OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

wtorek, 30 grudnia 2014

Sylwester

Nowy Rok. Rys. oryginalny Ksawerego Pillatego,
Tygodnik Illustrowany, 1881.
         Sylwester – pożegnanie starego roku, wbrew pozorom jest stosunkowo nowym zwyczajem, przynajmniej w takim wydaniu, w jakim znamy go obecnie. Podobno swój rodowód zabawa, ta, jak głosi stare podanie włoskie, wywodzi się od dwóch papieży – Sylwestra I i Sylwestra II. Według tej legendy Sylwester I podczas swojego pontyfikatu w latach 314-335, pojmał groźnego potwora, Lewiatana i uwięził go w lochach Lateranu, dawnego papieskiego pałacu w Rzymie. Ale przepowiednia głosiła, że któregoś dnia potwór zostanie wyswobodzony i zniszczy nie tylko Rzym, ale i cały świat, a miało się to stać, według przepowiedni Sybilli w roku 1000… Mijały kolejne wieki, w końcu nadszedł rok 999. Ludzie przypomnieli sobie o starej przepowiedni. Zapanował strach, tym większy, że zmarł papież, a kolejny przybrał imię Sylwestra II. Zdawało się już niemal pewne: Sylwester I uwięził potwora, a Sylwester II go uwolni. Wszyscy w panice oczekiwali najgorszego. Mieszkańcy pochowali się w domach i modląc się oczekiwali końca.
         Ale wybiła północ i nic się nie stało. Mijały kolejne minuty nowego roku. Ludzie powoli zaczęli opuszczać kryjówki i z niedowierzaniem wpatrywali się w ciemne niebo nad miastem na którym nie było ani śladu groźnego potwora. Wszyscy poczęli wpadać sobie w ramiona, ciesząc się, że żyją. Zaczęły się wiwaty, tańce. Oszalały z radości tłum cieszył się i bawił, aż do białego rana.
         Tyle legenda. Być może bale sylwestrowe w innych krajach mają tak stary rodowód, ale w Polsce takie huczne świętowanie ostatniego dnia roku praktykowane jest właściwie dopiero od XIX w., a i to początkowo bale sylwestrowe odbywały się jedynie w dużych miastach wśród najzamożniejszych.
          Ze względu na to iż Sylwester zaczęto obchodzić w naszym kraju stosunkowo późno, dzień ten nie obrósł w jakieś szczególne tradycje. Te które się zachowały są właściwie powtórzeniem obrzędów wigilijnych.
          Wieczorem spotykano się na uroczystej kolacji w gronie rodziny lub przyjaciół, przy czym w odróżnieniu od wigilijnej, kolacja ta nie była postna. Jedzono, rozmawiano, a o północy składano sobie życzenia przy lampce wina lub innego trunku, po czym rozchodzono się do łóżek, gdyż obyczaj noworoczny nakazywał wczesną pobudkę, zgodnie z powiedzeniem – jaki pierwszy dzień nowego roku, taki on cały.

        Z wieczorem tym związane były i różne wróżby – tak samo jak z wigilijnym. Lano wosk lub ołów do zimnej wody i z otrzymanego kształtu przepowiadano sobie wydarzenia, które nastąpią w przyszłym roku, żądne zamążpójścia dziewczęta wróżyły sobie czy wyjdą do następnego Sylwestra za mąż, jednocześnie z przeróżnych znaków odczytując jaki będzie ich przyszły mąż. Wszyscy jednak bacznie zwracali uwagę, by nie zaczynać tego dnia żadnej nowej pracy, gdyż wróżyło to, że nigdy się jej nie skończy.

Bibliografia:
U. Janicka- Krzywda, Rok Karpacki. Obrzędy doroczne w Karpatach Polskich, Warszawa 1988.
B. Ogrodowska, Polskie obrzędy i zwyczaje doroczne, Warszawa 2009.
M. Ziółkowska, Szczodry wieczór, szczodry dzień, Warszawa 1989.

piątek, 26 grudnia 2014

Przebieg działań dnia 3. maja

            Po zakończeniu działań pierwszego dnia ofensywy dowódcy korpusów długo czekali na rozkazy z armii, co było zrozumiałe biorąc pod uwagę, że przełamanie rosyjskich pozycji stało się faktem dopiero w godzinach wieczornych. Owe rozkazy dotarły do nich między godziną 24-tą a 1-szą. Gen. Mackensen postanowił w dniu 3 maja wzmocnić prawe skrzydło i energicznym szybkim natarciem posuwać się na wschód w kierunku Dukli, aby odciąć oddziały rosyjskie stojące na przełęczach karpackich oraz osiągnąć całą armią linię: wzgórza 693, 598, 488, miejscowości Kryg, Libusza, wzgórza Wilczak, 371 oraz Dział Krzemienny, Rozembark, 364, 388 i Zachodnia Żurowa. W celu osiągnięcia powyższych zamierzeń przeprowadzono przegrupowanie wojsk w ten sposób, że Korpus gen. Kneussela otrzymał do dyspozycji znajdującą się dotąd w rezerwie 20. Dywizję Piechoty, a dowództwo nad całością objął gen. Emmich. Natomiast 19. Dywizja Piechoty została skierowana w rejon Ciężkowic, by wesprzeć gwardię pruską. Z kolei 11. Dywizja Kawalerii została oddana dowódcy 4. Armii austriackiej.
            Gen. Emmich, który w nocy objął dowództwo nad Korpusem Kombinowanym wydał rozkaz do natarcia o godzinie 7-ej rano 3 maja. Postanowił on osiągnąć linię wyznaczoną przez armię przenosząc punkt ciężkości korpusu na lewe skrzydło. Od rana cały teren działania podległych mu jednostek był silnie zamglony deszczem i dymem z płonących szybów naftowych. Utrudniało to dowodzenie i uniemożliwiało dowódcy bezpośrednią obserwację terenu natarcia. W tych warunkach 11. Dywizja dopiero około godziny 13-tej ruszyła do przodu celem opanowania wzgórza 381, Krygu, 488, 383 i Męciny Wielkiej, co udało się osiągnąć bez walki. Próby przekroczenia doliny pod Rozdzielem przez pułki 3. i 22. załamały się w ogniu nieprzyjaciela i ten stan rzeczy utrzymał się aż do wieczora, kiedy to II batalion 22. pułku opanował południową część Rozdziela. W zaistniałej sytuacji nie mogło być mowy o wykonaniu popołudniowych rozkazów, które nakazywały opanować most w Bednarce i dalej posuwać się szosą w kierunku Woli Cieklińskiej. Postanowiono więc przenieść wykonanie tego zadania na dzień kolejny. Na prawym skrzydle dywizji posuwał się 13. pułk w kierunku na wzgórze 542 na południe od Wapiennego. Ruch ten następował wprawdzie bez styczności z nieprzyjacielem, ale bardzo powoli wskutek ciężkich warunków terenowych, a po osiągnięciu wzniesienia w związku z brakiem łączności z innymi oddziałami postanowiono przejść do obrony. 119. Dywizja Piechoty ruszyła do natarcia o godzinie 9-tej, prawym skrzydłem w kierunku na Kryg, lewym przez urwisko na Libuszę. Jednostki posuwały się w ten sposób, bez styczności z nieprzyjacielem, do godziny 11-tej osiągając na prawym skrzydle wzgórze 320 na styku Krygu i Kobylanki. W tym czasie lewe skrzydło zatrzymało się na osiągniętej linii, a po wydaniu przez dowódcę nowego rozkazu wznowiło natarcie na linii wzgórze 307, droga Libusza-Kryg. W dalszym biegu natarcie dywizji rozwijało się w dosyć wolnym tempie i do późnych godzin nocnych zdołano osiągnąć las Dębina w okolicach Lipinek, a nie jak stanowił rozkaz z godziny 16-tej grzbiet Cieklinki-Wałachy.
            81. Dywizja Piechoty z XLI Korpusu wyruszyła do natarcia o godzinie 6-tej.Pomimo, że na swojej drodze nie napotkała ona sił przeciwnika, to swój cel jakim było opanowanie Grzbietu Kwiatonowice osiągnęła dopiero w godzinach popołudniowych. Stało się tak ponieważ dywizja szła w całości rozwinięta do natarcia, a przesuwanie artylerii w rozmokłym terenie odbywało się bardzo, przez co żołnierze piechoty musieli na nią czekać. Po zajęciu grzbietu oddziały zaczęły grupować się do natarcia na drugą pozycję rosyjską. Trwało to znowu bardzo długo, ponieważ dywizja musiała zmieniać kierunek z północno-wschodniego na wschodni. W godzinę po 81. Dywizji ruszyła do boju 82. Dywizja, ale utknęła przed wzgórzem Klęczany, które o godzinie 10.30 próbowano bez powodzenia szturmować. Prawe skrzydło dywizji przeprawiło się na prawy brzeg Ropy, aby po krótkiej walce opanować wzgórza na północ od Kobylanki, a następnie rozwinąć natarcie na Libuszę. Dopiero około godziny 13-tej znaczna część artylerii 82. Dywizji była gotowa aby wesprzeć natarcie na Klęczany. Piętnaście minut później piechota poderwała się do ataku i po zaciętej walce osiągnęła wzgórze na południe od wsi. Z tą chwilą rozpoczęło się nader mozolne, bo wykonywane w wyjątkowo trudnych warunkach terenowych, podsuwanie się piechoty do natarcia na kluczową tego dnia pozycję rosyjską na wzgórzu Wilczak. Do końca dnia Niemcy atakowali wzgórze, którego zaciekle bronili Rosjanie. Z pomocą obrońcom pośpieszyły inne oddziały kontratakując około godziny 19-tej doliną Ropy. Atak ten powstrzymywała artyleria 82. Dywizji. Boje przeciągały się. Artyleria wielokrotnie interweniowała otwierając drogę niemieckiej piechocie. Rosjanie dopiero w nocy wycofali się w kierunku Biecza.
            Również około godziny 6-tej rano natarcie rozpoczął VI Korpus. Jego żołnierze ostrożnie maszerując i tylko gdzieniegdzie staczając potyczki z patrolami nieprzyjaciela, we wczesnych godzinach popołudniowych znaleźli się na przedpolu rosyjskiej drugiej linii obrony, jednak na wzgórzu Dział Krzemienny Rosjanie stawili zaciekły opór. Pozycję tę próbowała zdobyć 12. Dywizja Piechoty, osiągając swój cel o godzinie 17-tej. W rękach wroga jednak nadal znajdowały się ważne pozycje na wzgórzach 368, 369 oraz 297 na południe od Binarowej. Wydawało się, że natarcie zostanie powstrzymane. Gdy o godzinie 19-tej dowódca korpusu zameldował dowódcy armii, że przełamanie nieprzyjacielskiej pozycji jest w tym dniu już niemożliwe, 39. Dywizja Honwed ostatnim wysiłkiem wtargnęła na pozycję rosyjską na wschód od Rozembarku. Przy wsparciu artylerii zaczęła teraz spychać znajdujące się przed nią oddziały wroga. Między godziną 21-szą a 22-gą honwedzi wkroczyli do wsi Racławice. 
            Korpus Gwardii od wczesnych godzin porannych posuwał się bardzo powoli, mimo iż nie nawiązano styczności z nieprzyjacielem. Około południa osiągnął on podstawy wyjściowe do natarcia na drugą pozycję. Rosjanie trzymali szczególnie silnie wzgórze Lipie i w chwili pojawienia się 4. Brygady Gwardii na przeciwległym wzgórzu Rzepiennik (406) usiłowali przeciwnatarciem nie dopuścić do usadowienia się Niemców na podstawie wyjściowej. Pomimo załamania się kontrnatarcia, rosyjska artyleria wykazywała dużą aktywność, uniemożliwiając gwardii zrealizowanie ich zamierzeń. Całe przedsięwzięcie przeciągało się, ponieważ należało poczekać na własną artylerię, która pozostała w tyle. Dopiero o godzinie 16.55 jeden dywizjon artylerii ciężkiej z 2. Dywizji Piechoty Gwardii był gotowy do działania. 2. Dywizja ruszyła do natarcia koło godziny 18-tej i posuwała się bardzo powoli. Bardziej na północ, natarcie 1. Dywizji Piechoty wyruszyło nieco wcześniej i posuwało się wprawdzie wolno, ale stale. Znajdujące się przed nią oddziały rosyjskie, tuż przed zmierzchem wycofały się ze wzgórza 347 i ze wsi Olszyny. W tej sytuacji część oddziałów powinna była skręcić na południe i pomóc sąsiadom w walce o Lipie. Jednak ścisła styczność z nieprzyjacielem od czoła i ciemności skłoniły dowódcę dywizji i niższych dowódców do zaniechania tego manewru. Zresztą okazał się on szybko niepotrzebny, bo o godzinie 21.25 ujrzano w świetle pożaru piechotę rosyjską wycofującą się ze wzgórza Lipie. W chwilę później pozycja ta już była w rękach 2. Dywizji Gwardii, podobnie jak zdobyte jeszcze późną nocą wzgórze 421.

            Wyniki natarcia w dniu 3 maja były znacznie skromniejsze niż to co osiągnięto w poprzednim dniu i czego spodziewał się dowódca armii, niemniej działania zakończyły się sukcesem 11. Armii. Druga linia obrony wojsk Radko Dimitriewa została przełamana na wielu odcinkach. Odwrót Rosjan nie zmienił się jednak nigdzie w paniczną ucieczkę. Przytłoczeni liczebną przewagą, dysponując mniejszą liczbą dział i katastrofalnie małą ilością amunicji Rosjanie zadali Niemcom i korpusom austro-węgierskim ciężkie straty. W takim przypadku wiele atakujących oddziałów uległo dezorganizacji, a ich dowódcy musieli poświęcić wiele czasu na przywrócenie ładu w jednostkach. Niemniej jednak w sztabie 11. Armii panował nastrój zadowolenia i wielkiego optymizmu. Jeszcze o godzinie 12.30 gen. Mackensen wyznaczył cele na dzień następny, wśród których priorytetem było sforsowanie Wisłoki. W tym czasie rosyjskie dowództwo najprawdopodobniej nadal nie do końca orientowało się w rozmiarach ofensywy nieprzyjaciela, ale faktem jest że o działaniach państw centralnych powiadomiono cara. Kiedy jednak gen. Dmitriew zwrócił się do dowódcy Frontu Południowo-Zachodniego o zgodę na odejście jego wojsk na linię Wisłoki i  przekazanie mu dwóch nowych korpusów, spotkał się z odmową i posądzeniem, iż stracił opanowanie i zdolność spokojnego rozważania sytuacji. Dla jego wojsk najważniejszym zadaniem w tym dniu było utrzymanie drugiej pozycji obronnej, która miała stanowić podstawę wyjściową do planowanego na następny dzień kontrataku, który miał być wykonany nadchodzącymi na odsiecz siłami III Korpusu Kaukaskiego. 

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Kolędowanie

Kolędnicy, rysunek oryginalny Piotra Stachiewicza,
Tygodnik Illustrowany 1888.
Zwyczajem który nierozerwalnie związany jest ze Świętami Bożego Narodzenia jest zwyczaj kolędowania. Obchody kolędnicze w wielu krajach chrześcijańskiej Europy znane były już w średniowieczu, natomiast najstarsze polskie wzmianki źródłowe na ten temat pochodzą z XVI wieku.
Grupy kolędnicze składały się z kilku a czasem nawet kilkunastu osób. Były to zazwyczaj dzieci i młodzież, bardzo często z biednych domów. Do połowy XX wieku nie występowały w tych grupach dziewczynki.
Wchodząc do domu kolędnicy wygłaszali lub wyśpiewywali życzenia dla gospodarzy, a niekiedy odgrywali zabawne scenki. Zazwyczaj na koniec prosili o datek: najczęściej, w tej, tak zwanej kolędzie otrzymywali jedzenie, nieraz specjalnie przyrządzane na ten cel bułki, kiełbasę, słoninę czy świątecznego kołacza, bądź niekiedy drobne monety.
Kolędników zawsze przyjmowano chętnie, gdyż wierzono, że ich odwiedziny przynoszą szczęście domowi i jego mieszkańcom.

Turoń. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
http://www.audiovis.
nac.gov.pl
            Najczęściej chodzono z gwiazdą, szopką lub kulą. Szczególnie na południu Polski chodzono z turoniem, dziwnym rogatym zwierzem z kłapiącą paszczą, a raczej chłopcem przebranym za tego stwora. Można podejrzewać, że pierwowzorem dziwacznego turonia był tur – wytępiony w Polsce całkowicie w końcu XVII w. Strój był dopracowany w najmniejszych szczegółach – maskę, stanowiącą głowę, wykonywano z ociosanego drewnianego kloca, który obijano futrem, zazwyczaj baranim. Na czubku przymocowywano rogi, najczęściej były to prawdziwe rogi: krowie, kozie lub baranie. Dla większego wrażenia paszczę wykładano w środku czerwonym, jaskrawym płótnem do którego przytwierdzano gruby, równie czerwony język i ostre zęby ze szpilek lub gwoździ. Do dolnej części, która była ruchoma  ( najczęściej zawieszana na luźnych sznurkach lub rzemieniach) przybijano kolczastą skórkę jeża, szpilki lub gwoździki oraz cienką bródkę z pakuł oraz dzwoneczek. Głowę osadzono na ostrym drągu, który niósł kolędnik przykryty derką na głowie i plecach. 
            Z racji ciężaru do tego zadania wybierano najsilniejszego spośród grupy. Zwykle turoniowi w pochodzie towarzyszyli dziad, cygan, cyganka, Żyd, a czasami także muzykant. Była to grupa bardzo zabawowa i rozbrykana, w czym szczególnie przewodził turoń, już od wejścia skacząc po domu, tańcząc, zaczepiając panienki i dzieci. W tym czasie reszta grupy też nie próżnowała – dziad z zawieszonym na szyi różańcem odprawiał głośne modły, potrząsając jednocześnie torbą na datki, cyganka wróżyła z kart, cygan usiłował skraść coś gospodarzowi by następnie zaproponować mu kupno skradzionej rzeczy, zaś Żyd namawiał gospodarzy usilnie do kupna samego turonia zachwalając go jako miłe, pocieszne, łagodne i ładne „bydlątko”. Tańczący jak oszalały turoń, w końcu padał, pozorując swoją śmierć i nie podnosząc się na żadne zabiegi, jak skakanie wokół niego, cucenie wodą, łapanie za ogon czy rogi, do „żywych” przywracał go tylko i wyłącznie łyk wlanej bezpośrednio do pyska gorzałki. Wówczas turoń wstawał, dziękował, po czym grupa dostawszy kolędę ruszała dalej w obchód po domach.
           Niekiedy na podobnej zasadzie jak z turoniem, chodzono z kozą, niedźwiedziem, baranem lub krową.
           Odmiennymi grupami kolędniczymi były tzw. „ Herody”. Były to grupy kolędnicze składające się z młodych aktorów-amatorów, które przedstawiały widowisko na temat ostatnich chwil życia króla Heroda. W widowiskach tych pojawiały się niekiedy regionalne akcenty, ale główny scenariusz pozostawał ten sam. Przedstawienia te wymagały od grających nie tylko pewnych umiejętności aktorskich, zaangażowania, ale także wielu przygotowań w tym przede wszystkim przygotowania wielu rekwizytów i bogato zdobionych kostiumów. 

         Innym rodzajem widowisk, które przedstawiały aktorskie grupy kolędnicze były jasełka. Inicjatorem tego przedstawienia upamiętniającego historię narodzin dzieciątka Jezus był św. Franciszek z Asyżu, a do Polski trafiły one wraz zakonem franciszkanów w XIII w. Początkowo wystawiano je jedynie w kościołach, dopiero w późniejszym czasie wyszły poza ich mury, upowszechniając się jako ludowe widowiska narodzin Pana. Słowo „jasełka” zaczerpnięto od staropolskiego słowa „jasło” czyli „żłóbek”.


Bibliografia:

U. Janicka- Krzywda, Rok Karpacki. Obrzędy doroczne w Karpatach Polskich, Warszawa 1988.
B. Ogrodowska, Polskie obrzędy i zwyczaje doroczne, Warszawa 2009.
M. Ziółkowska, Szczodry wieczór, szczodry dzień, Warszawa 1989.

piątek, 19 grudnia 2014

Boże Narodzenie

Boże Narodzenie, rysunek pochodzi z :
Tygodnik Illustrowany, 1890.
         Święto Bożego Narodzenia znalazło swoje miejsce w rzymskim kalendarzu liturgicznym w 354 r. n.e., a na ziemiach polskich pojawiło się wraz z chrystianizacją. Obowiązująca w kościele katolickim data Bożego Narodzenia ustalona na 25 grudnia , nie była wybrana przypadkowo – to właśnie na ten dzień przypadało zimowe przesilenie słońca, które Rzymianie świętowali jako święto Narodzin Niezwyciężonego Słońca (Dies Natalais Solis Invicti). To święto solarne poświęcone perskiemu bóstwu słońca, bogu Mitrze, którego kult został rozpowszechniony w Rzymie w III w. dzięki cesarzowi Aurelianowi, który był jego gorliwym wyznawcą. Pierwsi chrześcijańscy biskupi rzymscy uznali, że wybór tej daty na dzień narodzin Chrystusa będzie dobrą przeciwwagą dla tego pogańskiego kultu, który próbowali zwalczyć. Istnieje również teoria, iż data ta została ustalona na podstawie apokryfów, według których data poczęcia przypadała na 25 marca ( doliczając 9 miesięcy, dzień narodzin powinien wypaść dokładnie 25 grudnia ).
          W tradycji polskiej święto Bożego narodzenia było zawsze świętem wielkim. Nosiło nazwę „Gody” prawdopodobnie od funkcjonującego w wielu językach słowiańskich słowa „god” oznaczającego słowo „rok”, a że jeszcze w wiekach średnich od dnia Bożego Narodzenia rozpoczynał się nowy rok, nazwa ta mogła oznaczać zetknięcie się dwóch lat czyli dwóch „godów”. Odnaleźć można również wzmianki iż słowo „god” miało oznaczać dobrą zabawę, wesołość, biesiadę.
             W dawnej tradycji dzień 25 grudnia zapoczątkowywał święto Godów, które obchodzono aż do święta Objawienia Pańskiego znanego dzisiaj bardziej pod nazwą święta Trzech Króli. Powód tak długiego świętowania był bardziej niż prozaiczny – w tych dniach na wsi nie było żadnych ważnych robót polowych bądź gospodarczych, obejścia były oporządzone, domy wysprzątane, a w domach pozostawało dużo zapasów poświątecznego jadła.
             Dzień 25 grudnia zawsze przebiegał w atmosferze powagi i skupienia. Był to dzień rodzinny, podczas którego pozostawano w domach, powstrzymując się od prac oprócz tych niezbędnych, gdyż mogło to przynieść nieszczęście. Nie wolno było m.in. sprzątać, zamiatać, przynosić wody ze studni, gotować, rozpalać pod kuchnią a także przeglądać się w lustrze, czesać, aby nie wzbudzać w sobie niepotrzebnej próżności, dotykać słomy, gdyż zboże mogłoby się zapalić, a nawet dotykać sierści owiec i bydła. Cały świąteczny dzień starano się spędzić na modlitwie, odpoczynku, śpiewaniu kolęd i ucztowaniu.
           Boże Narodzenie było też ze względu na swą wagę dobrym dniem na wróżby: przed kościołem liczono sanie, a ich ilość wróżyła ile będzie wesel w nadchodzącym roku we wsi, zaś pogoda panująca w ten dzień mówiła o urodzaju: mróz zwiastował dobry rok i urodzaj plonów.
  

Z opłatkiem, rys. oryginalny W. Podkowińskiego, Tygodnik Illustrowany 1889.


Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia – św. Szczepana.


        Już w drugi dzień świąt znikała cała powaga i zaduma. Z samego rana wprowadzano do domostw
Kolęda, rys. oryginalny P. Stachiewicza,
Tygodnik Illustrowany 1887.
zwierzęta gospodarcze najczęściej bydło lub konie, które karmiono słomą rozściełaną w Wigilię na podłodze. Miało to zapewnić im zdrowie i ochronę przed czarami. Niekiedy też, jak np. W okolicach Dukli, gospodarze kręcili z tej słomy później powrósła, którymi obwiązywali drzewka owocowe na urodzaj.
        Podczas mszy świętej, kiedy to święcono owies, a także rzadziej, inne ziarna zbóż, panowała powszechna wesołość – utartym zwyczajem było rzucanie z chóru owsa na idącego z tacą księdza i kościelnego. Przy wyjściu z kościoła kawalerowie obsypywali ziarnem także i ładne dziewczęta, które uciekały z piskiem.
       Ten zwyczaj obsypywania się owsem był zabiegiem magicznym i miał przynosić urodzaj plonu, był także symbolicznym wspomnieniem męczeńskiej śmierci św. Szczepana przez ukamieniowanie. Poświęcone w ten dzień ziarna odgrywały również dużą rolę przy „magicznych” zabiegach w gospodarstwie w późniejszym okresie.
          Ciekawą wróżbą z okolic Dukli, była wróżba na urodzaj owsa – wierzono, że jeżeli w czasie jego święcenia będzie padał śnieg, to i przyszłoroczne plony tego zboża dopiszą.
         Po mszy św. Zaczynał się czas odwiedzin zarówno u krewnych, jak i bliskich sąsiadów. Na Pogórzu i w Beskidzie Niskim gości witano bardzo serdecznie i nazywano „podłaźnikami”. Najmilej widzianym „podłaźnikiem” był kawaler w domu panny na wydaniu. Wtenczas chłopak starał się zaprezentować przed dziewczyną i jej rodzicami jak najkorzystniej, tak samo jak dziewczyna, która mogła się popisać gospodarnością, schludnością, umiejętnością dbania o dom. Zwyczaj ten ciekawą postać przybierał w okolicach Szymbarku, Moszczenicy, Rzepiennika Suchego w Gorlickim, gdzie nosił nazwę „śmiecie”.  Kawalerowie przychodzili tu do panien z samego rana i sprawdzali czy w izbie jest czysto – jeżeli było – stawiali wódkę i poczęstunek rodzinie dziewczyny i jej samej, jeżeli zaś był brud i nieporządek, poczęstunek i wódkę stawiała dziewczyna, przy czym zawsze był to dla niej powód do wstydu, a nawet w niektórych przypadkach mógł to być powód zerwania zaręczyn.
          Sprzątanie w ten dzień również miało swój magiczny wydźwięk – panna po wysprzątaniu izby, wyrzucała śmieci na zewnątrz i obserwowała jaki ptak przyleci do niej pierwszy – jeżeli wrona,  przyszły mąż będzie bogaty, jeżeli wróbel – biedny.

           Popołudniem i wieczorem w karczmach często spotykano się na wspólnej zabawie. Podczas tejże spotykała się zarówno służba, parobkowie jak i gospodarze, gdyż św. Szczepana było dniem wypowiadania służby, najmowania jej na następny rok, oraz wypłaty. W okolicach Dukli zabawa taka nazywała się „łapiguz”. Chcąc nająć jakiegoś pracownika gospodarz dawał mu tzw. Kolędę, na którą najczęściej składały się pieniądze i poczęstunek. Jeżeli sługa ją przyjął oznaczało to iż godzi się na pracę. Największą zniewagą dla gospodarza było jeżeli przyszły pracownik przyjął kolędę, a następnie odniósł ją za kilka dni.


Bibliografia:

U. Janicka- Krzywda, Rok Karpacki. Obrzędy doroczne w Karpatach Polskich, Warszawa 1988.
B. Ogrodowska, Polskie obrzędy i zwyczaje doroczne, Warszawa 2009.
M. Ziółkowska, Szczodry wieczór, szczodry dzień, Warszawa 1989.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Przebieg działań dnia 2. maja



             Głównodowodzący 11. Armią gen. Mackensen przybył do miejsca postoju swojej kwatery głównej w Nowym Sączu 22 kwietnia. Sztab armii przyjechał transportami kolejowymi z zachodu i oczekiwał już na miejscu. Płk Seeckt meldował się po drodze w niemieckim i austriackim naczelnym dowództwie, otrzymując rozkazy i konieczne wyjaśnienia. 26 kwietnia gen. Mackensen wydaje wytyczne dla artylerii, zaś dzień później dla całości sił, określając zasady współpracy pomiędzy poszczególnymi oddziałami. Koncentracja armii nie została zakłócona przez nieprzyjaciela, jednak górzysty teren, obcy dla niemieckich oddziałów oraz deszcz z 27/28 kwietnia, który popsuł i tak już złe drogi sprawiły ogromne trudności w rozwinięciu i zaopatrzeniu artylerii. 29 kwietnia o godzinie 17-tej gen. Mackensen wydał rozkaz do działania bojowego artylerii, nakazując dnia 1 maja od godziny 15-tej przeprowadzić wewnątrz korpusów wstrzeliwanie poszczególnymi grupami artylerii, a dnia następnego między godzinami 6-10 wykonać skuteczny ogień na pozycje wroga. W godzinę później wydaje on rozkaz do szturmu ustalając jego czas na dzień 2 maja na godzinę 10.
Widok Gorlic z ul. Zielonej po uprzątnięciu gruzów,
Nowości Illustrowane, 22 kwietnia 1916, nr 17.
Chcąc aby natarcie od samego początku rozwijało się w szybkim tempie należało przesunąć oddziały atakujące jak najbliżej linii rosyjskich. Gen. Mackensen nakazał swoim wojskom zajęcie podstaw wyjściowych do ataku nie dalej niż 300metrów od pozycji wroga. Nie wszędzie było to takie proste i niekiedy trzeba było potrzebny teren wywalczyć. W najtrudniejszych warunkach znalazł się VI Korpus, który musiał zdobyć 1,5-2km terenu, aby przesunąć się na należytą odległość. Walki trwały w ciągu trzech nocy od 29 kwietnia do 2 maja, po czym odległość wynosiła jeszcze 500metrów, a na prawym skrzydle flankowanym od strony Kamieńca około 1000metrów. Trudną walkę stoczyła 12 Dywizja Piechoty w nocy z 30 kwietnia na 1 maja o silnie umocnioną wieś Łużną. Natarcie wspierała aż do świtu cała artyleria dywizyjna, którą trzeba było w tym celu wstrzelać już 30 kwietnia, czyli o dzień wcześniej niż to zarządził dowódca armii. 39 Dywizja Piechoty Honwed spóźniła się z przygotowaniami do natarcia i uderzyła bez rozpoznania w nocy z 30 kwietnia na 1 maja opanowując wzgórze Strzylawka. Do ciężkich walk doszło na jej lewym skrzydle gdzie Rosjanie przechodzili kilkakrotnie do przeciwnatarć. Przy wsparciu artylerii dywizyjnej oraz współdziałaniu artylerii korpusu gwardii utrzymano zdobytą podstawę, okupując ten sukces jednak dotkliwymi stratami. Oddziały częściowo przemieszały się i nie mogąc się przegrupować trwały w tym położeniu aż do rozpoczęcia szturmu. Opanowanie podstaw wyjściowych w Korpusie Gwardii, XLI Korpusie i 119 Dywizji Piechoty odbyło się bez większych walk. Natomiast 11 Dywizja Piechoty opanowała Ropicę Ruską i południową część Sękowej po gorącej potyczce w nocy z 29 na 30 kwietnia. Wstrzeliwanie artylerii rozpoczęło się o godzinie 13-tej dnia 1 maja, a więc o dwie godziny wcześniej niż nakazywał rozkaz ( wyjątek stanowi VI Korpus, gdzie nastąpiło to jeszcze 30 kwietnia). W ciągu dnia usiłowano również zwalczać wykryte baterie rosyjskie, jednak jak się później okazało bez wielkiego rezultatu, na co wpłynęła nieumiejętność współpracy z lotnictwem i dobre ukrycie artylerii rosyjskiej. Od zmierzchu w całym pasie działania armii nakazano położyć ogień wzbraniający, zaś w przerwach między ostrzałem nakazano patrolom saperów i piechoty podejść pod przeszkody z drutu kolczastego i gdzie tylko było to możliwe niszczyć je. Atak piechoty zostaje poprzedzony przygotowaniem artyleryjskim, które rozpoczyna się o godzinie 6-tej rano salwą z ponad tysiąca dział. Wykonywano je z przerwami, aby śledzić skutki ognia i w porozumieniu z piechotą skierować go na cele które nie zostały dostatecznie zwalczone, a także aby zmuszać nieprzyjaciela do opuszczania schronów i przedwczesnego zajmowania stanowisk w okopach. Wrażenie moralne wykonanego ostrzału na własne wojsko było duże, o czym najlepiej świadczą wspomnienia żołnierzy jak np. jednego z saperów biorącego udział w tym czasie w kopaniu okopów koło wsi Łużna. Z rosyjskich okopów wydobywały się ogromne, szarobrązowe słupy dymu, kurzu i ziemi. Działka polowe szczekały, dalekosiężne pociski ostro przecinały powietrze, wszystko huczało, bębniło, jęczało i z ogromnym łomotem padało tam, gdzie niemieccy i austriaccy obserwatorzy lokalizowali rosyjskie tyły, baterie i punkty dowodzenia Góra nad Łuzną cała była w ogniu i trzęsła się pod uderzeniami ogromnych pocisków z trzydziestek piątek. […] to co widzieliśmy przed sobą, nie było ziemią, ale morzem kraterów, z których wystrzelał ogień, dym, fruwały kęsy wyrwanej ziemi i kawały śmiercionośnego żelaza. O godzinie 9-tej do akcji włączyły się miotacze min, ponadto wsparcie zapewniło lotnictwo niemieckie bombardując czułe punkty na tyłach rosyjskich i przedłużając w ten sposób ogień artylerii. Nieprzyjaciel na ogół nie przeciwdziałał ogniem, nie chcąc przedwcześnie zdradzić swoich pozycji, jedynie w niektórych miejscach odzywały się pojedyncze baterie. Na niektórych odcinkach frontu grupki rosyjskiej piechoty nie wytrzymały i rzuciły się do ucieczki. Pomimo ogromnych zniszczeń do dowództwa zaczęły napływać niepokojące meldunki, iż nie wszędzie ogień ten okazał się być tak skuteczny jak zakładano przed bitwą. Donoszono nawet o nietkniętych stanowiskach rosyjskich. Nikt też nie wiedział, ilu jeszcze żołnierzy wroga znajdowało się w zrujnowanych okopach i ile stanowisk ukrytych za wzniesieniami i w lasach nie zostało porażonych ogniem dział.
Zbombardowany las z rosyjskimi rowami strzeleckimi na Postroniu w Sękowej
 w Gorlickiem.
Nowości Illustrowane, 5 lutego 1916, nr 6.
             Punktualnie o godzinie 10-tej umilkły miotacze min, a ciężkie działa przeniosły ogień w głąb terytorium wroga. W okopach odezwały się gwizdki podrywające kompanie do ataku. Przy żołnierzach znajdowali się obserwatorzy artyleryjscy, gotowi wszędzie gdzie to będzie konieczne i możliwe zapewnić interwencje swych baterii. O tym, że ogień artylerii nie wszędzie był wystarczający aby zgnieść przeciwnika przekonali się żołnierze niemieckiego Korpusu Kombinowanego. Bawarska 11. Dywizja Piechoty dostała się pod silny ogień rosyjskich ckm-ów, które zdziesiątkowały II batalion 3. pułku i II batalion 22. pułku. Czołowe okopy, które dowódca dywizji chciał zdobyć w pierwszym skoku zostały opanowane o godzinie 10.45. Rosyjska 9. Dywizja Piechoty okazała się twardym i zdecydowanym przeciwnikiem. Dopiero dzięki dalszemu wsparciu artylerii oba pułki zdołały ruszyć naprzód. 3. pułk bez większych przeszkód dotarł o 11.45 na skraj lasu porastającego Zagórze (507), natomiast 22. pułk został zatrzymany ogniem przeciwnika i kontratakiem rosyjskim gdy próbował wedrzeć się na wzgórze 469, cel został osiągnięty dopiero po wprowadzeniu z odwodu dowódcy dywizji I batalionu tegoż pułku. Na prawym skrzydle austriacka 21. Dywizja Piechoty z X Korpusu opanowała już o godzinie 9-tej grzbiet Małastów, co umożliwiło 13. rezerwowemu pułkowi piechoty z 11. Dywizji po silnym krótkim przygotowaniu artyleryjskim zająć bez oporu nieprzyjaciela wzgórze 501 i nawiązać łączność z 21. Dywizją Piechoty. 
            W ciężkich walkach zdobywała teren także 119. Dywizja Piechoty. Jej 46. pułk atakował doliną wzdłuż drogi z Sękowej do Dominikowic, zajmując północne stoki Zagórza (507). Natomiast 58. pułk zajął około godziny 11-tej przedmieście Gorlic-Zawodzie i następnie skierował się w kierunku wzgórza Sokół (346), które udało się dopiero opanować o godzinie 15-tej po oskrzydleniu pozycji rosyjskich, co nastąpiło wskutek zajęcia Magierki i wsi Sokół. Mniej więcej w tym samym czasie dowódca korpusu gen. von Kneussel postanowił kontynuować natarcie. 11. Dywizja Piechoty miała teraz zdobyć Zamczysko (554) i wzgórze 461, a 119. Dywizja kierować się na wieś Kobylanka i wzgórze Urwisko (325). Z powodu dużych trudności terenowych przygotowania do wznowienia natarcia trwały do godziny 18-tej. W tej sytuacji dowódca korpusu gotów był przełożyć atak na dzień następny, jednak dowódca 3. pułku 11. Dywizji obawiając się iż Rosjanie w nocy zdołają wzmocnić obronę postanowił mimo wszystko uderzyć. Od godziny 18.15 artyleria rozpoczęła ogień na Zamczysko, a godzinę później do natarcia ruszyła piechota, która zmusiła o godzinie 20-tej przeciwnika do opuszczenia swoich pozycji. Bawarczycy okupili swoje sukcesy jednak dużymi stratami, 3. pułk utracił 2 maja 14 oficerów i 586 żołnierzy. 119. Dywizja tegoż dnia nie podjęła już żadnych działań.
Gorlice, ul. Kościuszki,
Nowości Illustrowane, 12 sierpnia 1916, nr 33.
           Dowódca XLI Korpusu zamierzał zmusić Gorlice do kapitulacji okrążając je od północy. Natarcie 271. pułku z 82. Dywizji Piechoty osiągnęło już o godzinie 10.45 i z małymi stratami wzgórze 357. Na jej prawym skrzydle I batalion 272. pułku opanował bez walki wzgórze na zachód od cmentarza w Gorlicach i po krótkim starciu na bagnety zdobył cmentarz. Bardziej skutecznie bili się Rosjanie w samym mieście gdzie ogień ckm-ów i karabinów niemal doszczętnie zniszczył jedną z niemieckich kompanii. Ta porażka oraz wiadomość o marszu rosyjskiej kolumny z Biecza na Gorlice przyczyniły się do wstrzymania natarcia 82. Dywizji. O godzinie 14.15 kiedy dywizja osiągnęła gotowość do obrony, obserwator artylerii zauważył, że rosyjskie posiłki skręciły na Zagórzany. W tej sytuacji gdy znikła obawa że nieprzyjaciel podejmie czynne przeciwdziałanie, o godzinie 16-tej dowódca dywizji rozkazał wznowić natarcie na Glinik Mariampolski oraz okoliczne wzgórza. Cel udało się osiągnąć o godzinie 20.15. W międzyczasie ostrzał artyleryjski spowodował że o godzinie 15-tej kapitulowały, stanowiące załogę Gorlic oddziały 243. chełmskiego i 244. krasnostawskiego pułków piechoty z rosyjskiej 61. Dywizji Piechoty. Niemiecka dywizja utraciła przez cały dzień w walkach 6 oficerów oraz 501 podoficerów i żołnierzy, biorąc jednocześnie do niewoli ok. 4 tyś jeńców w tym jednego generała. Na lewo od 82. Dywizji bili się żołnierze 267., 268., i 269. pułków rezerwowych z 81. Dywizji. Obserwując przygotowanie artyleryjskie żołnierze byli pewni, że przeciwnik został zmiażdżony, jednak ich atak szybko trafił na skuteczny ostrzał rosyjskiej piechoty. Do południa opanowano zaledwie kilka przednich okopów przeciwnika, żołnierze 5-ciu batalionów nacierających na lewym skrzydle osiągnęli nasyp toru kolejowego linii Stróże-Biecz-Jasło. W tej sytuacji gen. von Stocken zwrócił się do dowódcy korpusu o pomoc. Ten przesunął odwody na lewe skrzydło dywizji i zapewnił pomoc austro-węgierskiego VI Korpusu. Około 13.30 niemieccy piechurzy poderwali się do ponownego szturmu. 269 pułk zdołał o godzinie 14-tej opanować Las Kamieniecki, mniej więcej w tym samym czasie na prawym skrzydle 267. pułk zdobył wzgórze 335, zaś 268 pułk z pomocą odwodowego pułku korpusu o godzinie 15-tej wkroczył do Mszanki i do wieczora zajął jeszcze wzgórze 308. Cały dzień walk kosztował dywizję stratę ponad 2 tyś. ludzi.
            Istotną rolę w realizacji zamierzeń gen. Mackensena miały odegrać 2 maja pułki austro-węgierskie z VI Korpusu, którym przypadło zadanie zdobycia kluczowego, silnie umocnionego wzgórza Pustki. Zadanie opanowania go przypadło w udziale 12. Dywizji Piechoty, a w szczególności 56. pułkowi wadowickiemu płk Mollinary’ego i oddziałowi wydzielonemu cieszyńskiego 100. pułku piechoty ppłk Pittla. 56. pułk piechoty prawie bez strzału, przy małych stratach przebiegł pierwsze dwa okopy rosyjskie, po czym o godzinie 10.15 rozpoczęła się wspinaczka na grzbiet. Tu jednak oddziały napotkały silny opór, który trzeba było łamać w krwawej walce wręcz. 100. pułk piechoty nacierając w prawo od wzgórza 449 przesuwał się również lewym skrzydłem na grzbiet Pustki, przez co nastąpiło niebezpieczne i niepotrzebne skupienie oddziałów. Wskutek tego położenia łączność z prawoskrzydłowym batalionem grupy tj. I batalionem 20. pułku piechoty była coraz luźniejsza i musiano ją łatać przez przesunięcie na południe poszczególnych kompanii 100. pułku. Pod wpływem silnego ognia rosyjskiego z lasu Kamieniec I batalion 20. pułku zmienił stopniowo kierunek natarcia z  północno-wschodniego na ten las. Zaraz po zdobyciu Pustek co nastąpiło o godzinie 11-tej rozkazano kompanii technicznej 100. pułku naprawić drogę prowadzącą od kościoła we wsi Łużna w kierunku wzgórza 390, aby można było nią podciągnąć artylerię.
O godzinie 15.30 nakazano odwodowi dywizji tj. 55 pułkowi atakować las Kamieniecki posuwając się przez Łużną i Podlesie, aby ułatwić atak 81. Dywizji niemieckiej. Z kolei 3. pułk który dotychczas stanowił odwód korpusu miał przeprowadzić atak flankowy na wzgórze Wiatrówki, celem wzmocnienia natarcia pozostałej w tyle 39. Dywizji Piechoty Honwedu. O godzinie 16-tej nakazano wznowić atak 56. i 100. pułkom piechoty w kierunku wsi Moszczenica, jednak do końca dnia osiągnięto jedynie wschodni skraj lasu około półtora kilometra od tej miejscowości. Dalej na północ znajdowała się 39. Dywizja Piechoty Honwedu. Niemal od początku natarcia dostała się ona w silny ogień nieprzyjaciela, część oddziałów została zmuszona do wycofania się na stanowiska wyjściowe, a część pozostała w terenie i musiała się okopać. Szczególnie duże straty poniósł 16. pułk od bocznego ognia artylerii z kierunku wzgórza Pustki, od bocznego ognia piechoty z kierunku Staszkówki i wreszcie ze wzgórza 432 położonego w pasie natarcia sąsiedniej niemieckiej Dywizji Gwardii. Pod wpływem tych niepowodzeń o godzinie 10.45 dowódca dywizji zostaje zmuszony rzucić w wir walki odwody. Kiedy niemal cała dywizja stoi w miejscu wchodząca w jej skład grupa uderzeniowa gen. Metza wbija się klinem w pozycje nieprzyjaciela. Przylegający do jej lewego skrzydła II batalion 11. pułku po bezskutecznych próbach posuwania się w swoim pasie natarcia przesuwa się w wolny rejon za IV batalionem 56. pułku 12. Dywizji, który dopiero co przekroczył zachodnie stoki wzgórza Pustki i stąd w oparciu o lewe skrzydło tego pułku naciera dalej. O godzinie 12-tej dowódca Pruskiej Dywizji Gwardii prosi dowódcę 39. Dywizji o współdziałanie w natarciu na Staszkówkę, ta jednak nie może udzielić wsparcia gwardii zanim nie pobije nieprzyjaciela stojącego naprzeciw. Gen. Hadffy nakazuje płk Daubnerowi użyć posiadanych odwodów i natrzeć czołowo, jednak natarcie to załamuje się. O godzinie 15-tej dowódca artylerii 39. Dywizji postanawia skierować cały ogień na wzgórze Wiatrówki i przed prawe skrzydło grupy Daubnera. To powoduje że cała dywizja w końcu rusza naprzód i pędząc przed sobą Rosjan zajmuje ich pozycję główną. Tylko wzgórze Wiatrówki zostaje jeszcze w rękach przeciwnika i ostatecznie przy współudziale 12. Dywizji udaje się je zająć o godzinie 18.15.
           
Ziemia porozrywana wybuchem pocisków austriackich pod Gorlicami.
Nowości Illustrowane, 5 lutego 1916, nr 6.
       Kosztem olbrzymich strat, zdobywał rosyjskie stanowiska pierwszej linii Pruski Korpus Gwardii. Ostrzał artyleryjski w pasie jego natarcia został skupiony na wzgórzach 405, 382 i 358 przez co na pozostałych pozycjach okazał się on niewystarczający. Jeszcze ok. godziny 9.30 część oddziałów 2. Dywizji ruszyła naprzód aby wyrównać podstawę wyjściową, która gdzieniegdzie podchodziła o 80m do pozycji rosyjskich, w innych była oddalona o 500m i więcej. O godzinie 10-tej na skrajnym prawym skrzydle korpusu uderzyła 3. Brygada Piechoty Gwardii. Okopy na wzgórzu 437 zostały prędko zdobyte, ale poza tym natarcie załamało się. Żołnierze zalegli na zboczach, dokładnie widziani z nieprzyjacielskich okopów, gdzie ginęli wystrzeliwani kolejno przez rosyjskich strzelców. Wprowadzenie odwodowych batalionów nie zdołało ani o krok posunąć natarcia i o godzinie 11-tej dowódca brygady meldował o krytycznym położeniu swoich pułków. Bardziej na północ uderzyła 4. Brygada z II batalionu 4. pułku piechoty i za jednym zamachem, prawie bez oporu nieprzyjaciela zdobyła wzgórza 382 i 376. Natomiast o wzgórze 405 trzeba było stoczyć krwawą walkę. Rosjanie złożyli broń dopiero o godzinie 11.20 gdy ich pozycje zostały okrążone z dwóch stron. Około południa artyleria dywizji wzmocniona austriackimi moździerzami rozpoczęła gwałtowny ogień na wzgórza pod Staszkówką. Rosjanie bronili się zaciekle, a walkę rozstrzygnęła 1 bateria 2. pułku artylerii lekkiej, która wyjechała na wzgórze na zachodnim krańcu wsi i ogniem na wprost utorowała drogę piechocie, co pozwoliło po godzinie 15-tej ostatecznie je opanować. W wąskim pasie działania 1. Dywizji Gwardii przygotowanie artyleryjskie skupiło się na wzgórzu 358, to też kiedy piechota wyruszyła do natarcia nieprzyjaciel bronił się krótko i słabo. Wkrótce jednak po początkowym powodzeniu nacierający na lewym skrzydle 3. pułk rozpoczął ciężki bój o rosyjskie okopy w rejonie wzgórza 253. O godzinie 16-tej pierwsza pozycja rosyjska była przełamana w całym pasie natarcia korpusu, a oczekiwane przeciwnatarcie rosyjskiej kolumny piechoty i artylerii zauważonej w marszu z Olszyn na Rzepiennik Suchy nie doszło do skutku. O godzinie 18-tej cały korpus posuwał się naprzód i do zmierzchu osiągnął linię wskazaną przez dowódcę armii.
            Sukcesy odnieśli również sąsiedzi 11. Armii walczący na północ i na południe od niej.
Austro-węgierski X Korpus przeszedł rzeczkę Małastówkę i opanował wzgórza Pstrążne (532), Dragaszów i Zawiersza (671). Natomiast IX Korpus austriacki zajął grzbiet Rzepiennik Marciszewski i wzgórze Jodłówka Tuchowska, gdzie nawiązał łączność z gwardią. Bijące się między Białą i Dunajcem pułki 4. Armii arcyksięcia Józefa Ferdynanda zdobyły silnie umocnioną Luboczę (419), Lichwin, Chojnik oraz przekroczyły Dunajec w jego dolnym biegu.

            Wynik zmagań pierwszego dnia ofensywy był korzystny dla państw centralnych. 11. Armia pobiła nieprzyjaciela na całym 35km froncie i przesunęła się na głębokość 6-10km w głąb terytorium nieprzyjaciela, zajmując pierwszą linię jego pozycji. Do niewoli dostało się około 17 tyś. rosyjskich żołnierzy, prawdopodobnie tyle samo odniosło rany lub poległo. Rosjanie wycofali się w kierunku drugiej linii obrony, zabierając niemal wszystkie działa i karabiny maszynowe. Sukces spotęgowały dodatkowo działania 3. i 4. Armii austriackiej, które zwycięstwem na skrzydłach armii Mackensena powiększyły przebicie frontu rosyjskiego na 60km szerokości. Korzystny okazał się także wypad i przekroczenie Dunajca pod Otfinowem i Wyspą. Zaskoczony nieprzyjaciel przerzucił tam większe siły, aby na północy ratować sytuację, przez co zbyt późno dotarło do niego iż główne natarcie posuwa się między Białą i Dunajcem oraz na froncie gorlickim.

piątek, 12 grudnia 2014

Wytrwały telefonista

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

Na tytuł największego flegmatyka w armii austryackiej zasłużył telefonista 2 pułku strzelców cesarskich. Pewnego dnia siedział w pokoju telefonicznym w Nisku i właśnie trzymał słuchawkę telefoniczną przy uchu, rozmawiał bowiem z komendą brygady. Nagle na ulicach powstała strzelanina, hałas i zamieszanie. Przez ulice wkraczali Moskale. Widział to telefonista przez okno i doniósł komendzie, iż Nisko zajęli właśnie Moskale.
Już drzwi wyrwano i dwóch Rosyan dobija się do pokoju. Drugi telefonista chwycił za karabin i dwaj Moskale poddają się  a na rozkaz stanęli w rogu pokoju. Drugi telefonista zamyka pokój.
I znów przed oknem jakieś tłoczenie i silny ogień karabinowy. Rosyanie uciekają z powrotem. Austryacy zdobyli z powrotem miasteczko.
Telefonista donosi komendantowi brygady, iż o tej a o tej godzinie tyle a tyle minut Nisko wpadło z powrotem w ręce wojsk austro-węgierskich.
Teraz ktoś puka do drzwi; drugi telefonista otwiera, wchodzi jakiś oficer; gdy zobaczył telefonistę ze słuchawką pry uchu – zbladł. Człowieku, czemużeś  się nie ratował?
„Ale panie nadporuczniku, ja przez cały ten czas musiałem telefonować”…



  2 pułk strzelców cesarskich (pełna nazwa:2 Tyrolski Pułk Strzelców Cesarskich) - Wszystkie jego bataliony walczyły na froncie wschodnim i wchodziły w skład 3 Armii XVI Korpus.  Pułk walczył na ziemiach polskich m.in. przy forsowaniu Sanu pod Leżajskiem (14-18.10.1914),walkach pod Rozwadowem (24.10-2.11.1914)
Za: Wikipedia.pl

środa, 3 grudnia 2014

Nafta! Nafta! Ludzie opętani gorączką nafty! - artykuł prasowy z roku 1937.


/Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów./

Nafta! Nafta!

Ludzie opętani gorączką nafty!

Gorlice, w listopadzie.

          Powrotna fala gorączki nafty rzuciła się do gorlickiego zagłębia, wróciła do Gorlic, kolebki  przemysłu naftowego, tu, a nie gdzie indziej, zapoczątkowanego w 1853 r. przez prowizora gorlickiej apteki Ignacego Łukaszewicza. Gorączka nafty objęła nie tylko porzucone niegdyś bieda-szyby i studnie zwane kopankami, lecz także nowe dotąd nieznane i pod względem geologicznym niezbadane tereny.
            Ludzie zgrani i zrujnowani na skutek wyczerpania się Borysławskich źródeł ropy przybyli tu, aby z powrotem przekręcić kołem fortuny na terenach łatwiejszych, bo posiadających płyciej pokłady złotodajnego płynu. Przyszli tu także ludzie nowi szukać szczęścia, hazardować. Stawka jeden do dziesięciu, jeden do stu, jeden do tysiąca. To znaczy można wygrać, wkładając kapitał do kopalni nafty, za złotego dziesięć, sto, a nawet tysiąc. A można też wszystko stracić.
               W gorlickim zagłębiu jednak błędnym rycerzom nafty dziwnie szczęście sprzyja i płynie czarna ropa z ziemi a złoto do kieszeni. Gra tu rolę przedewszystkiem wypróbowany teren. Ropę spotkać tu można już przy 20 metrach głębokości o małej produkcji, przy 150, 300, 400 do 600 m o produkcji kilku do kilkunastu cystern miesięcznie. Włożony kapitał przy tak płytkiem wierceniu amortyzuje się nieraz w pierwszym miesiącu po dowierceniu się do ropy. Z tej też przyczyny gorączka nafty w okolicy Gorlic wzrasta, a ruch wiertniczy potęguje się. Codziennie przywożą pociągi do Gorlic stosy stalowych rur wiertniczych, które potem wozy rozwożą na pola, do lasów i parowów na miejsca budujących się nowych szybów. Gorlice są w ostatnim roku pożeraczem śląskich rur stalowych.
              Na jednym takim wozie z czarno wylakierowanemi rurami pojechał do centrum gorlickiego zagłębia naftowego, do Kryga. W Krygu najwięcej było i do dziś dnia co kilka tygodni powtarzają się wybuchy ropy naftowej. Już z dala widnieje las trójkątów, czworoboków i wież wiertniczych. Dym unosi się z czarnych kominów pieców, kotłowni i kuźni szybowych. Do uszu dolatują nawoływania zawodzące robotników ze szczytu wieży wiertniczej, to znów zagłusza wszystko stukot motorów i dźwięk żelaziwa świdrów wiertniczych. Powietrze przesycone zapachem gazu i ropy naftowej.
              Jestem na miejscu. Spotyka mnie znajomy młody zapaleniec nafty inż. Karp. Właśnie ma przystąpić do zamykania wody w głębokości 250m. w szybie „Stefan”. Przed wejściem do szybu siedzą na pieńkach robotnicy i sporządzają w rękach dziwne kule z iłu. Mój przewodnik śmieje się mówiąc, że to są kluski na obiad.

Sporządzanie kul z iłu, służących do zamykania wody
 w szybie naftowym.
          Wchodzę do wnętrza wieży wiertniczej. Staję przy kołowrocie i kręcę z nim wokół koło otworu. Kołowrot to kawał drąga przymocowanego do świdra, a właściwie do jego żelaznych żardzi. Kołowrotem obraca się świder raz po raz uderzający coraz głębiej w wybitym otworze.
          Od szarpnięć świdra i uderzeń jego zrywają się ścięgna i mięśnie nietylko rąk ale i całego ciała. Z otworu obok świdra wydobywa się gaz naftowy. Jeszcze kilka uderzeń, jeszcze kilka spacerów z kołowrotem wokół świdra, a potem rozkręcanie żardzi i wymienienie świdra na łyżkę do wydobycia szlamu i próbek pokładów skalnych.
          A potem pożeranie przez szyb klusek czyli iłowanie szybu. Do otworu szybu robotnicy rzucają kule iłowe. Specjalny świder ubija je na dnie otworu w głębokości 250 m. Ił zamyka wodę. Następnie przewierca się ił do suchych pokładów. W ten sposób dochodzi się do ropy.
Odwiedzam następnie szyby. Koło „Mari” coś instrumentują. Urwały im się rury na huczku (głowica) i wpadły na dno otworu 400m. głęboko. Lewaki czyli grube żerdzie zaopatrzone w specjalny hak, kopyta czy noże tną po kawałku rury i wydostają na wierzch.  Instrumentowanie szybu – to praca ciężka i kosztowna.
              Nieco dalej spotyka mnie największy tutejszy potentat, w nowem wydaniu  król naftowy Krygu. Ignacy Król współwłaściciel kopalni „Królówka”, firmy Przymierze, był wiele lat wiertaczem w borysławskiem zagłębiu, potem wójtowa w rodzin. Wiosce Krygu. Założył przed kilku laty spółkę „Przymierze” i na swojem polu rozpoczął wiercenia. Przez dwa lata omal nie zbankrutował. Wreszcie dowiercił się ropy w jednym, drugim, trzecim a dziś już w dziewiątym szybie.

             Dziś jest ćwierćmiljonerem. Oglądam jego pole naftowe, zroszone obficie ropą po nocnym wybuchu. Ropa wypływa z otworu samoczynnie, a gdy ustanie, pomagać jej będą przez wiele lat pompy. Gorlickie bowiem zagłębie naftowe nie jest jeszcze wyczerpane na długie lata.


Rury z fabryk śląskich, służące do "rurowania" szybów naftowych.


Szyb "Stefan" w Krygu


Zostań Patronem Z Pogranicza