Gorlickie w Wielkiej wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.


Wapniska, ad Biecz.

                  Pierwsze odwiedziny Moskali mieliśmy 29 września 1914 roku, podczas sumy w kościele parafialnym w Bieczu. W tym samym dniu odeszli i mieliśmy od nich spokój aż do listopada, w którym zaczęli swoją gospodarkę na dobre, bo okna posprawiali do sklepów żydowskich, niemożliwe do rozbicia (szyby z powietrza), przez które z pokojów zniszczonych, z podziurawionych ścian, patrzyły konie na ulice miasta Biecza, pełno gnoju. My wtenczas mieliśmy jeszcze dość spokój, bo pierwej  rabowali sołdaty po mieście i koło gościńca.
                  Z początkiem grudnia dały się słyszeć wycia armat aż dnia 14 grudnia 1914 r. przyszli nasi, lecz nie na długo, bo już 26 grudnia wpadli Moskale po małej potyczce, i to tacy zgłodniali, że wszędzie pozjadali, co się dało, a w kilku miejscach zjedli nawet ziemniaki, stłuczone z sieczką, które miały być dla świń. „Smotrali” wszędzie, po strychach, po komorach, za Austryakami, a najwięcej za „okrągłemi” po szufladach, skrzyniach, szafach i t.d. Tak nam się rozpoczęła gospodarka burych „oswobodzicieli”. Nie piszę już o rabunku, bo o tem każdy wie.
                 Po wzięciu Przemyśla było ich już, jak ós w bani, gęsto, to też nie zostały w spokoju i zie nniaki w kopcach. Zdarzyło się, że Moskale przyszli w nocy do jednego gospodarza drzeć ziemniaki z kopy. Natrafili (myśląc, że tam są ziemniaki), na zdechłego konia, który był tam schowany i dokopali mu się aż do samych kopyt. Z wiosną spacerowali  ci „oswobodziciele” całymi wieczorami, śpiewając, tak, że nie było ani w dzień,  ani w nocy spokoju, aż do 4 maja 1915 r.
                  Przez całych 18 tygodni walk pod Gorlicami u nas nic się nie zmieniło. Odległość od frontu dzieliła nas na 12 klm., to też huk słychać było ciągle, a czasem grzechotanie karabinów, tak, jakby ktoś z dachu na zasuwkę komina sypał bób. W nocy błyskawice nigdy nie zaspały, a nierzadko jasne promienie reflektorów oświetlały ziemię, stratowaną całozimowym przejazdem konnicy rosyjskiej, która rabując siano, słomę, owies, zboże, ziemniaki, zresztą wszystko, co się dało, w Binarowy, w Ołpinach, w Szerzynach, przejeżdżała przez Wapniska, tak, że pozostały doły i koryta po zagonach.
                Gdy 3 maja nasi przybliżyli się, uciecha nasza nie miała granic, ale też zaczęły ponad nami przelatywać lekkie pociski artylerii austriackiej i niemieckiej, kierowane w stacyę kolejową w Bieczu, gdzie właśnie kolej rosyjska nadchodziła, ale nie dojechała już i musiała się przed stacyą cofnąć. Dnia 4 maja rano pojawili się nasi, o których Moskaliska mówili, że to „wsio pobite, a reszta w plen poszła”.
              Bez wojny i u nas nie obeszło się, chociaż trwała tylko dzień i nikt byłby nie zginął, gdyby nie lotnik rosyjski, rzucający bomby, wskutek czego zginął jeden żołnierz od artylerii, a trzech zostało rannych.
Na wschód i północ , w dolinie rzeki Sitnicy, powstało wiele mogił i krzyży, znaczących zwłoki poległych, tak rosyjskich, jak i naszych, choć naszych więcej zginęło w obronie kraju w tej dolinie.                Cześć ich pamięci!

Anna Brudziszówna




Kronika szkolna, Szkoły żeńskiej w Bieczu- dzisiejsza szkoła podstawowa nr. 2 im. Wacława Potockiego.


             Inwazja nieprzyjacielska w Bieczu rozpoczęła się 14 listopada 1914 r. Nieprzyjaciel gospodarując po swojemu do 3 maja 1915 r. zniszczył co się dało. Budynek szkolny, który był użyty na szpital, zanieczyszczono, okna powybijano, drzwi i zamki rozbito, a sprzęty szkolne spalono. Również spalono ogrodzenie sztachetowe. Straszne bitwy pod Gorlicami trwające przez 5 miesięcy zniszczyły całą okolicę i mienia jej mieszkańców. Dzień 3 maja 1915 r. położył kres inwazji nieprzyjacielskiej. Wypędzony nieprzyjaciel pozostawił gruzy, lub zniszczenia i zrabowane domy.

niedziela, 7 czerwca 2015

Widowisko Rozbite Życie, Skansen Wsi Pogórzańskiej im. prof. R. Reinfussa w Szymbarku, 7.06.2015 r.

Rozbite życie - widowisko ukazujące życie małopolskiej wioski, która znajdował się w epicentrum największej bitwy I wojny światowej - Bitwy pod Gorlicami.


W widowisku udział wzięły:
Stowarzyszenie Przyjaciół Folkloru "Beskidy" w Dominikowicach
Stowarzyszenie Przyjaciół Folkloru "Polanie" w Kobylance
Stowarzyszenie Promocji Twórczości Łemkowskiej "Serencza"
Koło Gospodyń Wiejskich w Kobylance
Młodzieżowy Dom Kultury w Gorlicach
Ośrodek Kultury Gminy Gorlice Filia w Kobylance
Grupa Rekonstrukcji Historycznej Gorlice 1915

Organizator: Stowarzyszenie Przyjaciół Kultury "Persiina" w Kobylance



Fot. Anna Kusiak














































































































































































Zostań Patronem Z Pogranicza