OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

środa, 29 kwietnia 2015

Krzysztof Kusiak, Gorlickie obchody rocznicy bitwy pod Gorlicami według relacji prasowych do roku 1939.

Źródła u autorów. W wycinkach prasowych zachowano pisownię oryginalną.

               2 maja 1915 r. rozpoczęła się jedna z największych ofensyw na froncie wschodnim podczas Pierwszej Wojny Światowej, która przeszła do historii jako bitwa pod Gorlicami- Tarnowem. Było to wydarzenie na tyle doniosłe, iż w późniejszych latach prasa bardzo chętnie wracała do tych wydarzeń. Co pisano w późniejszych latach o kolejnych rocznicach i ich obchodach? Zajrzyjmy na łamy wpierw prasy austro-węgierskiej, a potem już w niepodległej Polsce aż do końca lat 30. XX w.
               Pierwsze upamiętnienie bitwy na ziemi Gorlickiej odbyło się jeszcze 1 listopada 1915 r., pół roku po tych tragicznych wydarzeniach,  przy okazji obchodów uroczystości Zadusznych. Wówczas to uroczystości ku czci poległych odbyły się na nowo wybudowanym cmentarzu wojskowym w Gorlicach na wzgórzu znanym obecnie jako Góra Cmentarna. Jak opisywał uroczystość jeden z ówcześnie wychodzących tygodników: Właściwa uroczystość Zaduszek rozpoczęła się nabożeństwem […] o godzinie kwadrans na dwunastą w południe. Mszę św. odprawił w kaplicy superyor wojskowy, ksiądz Kondelewicz. Podczas mszy św. śpiewał chór szkoły oficerskiej przy akompaniamencie muzyki wojskowej 20. pułku piechoty. […] Cały cmentarz podczas uroczystości przepełniony był wojskowymi i to przeważnie oficerami wszelkich rang. Na honorowem miejscu stali: Ekscelencya von Brandtner, c. i k. jenerał- porucznik, obok pułkownik Br. Von Hanke, zastępca armii niemieckiej, walczącej pod Gorlicami. Z cywilnych byli: były minister ekscellencya Władysław Długosz, dalej Tadeusz Miczka, c. k. radca namiestnictwa i kierownik gorlickiego starostwa, ks. kanonik Antoni Sos, miejscowy proboszcz, obecny tymczasowy zarząd miasta pod przewodnictwem ks. prałata Bronisława Świeykowskiego, nadto byli przedstawiciele wszystkich miejscowych władz rządowych. […]
Po skończonej uroczystości zebrani rozeszli się po mieście dla oglądania jego zniszczenia.
               W podobny sposób uroczystość relacjonuje jeden z krakowskich dzienników, dodając do opisu szczegół, że po mszy św. odbyła się uroczystość złożenia wieńców.
                W pierwszą rocznicę, w maju 1916 r. w jednym z zachodnio-galicyjskich dzienników ukazał się obszerny artykuł przypominający przebieg majowej ofensywy oraz krótki komentarz jego autora dotyczący samych Gorlic, który warto przytoczyć: Ale Gorlice, których nazwa związana jest na wieki ze zwycięstwem majowem, srogiego doznały losu. Skutkiem ostrzeliwania w ciągu walk z 1296 domów ostało się cało jeno 46…
Choć rok już minął od straszliwej bitwy, miasto przedstawia obraz ruiny.[…]
Rok minął. Tylko cmentarz w Gorlicach, miejsce spoczynku tysięcy bohaterów, rozrósł się i obrazem swoim świadczy o kulcie zmarłych.
Czas jednak wspomnieć o żywych. W rocznicę wielkiej bitwy która odbudowała potęgę monarchii, godzi się podnieść wołanie o odbudowę nieszczęsnego kraju, o planową, energiczną akcyę. Rok minął. Z kolei w innym czasopiśmie odnajdujemy opis już samych obchodów w mieście:  Rocznicę tę święciły też przedewszystkiem Gorlice, gdzie w dniu 2. maja odbył się uroczysty obchód. W dniu tym zapanował w Gorlicach od rana świąteczny nastrój, a tłumy mieszkańców miasta i okolicznych wsi zgromadziły się na Rynku, gdzie o godzinie dziewiątej rano miejscowy proboszcz ks. Antoni Sos odprawił mszę polową.- Po skończonej mszy św. Przemówił do licznie zgromadzonej publiczności zasłużony opiekun ludności gorlickiej, której z poświęceniem niósł pomoc w ciężkich chwilach inwazyi rosyjskiej, burmistrz ks. Bronisław Świeykowski. Po kazaniu odśpiewano le Deum laudamus i patryotyczne pieśni, na czem zakończył się przedpołudniowy obchód. Wieczorem zaś zapalono na okolicznych wzgórzach ognie, które świadczyły o niewygasłej pamięci wiekopomnego zwycięstwa w historyi światowej wojny.


W rocznicę przełamania frontu rosyjskiego. Uroczystość 2 maja w Gorlicach. I. Msza polowa celebrowana przez ks. Sosa. II.Kazanie ks. Swieykowskiego. III. Tłumy zgromadzone na mszy polowej. Fot. Kumorowicz.

                W niepodległej Polsce, w wychodzących wówczas dziennikach krakowskich, wspomniano o tych wydarzeniach w jej okrągłą, dziesiątą rocznicę: W dniu 1-go maja 1915 r., a więc równo lat temu dziesięć – dokonany został słynny „durchbruch” przełom gorlicki, który w swym rezultacie doprowadził do uwolnienia Małopolski z pod moskiewskiej inwazji. […]
Rezultatem przełomu gorlickiego i cofnięcia się wojsk rosyjskich z Małopolski i Królestwa – był podział tego ostatniego na dwie okupacje: austrjacką i niemiecką. W uwolnionym od Moskali Królestwie wkrótce rozpoczął się bardzo żywy ruch niepodległościowy, zwrócony przez pierwszy okres przeciwko Rosji, a później przeciwko Niemcom i Austrji – ruch niepodległościowy, który w pamiętnych dniach listopadowych 1918 r. doprowadził do samorzutnego wyrzucenia okupantów z kraju i do powstania niepodległościowego państwa polskiego.  I później w piętnastą: Dzisiaj mija 15 lat od chwili, kiedy potworny ogień artyleryjski około 700 dział różnej wielkości, skoncentrowany na froncie bojowym pod Gorlicami, zapoczątkował słynne przełamanie linij rosyjskich w kraju naszym i stał się w ten sposób początkiem pogromu armii carskiej.
Połączone siły niemieckie i austrjackie wykonały to niezwyczajne na tym froncie natarcie bez względu na straszliwe zniszczenia, którego ofiarą padła także niewinna ludność miast i wsi, kierując morderczy ogień także na nieszczęsne miasto Gorlice. […]
Dnia 1 maja 1915 r. poczęły się też istotnie na ziemiach polskich spełniać Boskie wyroki. Runęła potęga Rosji, a w trzy lata później rozprzęgła się armia niemiecka. Polska zmartwychwstała.
               Właściwie od połowy lat 30. wspomniano o rocznicy bitwy już regularniej. Jak pisano w 19.rocznicę, w roku 1934: Dnia 2 maja b.r. mija 19 lat od chwili przełamania frontu rosyjskiego przez sprzymierzona armje austrjacko-niemieckie pod Gorlicami w Małopolsce środkowej. […]
Dzięki ofensywie majowej Gorlice przeszły do historji i są dotąd celem pielgrzymek. W okolicach tego miasta pełno jest bowiem cmentarzy wojennych: austrjackich, niemieckich, węgierskich i rosyjskich. Odwiedzają je rodziny poległych. Ale miasto dotąd jeszcze zupełnie nie odbudowało się po zniszczeniu.
Mieszkańcy Gorlic „oswobodzeni” przez Austrjaków byli potem przez nich w najokropniejszy sposób szykanowani. Zarzucano im zdradę stanu. Nie zawahano się nawet uwięzić i postawić przed sąd wojenny tamtejszego kanonika ks. Świeykowskiego. Uwolniono go potem z więzienia a nawet cesarz Karol posłał mu wysoki order. Ale ks. Świeykowski odesłał go cesarzowi wraz z listem, który w swoim  czasie wywołał olbrzymie wrażenie. Cesarz jednak w odpowiedzi uznał lojalnie, że kanonik nie mógł inaczej postąpić. Ks. Świeykowski żyje dotąd w Gorlicach, a dom jego zdobią pociski z czasów wojny, przywiązane na łańcuchach.
                 Rok później, w kolejną okrągłą, 20. rocznicę dziennik pisał emocjonalnie: W dniu 2 maja b. r. mija dwadzieścia lat, jak przez ziemię gorlicką przeszła straszna burza wojenna. Prawie wszystkie znaczniejsze ludy Europy spędzone przez trzech cesarzy, zaborców ziem polskich, zwarły się tutaj w śmiertelnym pojedynku, aby bezwiednie, historycznym czynem swoim przekreślić dotychczasowy stan rzeczy i ułożyć nową kartę Europy.
Tragiczną role w bitwie pod Gorlicami odegrali Polacy, którym w udziale przypadło brać udział w najkrwawszych walkach i złożyć obfite ofiary krwi i życia, w obcych mundurach, lecz z myślą o Polsce i nadzieją, że ta straszna wojna ludów, przepowiedziana przez największego wieszcza narodu, Mickiewicza, przyspieszy zmartwychwstanie Ojczyzny, rozdartej na trzy części.[…] Ponadto pisano o samych obchodach: Dziś, w dwudziestolecie historycznej bitwy na cmentarzach zakwitły kwiaty wieńców, złożonych przez przybyłych z daleka dawnych towarzyszy broni, najbliższych krewnych, znajomych i ziomków. Przez 3 miesiące przybywać tu będą pojedynczo i grupami osoby, których kogoś z najbliższych przygarnęła po straszliwym boju ziemia gorlicka.
                Z wielkim rozmachem  jak donosiła prasa, obchodzono 22-gą rocznicę pamiętnych wydarzeń, organizując przy tym wielki zjazd turystyczny podczas którego, jak pisano: liczni uczestnicy zjazdu zwiedzą nie tylko tereny krwawych zmagań wojennych kilku zaborczych armij, ale także wiele cmentarzy wojennych o ciekawej architekturze i co najważniejsze dorobek społeczeństwa gorlickiego – odbudowane miasto Gorlice.
Gorliczanie mogą naprawdę być dumni z dorobku swej wieloletniej pracy. Bez czyjejkolwiek pomocy, własnym wysiłkiem na gruzach, cegła po cegle odbudowują swoje miasto. Już są w etapie końcowym. Jeszcze kilka lat, a znikną całkowicie ostatnie romantyczne ruiny, pokrywające się co roku z wiosną bujną zielonością drzew, wyrosłych nieraz wysoko, na rozwalonych ciężkiemi granatami murach dawnego miasta.
Miasto odbudowuje się w stylu nowoczesnym, jedynie niektóre ulice i domy są chronione jako zabytki przeszłości. Piękny wygląd zewnętrzny miasta zawdzięczać należy przedewszystkiem radcy miejskiemu architekcie inż. Józefowi Barutowi, który od dwudziestu lat prowadzi odbudowę Gorlic, rozwiązując z dużym talentem najbardziej zawiłe zagadnienia budownictwa miejskiego w terenie pagórkowatym, na jakim leży miasto Gorlice. Wydarzenie to jeszcze kilka dni później odbiło się szerokim echem w prasie: Zakończył się 3-dniowy zjazd turystyczny w Gorlicach. Przebieg zjazdu, na który przybyło około 2.000 osób, był imponujący. Odbyły się liczne wycieczki po terenach krwawych bitew w czasie wojny światowej. Największą  atrakcją zjazdu były loty propagandowe w dniach 2 i 3 bm. – Wielu turystów miało możność podziwiać z lotu ptaka Beskid Niski.
                 O ostatniej rocznicy przed wybuchem II wojny światowej, wspominano w ówczesnej prasie w roku 1938:  Obchodziły Gorlice 23-cią rocznicę swego całkowitego zniszczenia w czasie pamiętnego przełamania frontu rosyjskiego w czasie wojny światowej.
W Gorlicach po strasznej burzy wojennej, jaką przebyły zdołały się dotychczas odbudować już w 99 proc. i w b. roku przekroczyły liczbę swoich mieszkańców w porównaniu z liczbą z czasów przedwojennych.
                Jednak już parę dni później, na łamach tego samego dziennika odnajdujemy sprostowanie ówczesnego burmistrza Gorlic, Andrzeja Kwaskowskiego, który pisze: Nie odpowiada faktycznemu stanowi rzeczy twierdzenie powyższej wiadomości jakoby dnia 2 bm. „obchodziły” Gorlice 23-cią rocznicę swego całkowitego zniszczenia w czasie pamiętnego przełamania frontu rosyjskiego podczas wojny światowej, albowiem w dniu tym nikt w Gorlicach podobnego obchodu nie urządzał.
Nie odpowiada rzeczywistości dalsze twierdzenie powyższego artykułu, iż Gorlice po strasznej burzy wojennej, jaką przebyły zdołały się dotychczas odbudować już w 99 proc. […]
W końcu nieścisła jest wiadomość, iż Gorlice przekroczyły liczbę swoich mieszkańców w porównaniu z liczbą z czasów przedwojennych, albowiem wedle ostatniego urzędowego spisu ludności Gorlice liczą 6730 mieszkańców. Wobec tego nie osiągnęły jeszcze swej przedwojennej cyfry ludności, wynoszącej wówczas około 7200 głów.
               W 1939 r. w związku z napiętą sytuacją międzynarodową, prasa koncentrowała się głównie na bieżących wydarzeniach. Później wybuch drugiego światowego konfliktu, jego skala i okrucieństwa na wiele lat przyćmiły pamięć o Wielkiej Wojnie i jej bitwach. Ponowne zainteresowanie tematyką Bitwy pod Gorlicami pojawia się właściwie dopiero pod koniec XX w.

środa, 22 kwietnia 2015

Krzysztof Kusiak, Bitwa pod Gorlicami- Tarnowem w literaturze i sztuce

Poniższy tekst stanowi fragment publikacji Krzysztofa Kusiaka "Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy."  ZOBACZ WIĘCEJ

Krwawe zmagania pod Gorlicami, które toczyły się od końca 1914 r. aż do pierwszych dni maja 1915, pozostawiły swój ślad także w dziedzinie, która można by sądzić ma niewiele wspólnego z konfrontacją militarną, a mianowicie w literaturze. Doniosłość tego wydarzenia była tak wielka, że znalazła odzwierciedlenie nie tylko w licznych publikacjach historycznych, popularno-naukowych i pamiętnikarsko-wspomnieniowych, ale odbiła się także echem w literaturze pięknej.

WÓDZ
Gdy w kraju twoim sędzia-wróg zagości,
Ostatnia twierdza jeszcze walkę toczy,
Lecz wyrok hien zapadł już proroczy
I setki oślich kopyt drży z radości.

Drętwa cię ludzka i boska zaklęła,
I nie poznajesz myśli swych-bo zdrada
Wślizła się w głodne serca-o, i biada,
I hańba: Przemyśl padł…noc się zaczęła…

Ty, wodzu, lepiej wiesz… Ciebie nie skuszą
Zdać się, nie zmylą skupionej ekstazy,
Gdy w cieniu stwarzasz zemsty nawałnicę.

W ostatniej księdze sybilińskiej, duszo,
Drogo kupionej, czytaj swe rozkazy-
Wymierz cios pewny-miej swoje Gorlice.

Powyższe dzieło stanowi fragment cyklu Sonety gorlickie autorstwa K. Irzykowskiego, które po raz pierwszy zostały wydane w 1916 r. Także w innych dziełach literackich możemy odnaleźć wzmianki o ofensywie gorlickiej. Jednym z przykładów jest opowiadanie J. Baranowicza Zielony Dom, gdzie w jednym ze zdań możemy przeczytać: Męża przecież też zagarnęła kula w czasie ofensywy pod Gorlicami. O ofensywie austro-węgierskiej w Karpatach Wschodnich istnieje także wzmianka (z wymienieniem Gorlic oraz daty 1915 r.) w opowiadaniu P. Huellego Winniczki, kałuże, deszcz... Z kolei powieść J. Kossowskiego nosząca tytuł Kłamca opisuje perypetie żołnierza w szeregach armii austro-węgierskiej na froncie Wielkiej Wojny. Większa część akcji toczy się w 1915 r. w rejonie Grybów-Wola Łużańska-Łużna. Główny bohater powieści zostaje ranny 2 maja 1915 r. podczas ataku na Górę Pustki (jest zatem żołnierzem 12. Dywizji Piechoty gen. Kestranka), wskutek czego wkrótce potem zostaje mu amputowana noga – smutny los, który spotkał wielu uczestników walk w Galicji. Inną z powieści, która toczy się w okolicach Gorlic i w której możemy znaleźć wspomnienie o toczących się tu walkach jest książka Z. Żakiewicza Dolina Hortensji. Także w opowiadaniu Z. Haupta Meine liebe muter, sei stolz ich trage znajdującego się w zbiorze Pierścień z papieru, którego akcja dzieje się w Szymbarku – Bystrzycy, znajdują się fragmenty odnośnie pierwszej wojny światowej na tych ziemiach, a także pozostałych po niej cmentarzach wojennych.

Cmentarz Wojskowy nr 91, Rysował: W., Hubner,
Pocztówka w zbiorach autorów.
Kolejną dziedziną w której odnajdujemy ślady bitwy gorlickiej są sztuki plastyczne. Po wojnie powstało wiele dzieł nawiązujących nie tylko do samej bitwy, ale również jej skutków. Jednym z artystów zasługujących na wyróżnienie w tej tematyce jest W. Hubner. Urodzony w 1941 r. w Tarnowie, znany jest przede wszystkim jako świetny rysownik i akwarelista, ale uprawia również malarstwo olejne i pastel. Twórczość jego z uwagi na swą tematykę przedstawia dużą wartość dokumentacyjną. Od kilkunastu lat dokumentuje w formie rysunków niszczejące zabytki Beskidu Gorlickiego: opuszczone chaty, szałasy pasterskie, architekturę sakralną oraz liczne w tym terenie cmentarzyki z I wojny światowej.
Również w malarstwie bitwa doczekała się swojego upamiętnienia: w 1965 r. znany częstochowski artysta, Edward Mesjasz namalował obraz noszący tytuł Gorlice 1915 – Atak grenadierów pruskich, znajdujący się obecnie w zbiorach Muzeum Regionalnego PTTK w Gorlicach. Innymi przykładami prac zawierających ten motyw są: obrazy Rudolfa Czernego Markttag in den Ruinen von Gorlice, Deutsches Soldatengrab bei Gorlice oraz Alfonsa Karpińskiego Stellungen auf Kote 340 bei Gorlice. W zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie znajduje się także obraz J. Wałacha, m.in. malarza i grafika, będącego bezpośrednim uczestnikiem bitwy pod Gorlicami w szeregach armii austro-węgierskiej. Przedstawia on panoramę miasta namalowaną prawdopodobnie z rejonu wzgórza Magdalena, na której artysta zaznaczył kolorowymi liniami przebieg fortyfikacji polowych.
Innym artystą, który w swej twórczości nawiązywał do bitwy pod Gorlicami, był H. Uziembło. Jeden z jego obrazów Gorlice został nawet doceniony przez cesarza austro-węgierskiego, Karola V. Jak informował jeden z krakowskich dzienników w 1917 r.: Podczas pobytu cesarza w Ołomuńcu wręczyła c. i k. komenda wojskowa krakowska cesarzowi wielkich rozmiarów obraz pod tytułem „Gorlice” pędzla malarza nadporucznika Henryka Uziembły. Nadporucznik Uziembło został przedstawiony monarsze, który wyraził artyście swoje najwyższe zadowolenie i pochwałę i polecił umieścić obraz w bibliotece familijnej w nowym Burgu.
Fragment reprodukcji obrazu
Atak 3. Bawarskiego Regimentu Piechoty
na Górę Zamczysko pod Gorlicami
, L. Putz, 1916.

Również w niemieckim malarstwie znajdujemy twórczość tematycznie związaną z bitwą, są to między innymi obrazy K.L. Prinza. Pierwszy z nich zatytułowany Dom in Gorlice przedstawia ruinę kościoła parafialnego, inny zatytułowany Deutschmeister Schutzengraben in Gorlice, przedstawia widok z niemieckich okopów, które znajdują się w miejscu znanym obecnie jako Lasek Mrozka. Pozostałe to m.in.: Hauptansicht der zerschossenen Stadt Gorlice, widok na ruiny z dzielnicy Zawodzie, Gorlice. Typisches Strassenbild nach der Beschiessung przedstawia widok ruin przy ulicy 3-go Maja. Także Ludwig Putz upamiętnił te wydarzenia w obrazie Atak 3. Bawarskiego Regimentu Piechoty na górę Zamczysko pod Gorlicami.

piątek, 17 kwietnia 2015

A. Wójcik-Bieśnicki, Z mazią po Polsce. Ciekawe szlaki wędrówek mieszkańców Łosia - artykuł z roku 1935.

 Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

Rodzina Łosian przed chatą w rodzinnej wsi.
Źródło: Ilustrowany Kuryer Codzienny, 1935.
Jeszcze nie stopniał śnieg na stromych stokach jednej i drugiej Kuczery, Chełmu, Zdziry i małej lesistej Korotnicy, gdy już na przedwiośniu cały rodzaj męski górskiej osady łemkowskiej Łosie, leżącej w przepięknej dolinie rzeki Ropy, wśród gór Beskidu Niskiego, w powiecie gorlickim, zaczyna się sposobić do wędrówki na całe lato za zarobkiem z handlu mazią po całej Polsce. Życie bowiem Łosianina z powodu szczupłości ziemi we wsi rodzinnej uzależnione jest od handlu smarami, który w 80 procentach stanowi jego źródło dochodu i utrzymania. Poza tem Łosianie, jako ludzie sprytni, przedsiębiorczy i ruchliwi, przywykli od wieków do podobnego trybu życia na pół koczowniczego i wyrobili sobie zmysł do handlu.
Od jakiego czasu prowadzą handel, trudno dziś ustalić, podobnie jak ich pochodzenie, które jest dla uczonych zagadką. Łosianie różnią się od okolicznej ludności łemkowskiej wzrostem, budową ciała, wyglądem i poniekąd obyczajami. Znane z urody są Łosianki. Najstarsze wzmianki o istnieniu tej osady, założonej prawdopodobnie przez wołoskich pasterzy z domieszką obcego elementu, mamy z r. 1419, kiedy jej właściciel Mikołaj Gładysz oskarżony przez własną córkę Katarzynę o brak szlachectwa, przed trybunałem królewskim przedstawia wymagane dowody i herb zwany „Tobandze”, w których to dowodach, uznanych przez trybunał za prawdziwe, pisze się  Mikołaj Gładysz de Łosie. Również w r. 1528 osada ta, będąca wówczas w posiadaniu Branickich, występuje pod nazwą Łosiów.
                 Zaczątkiem tego ciekawego zajęcia Łosian, jak przypuszczać należy, był wyrób dziegciu z korzeni i smolnych oni sosen w tutejszych ogromnych lasach pogranicznych. Są także dane, że Łosianie w czasach dawnej Polski trudnili się przewozem i handlem wina węgierskiego. To jednak jest pewnem, że Łosianie pierwsi umieli ocenić i wykorzystać swoiście tuż w ich sąsiedztwie tryskające źródła ropy, wówczas jeszcze przez nikogo nie eksploatowane. Potwierdza to przekonywująco fakt, że biedniejsi Łosianie w czasie swej wędrówki ze smarami po Polsce cieszą się wśród ludu wiejskiego niektórych okolic opinją dobrych wróżbitów, znachorów i kuglarzy, którzy obok różnych ziół górskich mają zawsze pod ręką leki wytworzone z ropy. Zajęciem tem dawniejszemi czasy nie gardzili podobno wszyscy Łosianie, co stwierdził jeszcze przed kilkudziesięciu laty ówczesny inspektor szkolny z Gorlic Seweryn Udziela. Z biegiem postępu produkcji ropno-naftowej Łosianie zaczynają na wielką skalę prowadzić handel smarami i oliwą. Przedwojenne ich szlaki podróży z beczkami na wozie prowadzą po wszystkich krajach należących do Austryi oraz po wszystkich ziemiach dawnej Polski, należących do ówczesnej Rosji. Do dziś dnia Łosianie nie mogą przeboleć utraty rynków zbytu smarów, jakie stanowiły tereny dzisiejszej  Litwy i Łotwy, gdzie również u właścicieli ziemskich wskutek wojny i nowego porządku rzeczy  przepadły im wielkie sumy pieniężne za pobrany towar.
                Handlujących Łosian można podzielić na trzy kategorje. Do pierwszej należą ci, którzy zebrali większe sumy i zdołali założyć samodzielne fabryki smarów, jak np. w Łosiu, Gorlicach i Lublinie. Do drugiej, najliczniejszej, zaliczamy tych, którzy jeżdżą wozami  i handlują na mniejszą lub większą skalę. Z tej katagorji w r. 1934 w podróży po Polsce było 335 wozów z jedno, a częściej dwukonnym zaprzęgiem. Wreszcie do trzeciej należą ci najbiedniejsi,  którzy nie posiadają nawet koni ani wozu, a maź roznoszą na plecach i sprzedają ją drobnym nabywcom.
Stosunki wśród Łosian ułożyły się w ten sposób, że podzielili się na grupy, które pokrywają się zresztą pewnemi rodzinami czy familjami, z których każda obrała sobie pewien teren naszego kraju, gdzie prowadzi swój handel.
              Główne szlaki,  któremi Łosianie wyjeżdżają końmi z rodzinnej wioski są Łosie- Grybów- Zakliczyn- Bochnia – Kraków, a stąd po całej Polsce, oraz drugi szlak Łosie – Gorlice- Tarnów- Szczucin- Busko- Kielce  z licznem rozgałęzieniem w kierunku Kalisza, Poznania, Torunia, Warszawy, Białegostoku, Wilna, Brześcia nad Bugiem i Lublina, a dawniej do Kowna, Lipawy i Rygi. Jedynie mniejsze grupy jadą szlakiem Łosie-Grybów – Nowy SączNowy Targ oraz zaledwie jeden lub dwóch udają się na wschód w okolice Lwowa.  To jest droga pierwsza z wozem i końmi, bo następne podróże i drogi powrotne Łosianie odbywają często pociągiem, zostawiając na zimę konie w jednym z majątków ziemskich za umówioną opłatą.
             Warunki handlu Łosian układają się zależnie od obranego sobie terenu. Ogólnie chwalą sobie zachodnie części kraju naszego, zwłaszcza Poznańskie, mniej centrum Polski,  a poprostu rzadko zapuszczają się na wschód. Według przeprowadzonych kilkumiesięcznych badań i licznych wywiadów przez autora niniejszego artykułu, warunki handlu poszczególnych znaczniejszych grup przedstawiają się następująco:
             Grupa krakowska ma stałą stację w Kocmyrzowie. Stąd wyjeżdżają w powiat olkuski, miechowski i pińczowski. Handlują  smarami do wozów i olejami maszynowemi.  Towar ten dostarczają przeważnie dworom i większym majątkom ziemskim. Czas wyjazdu trwa  od 2 do 5 dni, zależnie od odległości miejsca dostawy, poczem z powrotem wracają do Kocmyrzowa do tale wynajmowanego zajazdu, za który opłacają 15zł miesięcznie. Podróż taka jesty dosyć męcząca, bo w czasie tych kilku dni trzeba szukać schronienia i pożywienia po domach lub dworach. Jeżeli trafią do zamożniejszej wioski, to drogą zamiany towaru otrzymują żywność i paszę dla koni.  Po większej jednak części muszą nabywać za gotówkę, to też oszczędność w wydatkach jest ich nieodstępny towarzyszem, a tryb życia ich jest bardzo skromny i surowy.  Niemal wszyscy skarżą się, podobnie jak i inne grupy, że towar dawać muszą na kredyt, aby nie zrazić lub wogóle nie stracić odbiorcy, bo Łosianin nie może wyrzec się handlu nawet w obecnych ciężkich warunkach gospodarczych. Odbieranie należytości idzie zaś bardzo ociężale, stąd zyski w niektórych miejscowościach minimalne.
             W Kieleckie wyjeżdża 7 grup,  które obierają sobie poszczególne powiaty dla handlu. Ważniejsze ośrodki postoju mają w Kielcach, Radomiu, Ostrowcu,  gdzie zaopatrują się w potrzebny materiał do rozprzedaży. Kieleckie jest ciężkim terenem  dla handlu Łosian. Szosy źle utrzymane, stąd jazda końmi uciążliwa , okolice biedniejsze, o odbiorców trudniej, handel raczej detailiczny. Poważniejszym odbiorcą jest huta żelaza w Starachowicach.
            W Poznańskie wyjeżdża 5 grup.  Jadą szlakiem z Łosia na Tarnów – Kielce – Kalisz. Na nocleg zatrzymują się w następujących miejscowościach: Tarnów, Busko, Kielce, Piotrków, Zduńska Wola, Sieradz, Kalisz. Z Kalisza jedni jadą w stronę Kępna, Koźmina, Rawicza, Jarocina, Śremu, Poznania, inni na Pyzdry, Gniezno, Kruszwicę i Inowrocław. Wszyscy zaopatrują się w Kaliszu w towar  i wyjeżdżają w teren by po tygodniu lub dwóch wrócić tu, jako do głównej bazy operacyjnej. Dzięki licznie rozsianym tu większym majątkom, handel idzie dobrze i na większą skalę. Występuje tu silnie handel zamienny. Łosianie smary swoje oddają za zboże i inne produkty rolnicze, które następnie spieniężają. Wyżywienie siebie i koni, a dalej noclegi w tych okolicach nie stanowią żadnej troski, ponieważ ludność tutejsza jest zamożniejsza i gościnniejsza. Warunki handlowania lżejsze, bo szosy dobrze utrzymane, co dla Łosian ze względu na jazdę wozami stanowi wielki plus. Często w tych okolicach Łosianie otrzymują wyżywienie i noclegi bezpłatnie, co się gdzieindziej rzadko zdarza.
            Liczna grupa warszawska ma aż trzy bazy operacyjne, któremi są: Warszawa, Włocławek i Konin,  gdzie we firmach Nobel i Galicja zamawiają potrzebny towar. Z Warszawy również Łosianie udają się na najdalszą drogę w okolice Brześcia nad Bugiem, Białegostoku, Nowogródka i Wilna. Odrębne grupy handlują na Pomorzu i w Lubelskiem.
            W czasie swoich podróży Łosianie nie pozbawieni są różnych trosk i kłopotów  o swoje mienie. Przejeżdżając przez różne obszary, trafiają na mniej lub więcej uczciwy element,  który nieraz w biały dzień nie waha się  ukraść uprząż, odzież czy nawet sam towar,  a zdarzały się też napady rabunkowe.  Zdarzają się także i  nieuczciwi odbiorcy.  Właściciel majątku pobierze większą ilość towaru od Łosianina, a następnie ogłasza niewypłacalność. – W ten sposób Łosianom przepadło wiele pieniędzy. Codzienna podróż na wozie wśród deszczu, zimna czy upału lub w ciemną noc, nie zawsze należy do przyjemności, to też każdy Łosianin, mimo wrodzonej wytrzymałości i hartu, nieraz ukołysany na wozie na wyboistej drodze, gdyby zasnął snem twardym gdziekolwiek podczas odpoczynku, zbudziłby się ograbiony. Takich wypadków było wiele.
            Łosianinowi najtrudniej wyjechać z domu rodzinnego, w drodze zajęty gorączką handlu, przestaje tęsknić, ale skoro nadchodzi zima, z niecierpliwością oczekuje chwili, aby mógł wrócić w swoje strony do ukochanego Łosia, do żony, do dzieci, które tymczasem, gospodarzyły na małym kawałku ziemi.



Adam Wójcik-Bieśnicki          

środa, 15 kwietnia 2015

Wojenne wspomnienia W. Breowicza z Osobnicy


Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

Wojciech Breowicz
              Początek sierpnia 1914 r. sprawił mi niemałą radość zjawieniem się nad Osobnicą  pierwszego w jej historii samolotu, który podziwem i trwogą napełnił serca mieszkańców. Ciężko prostowały się zgarbione przy pracy postacie, spoglądając za ginącym w oparach południowego słońca dźwięczącym posłańcem wojny.
             - O, patrzcie, wojenny „europlan”!- wykrzyknął ktoś.- A to ci gadzina!
             -Gdzie tam gadzina… Maszyna zrobiona i prowadzona przez człowieka!- zawyrokował ojciec.
             -A że to nie gruchnie na łeb, na szyję, jeno leci jak ta wrona- patrzcie!- dziwował się sąsiad.
             - A dyć patrzymy i dziwujemy się, że to w powietrzu można się tak utrzymać i lecieć!- powiada ktoś inny.
            - A widziecie, co to człowiek może!- rzecze ojciec.
         -Żeby to człowiek, to jeszcze, ale to jest przecie wymysł szatana!- deklaruje sąsiadka.
         -E, dajcie spokój, kumoszko!- wtrąca się dziadek.- Szatan- to zły człowiek, złodziej, krzywdziciel, zbój…
          - Może i prawda… Tak, tak, prawdę mówicie…
           Tak oto gorzkimi uwagami został przez nas przyjęty ten pierwszy zwiastun zbliżającej się pożogi wojennej.
           16 sierpnia tegoż roku miejscowy proboszcz, Jan Kłos, celebrował mszę na intencję „ miłościwie panującego nam cesarza” i jego armii. W toku kazania nazwał tę wojnę „ świętą wojną za wiarę i cesarza”, bo przecie : sam papież ją błogosławił i wezwał do rozlewu krwi”. A że była to wojna w imię interesów papieskich i cesarskich, a nie chłopskich- o tym ksiądz widocznie zapomniał.
„ Warto” więc opuścić rodziny i mordować naród serbski i rosyjski, bo za to dostępuję się „ odpustu” i miękkiego krzesełka w niebie…
            Kazanie to wywarło na mnie jakieś upiorne wrażenie. Automatycznie odklepałem polecone przez proboszcza „ Ojcze nasz” i „zdrowaśki”, waliłem się co chwila w piersi, wołając: „ mea culpa, mea culpa!”, nie wiedząc, o co właściwie chodzi i na co mi się to przyda. Można było z góry przewidzieć, że tak moja,  jak i moich rówieśników modlitwa nie przyniesie najmniejszej korzyści żadnemu cesarzowi, a tym bardziej austriackiemu, który karmił nas gorzką solą kamienną…
            Kościół grzmiał wzdychaniem i jękami „ wiernych”. Wreszcie buchnęło. „ Boże, wspieraj”, hucząc jakimś głuchym akordem, tchnącym bolesną skargą i urągowiskiem losu. W dymach kadzideł i tej upiornej pieśni kryła się wiekowa gehenna, wyciągająca z obłoków dymu kościste szpony naszej tragedii chłopskiej i narodowej i zdawała się przeszywać na wskroś ostrymi sztyletami tę w fanatyzmie pogrążoną rzeszę…
             W tym gorączkowym okresie ubzdurałem sobie, że muszę przygotować się do żołnierki. Wraz z innymi pędziwiatrami wyrobiliśmy kozikami szable drewniane, na wzór prawdziwej, jaką nieraz obmacywałem u „ Krzesnego” Bartusia. Teraz nie czas na czytanie książek i naukę. Podoba mi się szabla, bo można nią przecinać ludzi na dwoje i dziesięcioro, byle wpaść w diabelski gniew.
             Oprócz szabel byliśmy uzbrojeni w długie, rzemienne proce, wzorem biblijnego pastucha, Dawida. Po rozmachaniu i puszczeniu jednego rzemienia, wylatywał pocisk kamienny i pędził w kupę chłopaków z gwizdem i furkotem. Biliśmy się dość często, tworząc dwa przeciwne fronty. Te zbytki kosztowały nas wiele krwi, ran, guzów i stratowanych ziemiopłodów. A ile kłopotów w sąsiedztwie! Ci, którzy z takiej kamiennej wojny wyszli cało – „potykali się” na szable. Często – gęsto ledwie dowlokłem się z krowami do chałupy pokaleczony, zalany krwią, w poszarpanej odzieży. Ale cóż było zrobić? Wojna – to wojna! Że rodzice karbowali za to skórę – o tym szkoda pisać…
              Traktem wiodącym z Jasła do Biecza i dalej w stronę Krakowa ciągnęły szeregi wojsk różnorakiej broni – „forszpany” – oraz cywilne pojazdy kapitalistów, którzy wywozili swe dobro przed następującymi wojskami rosyjskimi. Z każdym dniem zbliżały się od strony północno-wschodniej coraz groźniejsze detonacje i coraz częściej przelatywały szeregi samolotów.
               Któregoś dnia Austriacy wysadzili mosty kolejowe i wozowe w Jaśle, Niegłowicach i Brześciu oraz zbiorniki ropy naftowej rafinerii niegłowickiej. Po wstrząsającym huku ukazały się potworne chmurzyska czarnego dymu, pokrywając całą okolicę. Wieczorem oświetliła nas ponura czerwień ogromnej łuny.
                Płonące strumienie ropy, idąc z falami pobliskiej rzeki, zapalały stojące nad brzegami chłopskie zagrody.
                W końcu września nocowal u dziadka i rodziców pierwszy oddział wojsk rosyjskih. Był to patrol, dowodzony przez oficera, Polaka z Kongresówki. Wywlekli oni dla siebie i koni resztki pożywienia i paszy, za które zapłacili – jak mówił ojciec – dość dobrze. Zachowanie się tego czterdzieści osób liczącego patrolu było nienaganne.
                Po odjeździe żołnierzy poschodzili się wystraszeni sąsiedzi, załamując ręce nad nie młóconym owsem wdeptanym w błoto.
               - Zgroza to i obraza boska! Czy wam choć zapłacili? – pyta zgorszony sąsiad.
               - Zapłacili, jeszcze i jak! – mruknął ojciec ściągając grabiami resztę słomy i siana.
               - Przyjdzie umorzyć dzieci, psiakrew! – gniewa się energiczna sąsiadka Sztygarowa.
               - Żołnierz nie jest winien, jeno panowie, co wojny prowadzą! – wymądrza się radny Turek.
                - Że też zbójeckie cary i cesarze nie wymordują się sami między sobą jak te wściekłe psy, jeno Se siedzą w złotych pałacach, a chłopstwo niewinne za nich się bije i umiera, a całe kraje niszczą, palą, dzieci nam głodzą – te przeklętniki! – wpadł w gniew stary Tuchowski znad rzeki.
                 Lekarz przybyłego po pewnym czasie pułku kawalerii rosyjskiej zamieszkał w domu dziadka, od którego dowiedział się o długiej chorobie sąsiadki Brzostowskiej. Mąż był na wojnie, ona sama z małymi dziećmi i bez żadnej prawie opieki. Czasami zaglądnął któryś z sąsiadów z łyżką strawy. Lekarstw żadnych nie było.
                Doktor, człowiek sympatyczny i ruchliwy, zamyślił się nieco, po czym energicznie wstał i zabrał z sobą dziadka oraz parę sąsiadek, udając się do chorej. Po zbadaniu poinformował sąsiadki, jak należy obchodzić się z chorą i stosować lekarstwa, po które tego samego dnia wysłał specjalnego gońca do apteki garnizonowej w Jaśle. Odwiedzał chorą codziennie dbając o punktualne stosowanie leków i należyte odżywianie, które polecił swemu kucharzowi gotować specjalnie obok własnej strawy. Jedzenie nosiłem ja, za co zawsze dostałem od lekarza dziesięć kopiejek.
               Lekarstwa i odżywienie działały doskonale. Po dwóch tygodniach chora wstała. Wracała szybko do sił.
              Gdy wspomniany pułk odjeżdżał, poschodzili się sąsiedzi przed dom dziadka i pięknie dziękowali lekarzowi. Rekonwalescentka chciała pocałować go w rękę, jednakże lekarz się uśmiechnął i na to nie pozwolił. Wręczył jej na odjezdnym jeszcze jedną receptę na bezpłatne lekarstwo.
               Wspomniany dobroczyńca przyjął w czasie postoju całe dziesiątki chorych udzielając wszystkim porad i lekarstw bezpłatnie i zawsze z ludzkim uśmiechem.
               Oficer ten nie był Polakiem, ale Rosjaninem. Nie był zwolennikiem cara i ówczesnego reżymu i ustroju panującego w Rosji, o czym świadczyły jego dyskretne rozmowy z dziadkiem o moim ojcem, prowadzone przy blasku świec albo mizernym kopciuszku- wieczorami, kiedy już nie istniała obawa podsłuchu…
               Front ustępujących z linii Karpat wojsk rosyjskich przebiegał w ciągu dwóch dni maja 1915 r. przez Osobnicę. Toteż przeżyliśmy wtedy prawdziwą gehennę wojenną. Samoloty austriacko-niemieckie zrzucały na wieś bomby, zaś artyleria, ukryta w lasach harklowskich i na wzgórzach cieklińskich, zasypywała nas tysiącami pocisków, które zabijały nie tylko żołnierzy, ale i ludzi cywilnych, burząc i paląc ich domostwa.
               Pamiętam, że się nie bałem. Przeciwnie, z wielkim zainteresowaniem obserwowałem te diabelskie igrzyska, pachnące krwią i dymem pożarów.
               - To nic inszego, jeno prawdziwy „ jancychrys”, którego przepowiedziała królowa Saba…- jęczał ktoś u zapłoci, klnąc eksplodujące w pobliżu pociski.
               - A idźcie se do diabła ze swoją Sabą i wszystkimi proroctwami!- zaklął ktoś więcej świadomy.
               - Wyginą Moskaliska i my z nimi!- biadał sąsiad z nad rzeki, ciągnąc obok nas krowinę i obwieszony jak i jego rodzina tobołkami, gratami i szmatami.
                - Wyginą, a jakże- wyginiemy!- rzekł zgorszony ojciec.- Ale co to za przenosiny urządzacie, Stanisławie? Taszczycie wiano dla kogo czy co?
                - Dyć uciekamy przed wojną!- rzecze zmęczony sąsiad- Nie widzicie, co się dzieje? To idzie jakiś potop i ziemia się zapadnie!
                - Ano zapadnie!- przedrzeźnia ojciec.- Wam się też w głowie zapadło, bo myślicie, że trochę dalej na wschód wojny już nie będzie!
                - To gdzie się podziać, kiej to piekło wali się na nas jak skaranie?
                - A zostać za przypieckiem i gwizdać na wszystkie strachy! Szkoda żeście przy wojsku służył!
                - Gwizdać… a przecie nas popalą i pozabijają! Miałem taki straszny sen…- rozpacza sąsiad.
                 Ojciec roześmiał się i machnął ręką.
                 - Wracajcie, Stanisławie, do chałupy-  zawyrokował przybyły dziadek- albo zostańcie koło nas. Rychtujemy się akurat razem z sąsiadami do przeniesienia w krzaki nad rzeką, Musimy przetrwać po chłopsku!
                  Tymczasem waliły się drzewa i chaty stuletnie. Jak daleki widnokrąg- wszędy tylko grzmot, łoskot eksplozji tysięcy pocisków, tętent jeźdźców, słupy ziemi, chmury dymów i ogromne pióropusze krwawych płomieni. Masy ludzi i koni ociekające krwią, setki pojazdów kotłujących się w głębi tego zamętu i nad tym wszystkim: grzmiące słowa przekleństw pod adresem tych, którzy wywołali tę krwawą rzeź ludzką w imię potęgi kapitału..
                  Jadąc na klaczy dziadkowej w pewnej odległości od ludzkiej i bydlęcej gromady, dostałem się serię niemieckich granatów, które poza obiciem grudami ziemi i chwilowym ogłuszeniem, nie wyrządziły mi żadnej krzywdy. Po rozlokowaniu się w zagłębieniach zarośli nadrzecznych wyszedłem na pobliski wzgórek i „ obserwowałem” wyjące w powietrzu pociski. Wkrótce artylerzyści rzucili na mnie całą serię granatów. Najbliższy z nich padłmoże o kilka kroków ode mnie. Zostałem kompletnie przywalony ziemią, spod której wyciągnięto mnie w stanie bezprzytomnym. Inne serie wyrządziły wiele szkody ludziom, niszcząc sporo gratów, zabijając kilka sztuk bydła i raniąc kilku sąsiadów. Przenieśliśmy się w inne miejsce.
                 Słońce chyliło się ku zachodowi, świecąc smutno i krwawo. Muzyka armat grała coraz słabiej. Wojska rosyjskie wycofywały się ku wschodowi. Na nieboskłonie wisiały ponure słupy dymów, a pośród nich, tu i ówdzie uśmiechały się obłoczki różowe, mieniąc się kolorami tęczy. Nad światem płynął kalendarzowy maj, świecący kikutami zmasakrowanych drzew i zniszczonych pól. Śpiewu ptaków nie słyszałem w owych dniach majowych. Ptaszęta pewnie ginęły w swoich gniazdach lub odfrunęły w spokojniejszą dal, nie chcąc dzwonić swych słodkich melodii rozjuszonemu i krwawemu bożyszczu zniszczenia.
                 Kiedy przewaliła się ta nawałnica, wieś, pomimo braku najtęższych sił męskich, zebrała się żywo do odbudowy, orki i siewu. Ruszyli wszyscy, kto żyw: starcy, dzieci i kobiety.

               Biedniacy dzielili się między sobą uratowaną garścią zboża czy ziemniaków. Dzielili się nawet rzepą. Bywało, że na dziesięć zagród znalazł się zaledwie jeden koń. Chodził on z rąk do rąk i zaorywał, co się dało. Niektórzy zaprzęgali do pługa krowę i sami z nią ciągnęli. Widziałem również, jak staruszek Rolek ciągnął pług z wnuczętami, byle jeszcze choć skibę, dwie. Kobiety dzielnie zastępowały mężczyzn przy pługu, siewach i sadzeniu. Zwoziły też dzrewo z lasu i pomagały w odbudowie zagród.  

Wojciech Breowicz -(1902-1966) - pochodzący z Osobnicy nauczyciel, pisarz, poeta i działacz ludowy. W 1932 r. wyemigrował do Brazylii, gdzie spędził resztę życia. 

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Bitwa pod Gorlicami w ówczesnej fotografii prasowej - część IV.

Kościół we wsi Sękowej pod Gorlicami,zbudowany przez Kazimierza Wielkiego, zniszczony w walkach w marcu 1915 r.
Kościół w Sękowej (pod Gorlicami) po zbombardowaniu. Fot. T. Chmura.
Wnętrze kościoła w Sękowej (pod Gorlicami) po zbombardowaniu. Fot. T. Chmura.
Pałac byłego ministra Długosza w Siarach pod Gorlicami, uszkodzony pociskami.
Taras pałacu b. ministra Długosza z widokiem na górę Postronie, gdzie były główne pozycye rosyjskie. Fot. T. Chmura

Uszkodzony pociskami budynek Kółka rolniczego w Siarach. Fot. T. Chmura.



Zburzona szkoła w Staszkówce pod Gorlicami.
Kaplica cmentarna w Gorlicach po zbombardowaniu. Fot. T. Chmura

Widok na ulicę Stróżówską w Gorlicach.
Widok na ulicę Cmentarną w Gorlicach.

Źródła u autorów.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Zwyczaje wielkanocne we wsi małopolskiej - artykuł z roku 1949.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

J. Jarosławski
Zwyczaje wielkanocne we wsi małopolskiej
      
Nabożeństwo pasyjne. Rysunek oryginalny Kędzierskiego,
 Tygodnik Illustrowany 1884.
         Sięgające swym początkiem często okresu słowiańsko–pogańskiego – liczne zwyczaje i obyczaje ludowe, będące kiedyś wyrazem kultu religijnego, coraz więcej nikną z życia a jeśli są, to jako pamiątka, tradycja tych odległych czasów.
        Każdy okres roku, każda okolica a często i poszczególne wsie mają zwyczaje różne, wynikające właśnie z dawnych podziałów plemiennych czy religijnych.
Okres Wielkanocy w obyczajach ludowych, to pozostałość pogańskich świąt wiosny a raczej budzenia się do życia z martwoty snu zimowego – przyrody oraz pierwszych wieków chrześcijaństwa.
        Nieliczne obyczaje, które przetrwały przez tyle lat i doczekały dnia dzisiejszego w Małopolsce, są zachowywane niezmiennie, a ponieważ są ciekawe warto z nimi zapoznać chłopów z innych okolic Polski.
Za okres wielkanocny uważa się czas od Niedzieli Palmowej do niedzieli Białej albo Przewodniej.
       Znane jest wszędzie święcenie palm w Niedzielę Palmową. Zależnie jednak od okolicy palmy te są sporządzone z innego materiału. W Małopolsce robi się je z trzciny rosnącej w stawach zdobi się baziami specjalnego gatunku wierzby i jałowcem. Po powrocie z kościoła, trzeba zerwać jedną, największą bazię i połknąć. Chroni to od bólu gardła przez cały rok. Często jeszcze ojciec albo matka taką palmą „święci” swoje pociechy od lat najmłodszych do najstarszych włącznie, mówiąc:

„Wierzba bije – Nie ja biję.
Siódmy dzień – Wielki dzień.
Siódma noc – Wielkanoc”.

Jest przy tym, naturalnie, wiele uciechy i radości, bo kto się kornie podda „święceniu”, będzie odporny na wszelkie razy w ciągu całego roku.
        Nadchodzi Wielki Poniedziałek a z nim generalne porządki. Bielą się w promieniach wiosennego słońca świeżo wybielone chaty, lśnią czystością okna, czerni się ziemia ogródków a gdzie niegdzie wśród zielonych kęp żółcą się pierwsze zwiastuny wiosny – narcyzy. Ponieważ jak w każdej gromadzie ludzkiej tak i na każdej wsi, obok ludzi lubiących czystość, znajdują się brudasy a porządki wielkanocne ich jednak obowiązują, złośliwi mówią, że „takiemu to Wielkanoc przydałaby się co miesiąc”.
         Od poniedziałku wieś małopolska jest terenem „wycieczek” licznych dzieciaków, przybyłych z biednych podkarpackich wiosek, gdzie to zaledwie odrobinę żyta czy ziemniaków rośnie. Dzieciaki te, „uzbrojone” w woreczki, chodzą od chaty do chaty, deklamując wierszyki, jak np.:
„Nadchodzi, nadchodzi ta kwietna niedziela.

Trzeba nam powitać Pana Zbawiciela!
Jakże go powitać? Kwiatuszków nie widać.
Ostra zima była, kwiaty wymroziła.
Ja Mu je poznoszę, a was miła gosposiu
O jajeczko proszę!”

I jakże tu odmówić takiej prośbie? Dają gospodynie co która może „ta jajko, tamta trochę mąki, bo trzeba poratować w biedzie swego brata, którego całą winą jest, że siedzi z liczną rodziną na 1–ha kamienistej, górskiej gleby a przednówek zagląda wszystkimi oknami i szparami nędznej chaty. Ofiary tej nikt nie traktuje jako jałmużny lecz jako obowiązek.
         Przychodzi Wielki Czwartek, kiedy milkną dzwony kościelne, a ponieważ dzwon to często we wsi jedyny zegar, więc na „Anioł Pański” chłopaki trzy razy dziennie biegną przed kościół z różnego rodzaju grzechotkami, kołatkami, czyniąc piekielny rumor, wystraszając śpiące w zakamarkach murów nietoperze.
Wielki piątek. Rysunek oryginalny P. Stachiewicza.
Tygodnik Illustrowany
, 1887.
         Wielki Piątek to znów dzień straży pożarnej. Wyciąga się ze szkrzyni paradny mundur strażacki, aby po odprasowaniu włożyć go, gdyż przecież dziewczęta z całej parafii będą podziwiały dzielnego strażaka stojącego w kościele przez godzinę „na baczność” przy Bożym
Grobie.
        Skoro świt zabłyśnie na niebie w Wielką Sobotę wszyscy śpieszą do kościoła, aby poświęcić wodę i ogień. Otoczone przez strażaków ognisko po ceremoniach jest terenem formalnych bójek. Każdy chciałby zabrać choć kawałek niedopalonego drzewa, aby je następnie włożyć pod strzechę. Będzie to chronić od pożaru.
         Jest południe, więc trzeba iść „do święcenia”. Ciągną korowody strojnie ubranych kobiet, panien i dzieci z koszyczkami. A w koszyczkach tych znaleźć można wszystko, bo jaja, i ser, i masło, chrzan, sól, „babkę”, kiełbasę i szynkę, ocet, no i pisanki, nieraz prawdziwe kolorowe cacka.
         Częstym motywem na pisankach są kwiaty. Czasem ktoś dowcipny pięknie wymaluje bociana z krzyczącym niemowlęciem w dziobie. Pisanka taka dostaje się zazwyczaj różnymi drogami do kawalerów aby w końcu znaleźć się wraz z życzeniami świątecznymi u jakiejś panny.
W czasie okupacji znanym motywem na pisankach był misternie sporządzony orzeł z napisem „Niech żyje Polska” czy innym. [...]
            Nadchodzi wreszcie Wielka Niedziela. Zwiastunem jej jest głos trąbki strażackiej, rozlegający się o północy a potem kolejno co kilka chwil.
Święcone. Rysunek oryginalny Piotra Stachiewicza.
Tygodnik Illustrowany,
1888.
Dawniej wsią wstrząsały potężne wystrzały. Obecnie, skutkiem licznych wypadków, zwyczaj ten słusznie został zaniechany.
Sznurami ciągną ludzie na Rezurekcję. W powadze i podniosłym nastroju posuwa się przy dźwiękach bijących dzwonów a w promieniach wstającego słońca wielkanocna procesja.
          Po powrocie do domu następuje wspólne śniadanie. Po tradycyjnym podzieleniu się jajkiem z sakramentalnym życzeniem, „abyśmy szczęśliwie doczekali do drugiego roku”, zjawiają się na stole przysmaki rzadko spotykane na chłopskim stole. A co ciekawsze, musi być barszcz. Chłop tak już przyzwyczaił się do swej „narodowej” strawy, że nawet na Wielkanoc nie rozstaje się z nim! Naturalnie, ten wielkanocny barszcz jest inny, odświętny, uroczysty jak same święta. Można w nim znaleźć i jajko i kiełbasę.
         Zanika już zwyczaj, gdy śniadania wielkanocne jadło się na polu. Cała rodzina obładowana koszyczkami – jeśli pogoda dopisywała – szła na pole obsiane żytem czy pszenicą i tam w bezpośrednim kontakcie z przyrodą spożywała „święcone”.
         Dziś należy to do rzadkości, natomiast b. popularne jest święcenie pól. Na pokropionym polu wodą święconą stawia się palmę, aby chroniła od nieurodzaju.
          Popołudnie wielkanocne zostaje poświęcone wzajemnym odwiedzinom krewnych i przyjaciół.
Poniedziałek świąteczny, to przecież „śmigus” albo „dyngus”. Biedne dziewczęta, które niezbyt uważnie wyszły gdzieś na drogę. Za chwilę przedstawiają godny pożałowania widok „zmokłych kur”, a jedynym ich pragnieniem w tej chwili jest chęć zemsty na chłopakach, którzy w tej chwili gdzieś w ukryciu zaśmiewają się z „nieszczęśliwych”.
          Wieczorem odbywa się zwykle potańcówka, a wypoczęte w czasie postu nogi chętnie rwą się do oberka czy polki, nie gardząc naturalnie sentymentalnym tangiem, które na wsi zyskało silne prawo obywatelstwa. Są wsie zresztą, gdzie tańczy się i „bogie–wogie”.
          Przychodzi wtorek a z nim i koniec świąt. Ogrzana słońcem ziemia budzi się do życia i woła rolnika do pracy. Jeszcze Niedziela Przewodnia czyli Biała, jeszcze kilka odwiedzin i wraz z zakończeniem „świątecznej babki” kończy się okres świąt wielkanocnych a zaczyna okres żmudnej pracy wiosennej gdyż „bez pracy nie będzie kołaczy”.


piątek, 10 kwietnia 2015

Wiadomość o życiu i pismach Katarzyny Kuropatnickiey - artykuł prasowy z roku 1821 o dawnej właścicielce m.in. Lipinek i Tarnowca.

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

Lipiński dwór zbudowany w połowie XVIII w. przez Kuropatnickich,
 rozebrany po 1910 r.,
 gdy  budowano nowy dwór.
 Źródło: A. Karp, Lipinki. Zarys dziejów, Tarnów 1992.
Celuiąca  dowcipem i przymiotami Katarzyna Hrabina Kuropatnicka, Kasztelanowa Bełzka, dama orderu krzyża gwiaździstego, urodziła się w roku 1732 w Koszyczkach pod Tarnowem. Z domu Łętowska, córka Stanisława, Podkomorzego Krakowskiego, Wielkorządcy Wielickiego i Bocheńskiego, i Konstancyi Jordanowney, Woiewodzanki Bracławskiey. Otrzymawszy w domu tak znacznych i maiętnych rodziców naylepsze, iakie mogło być pod ów czas, wychowanie, uposażona od natury rzadką urodą, wydana została za mąż w dziewietnastym roku swoiego życia za Ewerysta Hrabiego Kuropatnickiego, Kasztelana Bełzkiego, kawalera orderu orła białego. Nic oprócz literatury nie potrafiło ią zaiąć; ani świat wielki, którego mogła była stać się ozdobą, ani zwodnicze iego powaby. Żyiąc w stolicy, zachowała w tem źródle zepsucia, czyste i niczem nie skażone obyczaie. Będąc sama wzorem płci swoiey, obcowała do tego ieszcze z osobami zalecaiącemi się rozumem, dowcipem, pięknemi przymiotami i posiadaiącemi wszystkie towarzyskie cnoty, które są ozdobą człowieka stanu każdego.
Ceniąca związki przyiaźni i umieiąca ie trwale zachowywać, żyła w ścisłem połączeniu z Potocką Hetmanową koronną i Kasztelanową krakowską z domu Mniszchów, tudzież z Mniszkową Kasztelanową krakowską urodzoną Hrabianką Bruhl. O czem świadczą listy oryginalne, znayduiące się dotąd w składzie familyinym – Puławy ten ray Polski, i ta świątynia nauk, na którey łonie iuż prawie od wieku naywięksi doskonalą się uczeni, były i dla niey równie przyiemne. Często tam przesiadywała Katarzyna, lubiona i szanowana od ich ówczesnego właściciela Augusta Czartoryskiego Woiewody ruskiego, a iako krewnego z Morsztynów. Mieszkając w Neledwi niedaleko Zamościa uczęszczała do domu Zamoyskich, a to ieszcze za życia słabego Klemensa Zamoyskiego, którego swoią zaszczycała przyiaźnią. Tak żyiąc między naypierwszemi kraiu osobami, posiadała Katarzyna ten dar szczególnieyszy, że każdemu podobać się mogła. O nikim źle nie mówiąca, równie doświadczała, że kto raz ią tylko zobaczył, wspominał z uniesieniem o iey przymiotach.
Umiała kilka ięzyków, a nawet i łaciński. Tu będzie mieysce wspomnieć o iey literackich płodach, zwłaszcza gdy iey dzieła nie są powszechnie znane, i nie tyle cenione, ile być powinny. Pierwszą iey naukową pracą było tłumaczenie listów Pani du Monter we dwóch Tomach. Przełożyła to dzieło za radą i zachęceniem Mniszkowy Kasztelanowy krakowskiey, właśnie pod ówczas, kiedy córka tey Pani, wchodziła w śluby małżeńskie ze Szczęsnym Potockim, Woiewodzicem kiiowskim.  Du Monter uczy w tem dziele, iak się młode mężatki zachowywać powinny, maluie ich obowiązki i zachęca do małżeńskiey zgody. Nasza Katarzyna oddała myśli francuzkiey autorki poprawną i czystą polszczyzną. Były te książki ulubionem czytaniem Mniszkówny, za których zbawiennemi idąc przestrogami, odpowiedziała godnie swoiemu powołaniu.
Wydała potem pobożne dzieło maiące tytuł: Ascetyzm o sercu Jezusowym. Przyiąwszy od młodu zasady bogoboyności ciągle lubiła obcować z duchownemi osobami.
Przypisał iey swoią pracę X. Wołczyński, Prowinciał Jezuicki, a potem kanonik krakowski. – Homili wydane w Przemyślu przez pewnego xiędza Wikariusza w iey dobrach, były po części przez nią ułożone. Lecz skromnością rzadką powodowana nie przyznała się do tey pracy, zostawuiąc xiędzu  cały udział sławy która się iey w znaczney części przynależała.
Kuropatnicka pisała także i wiersze, które celuią gładkością i wdziękiem. Iey Oda do matek przerobiona z francuzkiego, a zaczynająca się od tych wierszy:
„Matko strzesz się twey córki, ona w tobie widzi,
„Co pochlebstwo pochwala, czem się rozum brzydzi i.t.d.
Była za iey życia od wszystkich z pamięci powtarzaną.
Inne iey drobne wiersze i tłomaczenia rozmaite znayduią się zbiorze familyinym. Wzywamy posiadających te pogrobowe dzieła, ażeby ie wydali na widok powszechny; obeznaymi się przezto ciekawa potomność z geniuszem tey autorki, która, co się tyczy wierszów, może być porównaną z Druzbacką, a w prozie obok naylepszych tegoczesnych autorek umieszczoną być powinna.
Ze Katarzyna do innych zalet łączyła patryotyzm, i zawsze ubiegała się o dobro oyczyzny, świadczą listy tyczące się wyboru Stanisława Augusta, które odbierała podczas konfederacii Barskiey. Te listy zawieraiące w sobie wiele szczegółów z owoczesnych dzieiow znayduią się oryginalnie w licznym księgozbiorze iey światłego i o wzrost nauk gorliwego syna. (Józef Hrabia Kuropatnicki, który tylu rzadkiemi rękopisami zbogacił księgozbiór Tow. Król. Przy. Nauk.)
Otoczona córkami obywatelów, żyła Katarzyna szczęśliwie na łonie przyiaźni i cnoty, wtedy nawet, kiedy iuż wiek podeszły nie pozwalał iey ciągle zabawiać się naukami. Odtąd iedynie zatrudniona wychowaniem tych młodych panienek, wpaiała w ich umysły zasady, które były ozdobą iey życia. Ieszcze do dnia dzisieiszego żyią niektóre z wychowanek naszey Katarzyny, ich wzorowe życie świadczy o cnotach i rozumie Kuropatnickiey, a iey pamięć istnieie dotąd w ich sercach.

Odwiedzaniem chorych pełniąc obowiązki religii, zarażona Epidemią, umarła roku 1797 [ przyp. aut. A. Karp podaje datę śmierci K. Kuropatnickiej na rok 1789, A. Karp, Lipinki. Zarys dziejów, Tarnów 1992]. Leży pogrzebiona w kościele Droginia w Cyrkule Bocheńskim w dobrach siostry cioteczney Anny Kłuszewskiey, Kasztelanowey Woynickiey, do którey właśnie przyiechała w odwiedziny. Nadgrobek Katarzyny i iey męża Ewerysta umieszczony iest w kościele Tarnowieckim w Cyrkule Jasielskim.   



Katarzyna Kuropatnicka -  z Łętowskich, herbu Ogończyk z Łętowa (ur.1732, zm. 1797) – polska pisarka, działaczka kulturalna i społeczna, fundatorka kościołów, dziedziczka, m.in. Tarnowca i Lipinek. W 1776 r. Kuropatniccy zakupili starostwo lipińskie. Mieszkaliw Tarnowcu, a później w nowo wybudowanym dworze w Lipinkach. W 1782 r. po popadnięciu w ruinę starego kościoła w Lipinkach, wybudowali nowy. 

środa, 8 kwietnia 2015

Przebieg działań dnia 5. i 6. maja

               Do godziny 8.00 dnia 5 maja oddziały III Korpusu Kaukaskiego osłaniające odwrót rozbitego w poprzednim dniu X Korpusu, po wchłonięciu jego niedobitków, zajęły trzecią linię obrony na odcinku od Brzysk przez Lipnicę, Bączal, Siedliska do Osobnicy i na wschód do wzgórza 251 na południe od Dębowca. Dalej na południe, prawy brzeg Wisłoki obsadziły oddziały 9. Dywizji Piechoty. Główne siły rosyjskie, przede wszystkim 52. Dywizja Piechoty zgrupowały się na południe od górskiego masywu Liwocz (561- 465) po zachodnie Kołaczyce aż do zakrętu rzeki na południe od tej miejscowości. Od nocy, na północnym brzegu Ropy wzdłuż drogi Siepietnica- Jasło Rosjanie prowadzili intensywne prace przy rozbudowie umocnień na okolicznych wzgórzach.
             Tymczasem wyłom w rejonie Żmigrodu zaczął przybierać niepokojące rozmiary dla oddziałów południowego skrzydła 3. Armii. Korpusy XXIV i XII, które nie były dotąd atakowane i spokojnie zachowywały swoje pierwotne pozycje znalazły się w bardzo trudnym położeniu, gdyż niemiecki Korpus Kombinowany po zajęciu Żmigrodu parł szybko w kierunku wsi Głojsce odcinając Rosjanom drogę na północ. W ciągu całodziennych walk 49. Dywizja Piechoty XXIV Korpusu przedzierała się przełęczami górskimi w kierunku Krosna, ponosząc przy tym ogromne straty. Jeszcze tragiczniejszy los zagrażał sąsiedniej 48. Dywizji, która była atakowana od południowego zachodu przez 3. Armię austriacką gen. Boroevicia. Do wieczora grupa gen. Emmicha osiągnęła lewy brzeg Jasionki i zaczęła od północy ostrzeliwać Duklę.
            XLI Korpus od godzin porannych 5 maja zaciekle atakował rosyjską linię obrony w rejonie wsi Osobnica, Kunowa, Harklowa. Najcięższe walki rozgorzały o tę ostatnią gdzie dopiero około południa niemieckim piechurom z 81. Rezerwowej Dywizji Piechoty udało się przeniknąć do wnętrza wsi. Tutaj w blisko 4 kilometrowej zabudowie walka toczyła się o każdy dom. Rosjanie oddali wieś dopiero późnym wieczorem, a do niewoli dostało się blisko tysiąc spośród nich. Kolejną rubieżą oporu stało się wzgórze 349 na wschód od Harklowej. Jego obronę złamano dopiero przed zmrokiem, część obrońców poddała się a część cofnęła w stronę Jasła. Około godziny 18.30 Niemcy rozpoczęli szturm na Osobnicę, którą zdobywali przez blisko pięć godzin i podobnie jak Harklową na bagnety, dom po domu.
            VI Korpus austriacki zaciekle atakował wzgórza na południe od Lisowa, które zdołał zdobyć przed południem. Następnie o 12.30 Austriacy wkroczyli do Lisówka, a w pół godziny później do Lisowa. Potem walki przeniosły się na wzgórza koło Sławęcina gdzie Rosjanie zaciekle bronili się aż do godziny 23-ej, kiedy to poddali się po cichym ataku na bagnety 100. pułku piechoty z 12. Dywizji.
            Korpus Gwardii pojawił się przed pozycjami rosyjskimi około godziny 11-tej maszerując w dwóch kolumnach: 1. Dywizja od Szerzyn na Czermną, natomiast 2. na Święcany. W południe Niemcy wkroczyli do Czermnej, a następnie atak zatrzymały silnie bronione rosyjskie pozycje na wzgórzach 318, 307 i 342, które zostały po kolei zdobyte pomiędzy godzinami 19-tą i 24-tą.
            Kolejne sukcesy tego dnia na swoim koncie zapisało lewe skrzydło austro-węgierskiej 3. Armii oraz prawe skrzydło austro-węgierskiej 4. Armii. Żołnierze tej ostatniej podchodzili pod Tarnów, Zwiernik i nad Wisłokę. Straty jakie przy tym ponieśli były znacznie mniejsze niż w poprzednich dniach.
            6 maja katastrofa 3. Armii pogłębiła się. Na prawym skrzydle niemiecki Korpus Kombinowany osiągnął zachodni brzeg Jasiołki w pasie od Dukli do Zręcina. Dodatkowo od strony południowej ruszył cały front karpacki. 3. i 2. Armia austro-węgierska pędziły przed sobą lewe skrzydło 3. Armii rosyjskiej i całą 8. Armię gen. Brusiłowa. W związku z zaistniałą sytuacją w rejonie Majscowej oba te ugrupowania zamknęły w kotle rosyjską 48. Dywizję Piechoty gen. Korniłowa.
            W centralnej części ugrupowania 11. Armii, korpusy XVI i VI sforsowały Wisłokę. 12. Dywizja Piechoty natrafiła na opór rosyjski w rejonie Jaszczew, Potok, który jednak został przez nią przezwyciężony. Jeszcze tego samego dnia kawaleria węgierska i niemieccy cykliści wkroczyli do Krosna.
            Również lewe skrzydło 11. Armii sforsowało tegoż dnia Wisłokę. Korpus Gwardii po drodze zajął opuszczone w nocy przez Rosjan pozycje na Serwońcu i w Lipnicy.


poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Gorlice na linii frontu - opis zniszczeń.


 Relacja zamieszczona w jednym z ówczesnych dzienników warszawskich. Źródło u autorów, zachowano pisownię oryginalną.


Na szlakach wojny.

            Jednym z terenów galicyjskich na którym toczą się już od kilku miesięcy boje zażarte, jest powiat gorlicki.
            Jak donosi Słowo polskie, same Gorlice, stolica powiatu, już w końcu grudnia zamieniły się w wielką ruinę. Około 500 domów, już to kamienic, już parterowych realności, jest rozwalonych pociskami lub spalonych. Ludności prawie niema. Już przed zajęciem przez wojsko rosyjskie opuścili miasto przedewszystkiem żydzi gęsto miasto zamieszkujący, uwożąc obfite mienie, na handlu zdobyte. Jak wszędzie zresztą, opuścili mieszkania swe ci urzędnicy, którzy z polecenia wyższych władz lub z własnej ochoty za temi władzami podążyli na wędrówkę wojenną na zachód państwa. Wyjechała wreszcie ta część inteligencji zawodowej, która na stałe zamyśla zostać w Wiedniu.                         Zostali biedacy i znaczna część mieszczan.
             Boże Narodzenie upłynęło wśród huku dział.
             Nastały ciężkie czasy. Dzień i noc padały na miasto pociski austrjackie, rozbijając je w gruzy.
Szczególnie się uwzięła artylerja austrjacka na kościół, wyniośle panujący nad miastem, niedawno dużym kosztem odnowiony. Wiedziano dobrze, że wieża kościelna nie jest ani punktem obserwacyjnym, ani stanowiskiem jakiegoś karabinu maszynowego, czy innego rodzaju szybkostrzelnej broni. Księża ręczyli słowem kapłańskiem, że kluczy od wieży nikt od nich nie żądał i nikomu ich nie wydali. A jednak atak na kościół i wieżę nie ustał, dopóki ich nie zburzono.
Dzień przepędzała ludność pozostała w piwnicach. W nocy zaczynało się życie: Gotowano strawę, oglądano ślady nowych zniszczeń, grzebano zabitych na ulicach i czekano z trwogą dnia, który zapędzał wszystkich na nowo do piwnic. Dnie spokojniej ze spożytkowywano na zdobywanie żywności, najczęściej w niedalekim Bieczu, który sam niewiele ma. Ci zaś, którzy nie mogli już dalej pędzić tego ciągle śmierci w oczy zaglądającego życia, opuszczali niebezpieczny przytułek i zamieniali go na pobyt, równie niespokojny, w sąsiednich gminach wiejskich. W ten sposób życie się snuło w trwodze i niepewności. Liczba odważnych i upartych topniała, aż dziś został niemal sam ksiądz Świejkowski wśród gruzów, z biedotą liczącą około 4,000 ludzi karmioną za jego staraniem przez intendenturę wojskową i datkami otrzymanemi w Bieczu lub Jaśle z komitetów ratunkowych.
              Nie lepiej się dzieje w całym powiecie sądowym gorlickim. Powiedzieć o tem dziś wiele nie można. Wystarczy jednak, jeżeli wspomnę, że cały leży w linji bojowej. Obraz zniszczenia i nędzy odkryje się dopiero, gdy ta linja się przesunie dalej.
             Druga połowa powiatu politycznego gorlickiego, powiat sądowy biecki, dzieli w znacznej mierze los Gorlic. Miasteczko samo ocalało w zupełności. I to jedyna pociecha, że ten stary gród starościński, mający piękną kolegjatę i kilka innych zabytków architektury swojskiej, nie leży w gruzach jak Gorlice.
              O rozmiarach zniszczenia i szkód dadzą pewne wyobrażenie szczegóły ze wsi K., w pow. gorlickim, jeszcze dotychczas nawiedzanej co pewien czas przez zabłąkane pociski. Z 81 koni we wsi zostało 4, z 1150 sztuk bydła rogatego –niecałe 200 sztuk.
               Drobiu, świń, narzędzi gospodarskich prawie niema. Stoi na obejściu pół wozu z jednem kołem lub cały wóz leży na ziemi bez dyszla i kół, resztki rozbitego pługa i to wszystko, co gospodarzowi na wiosnę zostało. W jesieni zdołali obsiać prawie w całości. Dziś śladu brawie ozimin niema; stratowane kopytami koni i kołami wozów lub armat, zorane granatami, spalone podczas postoju koni. Z tysiąca mieszkańców, licząc wszystkich we wsi, przeszło setka mężczyzn jest na wojnie.
                [...] Takie są losy pow. gorlickiego.

Zostań Patronem Z Pogranicza